Żyjemy jak na wulkanie... (Kusmanishche nr 5)
Ż yj jak na wulkanie. . . >>>
Ż yjemy jak na wulkanie. . . (czę ś ć #2 ) >>>
Ż yjemy jak na wulkanie. . . (czę ś ć #3 ) >>>
Ż yjemy jak na wulkanie. . . (kusmanishche #4 ) >>>
Obudził em się . Pró bował em sobie przypomnieć , o czym ś nił em. Nic nie przyszł o mi do gł owy. Dziwny. Zwykle marzę o takich cudach! Liczył am, ż e w takim miejscu bę dzie to coś zachwycają cego. Cios!
Przyć mione ś wiatł o przefiltrowane przez mał e okno zasł onię te zasł oną . Spojrzał a na zegar telefonu. Ś wit za pó ł godziny! Vadik, wstawaj! Moje wczorajsze zmę czenie cał kowicie wyparował o. Poszedł em do ł azienki. Walenie czoł em w sufit! Nie moż na był o zapalić ś wiatł a - ś wiecił oby iskrami! Doskonale widział em, ż e ł up był dokł adnie na ró wni z moim lobesznikiem, wię c przykucną ł em. Ale za wcześ nie podniosł a gł owę . Tuż za drzwiami znajdował się sufit. I pę kł em po raz drugi. Pierwsza był a w nocy. Dlatego nie pamię tał em snu! W wyniku siniaka trochę pamię ci został o usunię te!
Vadik naiwnie pomyś lał , ż e bę dziemy oglą dać bale z naszego tarasu. Schaz! Naprzó d na taras widokowy!
Opuszczają c pokó j, zauważ yliś my, ż e pozostał e pokoje, ponieważ był y wczoraj szeroko otwarte, pozostał y takie same. Dlaczego, zastanawiam się ? Nie zmokną ć ? Baterie był y we wszystkich pokojach. Ale, o ile zauważ ył em, pracował a tylko dla nas. Jaki jest sens? Dubak, jak to był o wieczorem, rano nigdzie nie wychodził . Ale zaskakują ce jest coś innego - wł aś ciciel nie boi się tak zostawić drzwi. I to pomimo tego, ż e bramy hotelu ró wnież był y szeroko otwarte. Mał o kto wstawał przed ś witem, ż eby je otworzyć . Sugeruje to, ż e nie ma tu kradzież y. To satysfakcjonują ce! Wyję libyś my wszystko, ł ą cznie z toaletami. Osobiś cie ukradł bym narzutę z ł ó ż ka - bardzo bł yszczą cą i absolutnie autentyczną . Przedstawiał y balony, kamienne grzyby, Jerzego Zwycię skiego, gwiazdy z pó ł księ ż ycami, tań czą cą Turczynkę (a moż e derwiszkę ), jakiś rajski ptak i coś jeszcze. Oczywiś cie, ż e nie. Kapcie – ja też ich nie wzią ł em.
Dzisiaj księ ż yc był już nieco uszkodzony, przez co nie był tak spektakularny.
Ale sł oń ce pojawił o się nad Erciyes pod nieco innym ką tem
A dzisiaj do naszej sesji zdję ciowej doł ą czył pies. Pozował a z przyjemnoś cią , zaró wno sama, jak i w obję ciach ze wszystkimi. Taka ś licznotka, nie jak wczorajsze rasy kaukaskie!
Postanowił em policzyć liczbę pił ek. Mam 50.
Po zrobieniu zdję cia wró ciliś my do hotelu. O 8 rano powinniś my zjeś ć ś niadanie, któ re był o wliczone w 20 dolcó w, któ re zapł aciliś my. Po drodze zobaczyliś my otwarty sklep sprzedają cy m. in. ś wież e soki. Granat kosztuje 25 liró w. Nikogo nie był o w ś rodku i ruszyliś my dalej. Na ulicy stał stó ł z owocami i ś wież a prasa. Sprzedawca sprzą tał . Jego sok kosztował już.20 liró w. Już jest ł atwiej, ale pamię tam, ż e wcześ niej szklanka ś wież ego soku kosztował a dolara, a teraz to prawie trzy. Ale naprawdę chciał em granatu.
Za pomocą co najmniej czterech ś rednich granató w mę ż czyzna przycisną ł szklankę ze zjeż dż alnią . Podczas gdy student pierwszego roku miaż dż ył drugą szklankę , pierwszą przyznaliś my za dwie. Zelo Borzo! Rodzaj witaminowego wpł ywu na organizm! W domu Vadik i ja jemy jeden granat na dwoje przez cał e dwa dni. A tu za jednym zamachem cztery na jednego!
Skoń czyliś my drugą szklankę i poszliś my do domu. Bale towarzyszył y nam wszę dzie! Czarują ce!
Poszliś my na taras. Chł opiec już tam był . Zapytał , gdzie powinniś my się kryć - wewną trz czy na zewną trz? Chociaż był o bardzo ś wież e, zdecydowanie chciał em wyjś ć na zewną trz. Kulki nadal krą ż ył y, cieszą c oko. A sł oń ce, któ re zdoł ał o wstać doś ć wysoko, już się grzał o.
Ś niadanie okazał o się proste: ogó rki, pomidory, oliwki, jajka, kieł basa (nawiasem mó wią c jadalna), ser feta, herbata i torebki masł a, nutella i ró ż ne konfitury miodowe. Coś brakuje! Ach, chleb! Krzyczę do faceta: gdzie jest ekmek? Przynió sł koszyk ś wież ych buł ek. Dobrze? Witaminy, biał ka, tł uszcze i wę glowodany. Wszystko jest na swoim miejscu i nic wię cej.
Po szybkim zaję ciu się jedzeniem zeszli do swojej nory. Zadzwonili do Suleimana przez viber (byliś my sami w hotelu, wię c Wi-Fi był o nasze i pozwolił o nam zadzwonić ), zapytali, gdzie i kiedy nas stą d odbiorą ? Powiedział , ż e o 15.00 w pobliż u skansenu. Chcielibyś my zostać odebrani z Chauszyn, gdzie mieliś my ukoń czyć dzisiejszą trasę . To dobrze. W koń cu moż esz iś ć w przeciwnym kierunku, zaczynają c od Chaushin i koń czą c w pobliż u muzeum.
Był o już.9, nie został o nam wiele czasu - tylko 6 godzin. Jeś li nie bę dziemy się bawić , damy radę . Ale coś mi mó wił o, ż e to mał o prawdopodobne. Kretynizm topograficzny jest nieuleczalny.
Poż egnawszy się z wł aś cicielem, opuś ciliś my nasze schronienie. Jak kocham poranek! Wcią ż peł en energii, a ś wiat wyglą da tak kolorowo. Zwł aszcza w tak sł oneczną pogodę .
Koty też to lubił y. Nie mogł em przejś ć obok bez zrobienia zdję cia.
Zaroś nię ty jak Demis Roussos, facet uś miechną ł się , obserwują c mnie. Powiedział , ż e ma aż.20 kotó w. Wow! Ale myś lę , ż e wszyscy nadchodzą , jak w naszym wiejskim domu. Utrzymywanie takiego tł umu w domu… Nie rozumiem tego.
Przed wyjazdem do Czauszin postanowiliś my wypł acić jeszcze trochę lir z bankomatu - mamy jeszcze dwa dni jazdy i znó w bę dziemy musieli wypoż yczyć gł upie czapki, a został o nam tylko 60 lir.
Po wypł acie kolejnej setki w wybranym losowo bankomacie spoś ró d kilku innych, idziemy dalej.
A oto znowu koty! Vadik powiedział , ż e jeś li zrobię zdję cia wszystkim spotkanym kotom, nie zdą ż ymy!
A potem jest wypoż yczanie ś mieci w stylu retro! Oczywiś cie chciał bym jeź dzić na jednym. Ale chyba je! Myś lę , ż e przynajmniej 25 litró w na sto kilometró w. Marzenie Colina!
Znak mó wił , ż e Chaushin jest tylko 3 km od hotelu.
Przejechał autobus i zasygnalizował nam. Nie od razu zorientował em się , ż e to dolmush. Zatrzymał się w pobliż u. Biegliś my. Wyglą dał - czego potrzebujesz. W Chaushin. Nie ma co jechać , ale aby zaoszczę dzić czas, postanowiliś my podjechać pod gó rę .
Zanim zdą ż ył odpowiednio przyspieszyć , autobus już zwolnił . Dał kierowcy 50 liró w. Dał nam resztę - 40.20 hrywien od nosa za nieszczę sne 3 km! Jednak!
Opuszczają c minibusa, poszliś my do dziurawych zjeż dż alni.
Wspią ł się z jednej strony, przenió sł się na drugą stronę . Balony wcią ż latają .
Te jaskinie wydawał y mi się niejasno znajome. To prawda! Byliś my tu ostatnio. To miejsce wyró ż nia się stosunkowo dobrze zachowaną ś wią tynią . Bardzo wzglę dnie. To znaczy, przynajmniej coś przetrwał o. No tak, jednak trzeci wiek. Albo czwarty. Albo dziesią ta. Kilkaset lat w tę i z powrotem, jaka jest ró ż nica?
To miejsce, jak rozumiem, nie jest przez nikogo strzeż one, wię c każ dy robi, co chce. Ł apią wszystko, co zł e, kł amstwa jest tego warte.
Pamię tam, ż e jest tu ź ró dł o wody. Mam nadzieję , ż e nie wyschnie.
Nie suche. Uzupeł niają c zapas wody, wyją ł em kartę . Gdzie się przenieś ć dalej? Po lewej kikut jest czysty! Natkną ł em się na tacę z popielniczkami do kubkó w wyrzeź bionymi z lokalnej skał y. Wszystko zgodnie z lirą . Zapytał em sprzedawcę , czy idziemy dobrze? Potwierdził , ż e to prawda. W dowó d wdzię cznoś ci postanowił em coś od niego kupić . Został o mi kilka monet z poprzedniej podró ż y. Wzią ł em popielniczkę do palenia przyjació ł . Ale to nie kosztował o liry, ale dwie. To tak, jak napisano w naszych sklepach „Wszystko za 5 UAH”, ale w rzeczywistoś ci niewiele moż na tam znaleź ć w tej cenie. Có ż , kupił em go za 2. Kupił em go i przypomniał em sobie, ż e niedawno u koleż anki zdiagnozowano raka pł uc. Popielniczka już mu się nie przyda. Chociaż … I zapomniał am o moim przyjacielu, nie dlatego, ż e jestem taka niewraż liwa (chociaż jestem), ale dlatego, ż e tutaj, w Kapadocji, zapomniał am o wszystkim na ś wiecie. Czuł em się , jakbyś my byli tu od zawsze. I ogó lnie opuś ciliś my Mariupol w poprzednim ż yciu. Czas się zatrzymał . Chociaż w rzeczywistoś ci tak był o. Jest już godzina 11, a my wcią ż musimy popijać i popijać .
Mijaliś my stary cmentarz.
Widzieliś my uciekają cego od nas konia.
Oto pastwisko.
Poszukuj ró ż nymi ś cież kami. Vadik nie oderwał się od swoich ukochanych Maps Me. Tutaj trochę pomogł a. Nadal puszył y się . Gdy wyszedł em na ranczo, zapytał em chł opca, gdzie jesteś my, i podsuną ł em mu mapę pod nos. Powiedział , ż e jesteś my w Dolinie Ró ż . Nie mogł em ci dokł adnie pokazać . A zapytany, gdzie jest dolina szabli, machną ł rę ką gdzieś w bok. Kró tko mó wią c, bardzo pomocne!
Chodź my po doś ć wydeptanej drodze.
I w koń cu natrafił em na wskaź nik.
Nie musimy jechać do Chavushin. Chodź my do Gulluder (Ró ż owa Dolina). Dogonił nas samochó d z koszem na pił kę w przyczepie. Wspinają c się na kolejne wzgó rze, zobaczył em nadmuchiwany balon, a nawet zrobił em zdję cie. Ale pó ź niej tego nie znalazł em. Najwyraź niej ź le nacisną ł em przycisk.
Był o wiele ś cież ek. Widelec też . Po zaciekł ych sporach skrę cili w jaką ś drogę . W rezultacie natknę liś my się na kawiarnię .
Wł aś ciciel zaproponował , ż e wypije od niego sok. Zlekceważ ył em to, mó wią c, ż e nie mam czasu. Potem powiedział , ż e tu jest najlepszy koś ció ł . Dobra, zwolnij. Dlaczego nie napić się kolejnego soku? Oczywiś cie granat. Tutaj kosztował mniej niż w Goreme - 15 lir. Nakazują c wł aś cicielowi wykonanie jednego, wspię liś my się , aby obejrzeć koś ció ł . Wł aś ciwie to był a najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek widział em. Freski był y prawie jak nowe. Tradycyjnie ucierpiał y tylko twarze. Wydaje się , ż e muzuł manie pró bowali. A moż e nie muzuł manie.
Patrzę teraz na te zdję cia i mam kilka ciekawych pytań . Ale nie ś miem zapytać ojca. Na razie.
Powró t do tabel.
Wł aś ciciel zapytał , czy mamy jeden sok? Kup dwa za 25! Chodź !
Tutaj filiż anki był y mniejsze niż w Goreme. „Te wczoraj był y bardzo duż e, ale po pię ć . A dziś są mał e, ale po trzy "(c)
Có ż za urok!
I poszliś my dalej wymiotować .
Nie pytaj, gdzie byliś my. Nie znam siebie. Czas naglił . Bał em się spó ź nić na autobus. Dlatego perł a, jak czoł g, trafił a tam, gdzie podpowiadał a mi moja kobieca intuicja. Mę ska intuicja Vadki, w osobie map mi, podpowiadał a mu dokł adnie odwrotnie. Wś ciekle szturchną ł palcem ekran telefonu i przekonywał , ż e musimy iś ć w zupeł nie przeciwnym kierunku. W przeciwnym razie przegapimy cał ą zabawę .
- Wow, jest napisane „Kapadocja”!
Co to kurwa jest Kapadocja? Ten region jako cał oś ć nazywa się tak. Skł ada się z czerwonych, ró ż owych i innych dolin. Wydaje się , ż e przez nie przeszliś my. Jakich pię knoś ci wcią ż ci brakuje? Teraz najważ niejsze zadanie, aby dotrzeć na czas do strzał y (w sensie do skansenu). Doś ć już zabytkó w. Nie jest jeszcze faktem, ż e bę dziemy mieć czas.
Droga wydaje się być gdzieś w pobliż u, ale po drugiej stronie kanionu! Tam zobaczyliś my zaparkowany minibus. Jak się do niego dostać ? Prawo czy lewo? Poszliś my jak zawsze w lewo. I o cud! Poznaliś my ludzi. A nawet rosyjskoję zyczni. Zapytał em, czy to ich bas po drugiej stronie? Potwierdzone, ż e są . Uria! Jesteś my zbawieni. Moż esz tam pojechać !
Po drodze był kolejny znak do nastę pnego „cherczi”, ale tam nie skrę ciliś my. Wysiedliś my na asfaltową drogę . Nogi znó w był y zdrę twiał e. A przed muzeum - nadal, jak przed Kijowem, skorupiaki. Ale już w drodze. Moż e kogoś zatrzymać ? Maszyny są rzadkie, ale spotykają się . Jedną z nich odważ nie pomachał em. Kierowca dał mi kciuki w gó rę . Nie przecię tny, nie ś miej się ! Duż a. Co miał na myś li, nie wiem, ale przejechał obok. Do diabł a z tobą . Mamy jeszcze pó ł torej godziny. Bę dziemy mieli czas na spacer.
Droga biegł a wzdł uż zwykł ego wą wozu. Moż e to był a wspaniał a dolina szabli. Chociaż teraz piszę i patrzę na mapę . Najwyraź niej Vadik miał rację . Najprawdopodobniej nie widzieliś my doliny szabli. Podobno szliś my drogą ró wnoległ ą do wą wozu Meskendir. Cholera cholera cholera! A co teraz, po raz trzeci tutaj?
Przyszliś my do kasy. Najwyraź niej pobierali tutaj pienią dze za podró ż . A moż e na przepustkę . Dzię ki Bogu nie zostaliś my spowolnieni!
Był y ogrody warzywne, winnice, a nawet ranczo.
Przywią zał się do nas mł ody pies - dokł adna kopia tego, któ rym robiliś my rano zdję cia, ale w skali 1:2. Tak zabawne.
Zł apał a wszystko, co napotkał a po drodze. Szczegó lnie lubił a maski. Potargał a je jak Bobik szmatą . Przypomniał em sobie, ż e został nam kawał ek chleba i ofiarował em go jej. Nie chciał a! Baluwana! Moż e zjada susł y? Po drodze kilka razy zaczą ł em wył amywać im dziury.
Razem z psem, skrę cają c z drogi, wspię liś my się na kolejne jaskinie. Są tu na każ dym kroku.
Już niedaleko muzeum z ziemi wystawał y rury. Staroż ytny czy nowoczesny?
Ciekawe! Podeszł a i zrobił a „UUU” w jedną z rur. Sł uchał em. Sł yszał em gł osy na dole. Vadik podszedł do innej rury. W naturze, z doł u wyszł o tureckie przemó wienie! Wię c to wcale nie jest faszystowski bunkier.
Pó ź niej, już w domu, mą ż Verkina, któ ry odwiedził trasę , powiedział nam, ż e istnieje wiele podziemnych sklepó w warzywnych. Najwyraź niej to był jeden z nich.
Już niedaleko muzeum był zwrot do innego koś cioł a. Có ż , stó ł ze ś wież ymi sokami. Ś wież e mogę wypić prawie tyle samo co piwo. Wię c chciał em wię cej! Ale Vadik miał już doś ć granatu, wię c postanowił wzią ć grejpfruta. Powiedział em, ż eby na razie wycisną ć sok i pó jdziemy zobaczyć koś ció ł .
Spojrzeliś my, wró ciliś my po sok. Tutaj też kosztował.15 lir, ale targował em się bez trudu dwa za 25. Był y jednak bardzo duż e kieliszki, z pokrywkami i sł omkami.
Za pię tnaś cie trzecia w koń cu dotarliś my do muzeum. Na parkingu stał o kilka autobusó w.
Suleiman zapewnił nas, ż e nasz autobus bę dzie miał napis „Odeon tour” i tylko jeden. Rzeczywiś cie był tylko jeden. Pozostał e dwie pochodził y z innych agencji. Powiedziano nam, ż e przewodnik bę dzie miał na imię Asas. Dziwne imię .
Wsiadam do autobusu. Podaję kierowcy hasł o: „Asas”. Wyglą da na niezrozumiał e. Dodaję : Hyde Asasie. Ten sam efekt. Mó wię : „Erciyes”. I powiedział mi: „Podró ż koralowa? ”. Przytakuję . Macha, ż eby usiedli. Usiedli na pustych miejscach. Mam na myś li wolne od ró ż nych rzeczy pozostawionych na siedzeniach.
Przyjechał kolejny autobus z napisem „Odeon”. Zastanawiał em się , czy tam siedzimy. Wysiadł em i podszedł em do nowo przybył ego autobusu. Tam historia się powtó rzył a. Nikt nie znał imienia Asas. Pytam: "Erciyes? " Mó wią : „Antalya” i wskazują na pierwszy autobus. Mó wią : „Erciyes”. Uspokojony wracam do pierwszego autobusu. A na są siednim siedzeniu widzę znajomą kurtkę narciarską . Oto kurtka Slavika (jednego z naszych przyjació ł z grupy Charkó w)! Wię c pomyś lnie weszliś my.
Ludzie zaczę li się zbliż ać . Choć nieznany. Pytam ich, jak nazywa się ich przewodnik. Nikt nie pamię ta. W koń cu przypomniano sobie:
- O nie! Buriak! Dokł adniej, Burak!
Tutaj, do cholery! A gdzie jest Asas?
Zjawili się ró wnież nasi znajomi, w tym Verkinhusband. Byli bardzo zaskoczeni ską d pochodzimy. Có ż , zaczynamy! Zgodnie z przewidywaniami, podczas wycieczki zostali przywiezieni do ró ż nego rodzaju fabryk i fabryk. To prawda, ż e nakarmili nas też obiadem.
W koń cu pojawił się przewodnik Buryak. Trzymaliś my się go, ale gdzie jest Asas? Okazał o się , ż e nie Asas, ale Asab, któ ry jest bardziej harmonijny. A ten autobus jedzie wył ą cznie do Kayseri, bez pó ź niejszego przyjazdu do Erciyes. Zaczę li dzwonić do Sulejmana i wspomnianego Asaba. Po dł ugich negocjacjach powiedziano nam, ż e nasz autobus przyjedzie pó ź niej, a nawet podano nam jego numer. Cholera, spieszyliś my się ! Mielibyś my czas na obejś cie kilku dolin!
Autobus odjechał . I usiedliś my na parapecie przy pł atnej toalecie. A autobus nadal nie ma i nie ma!
Niebo, któ re wcześ niej był o cał kowicie czyste, zaczę ł o się chmurzyć . Powiał wiatr. Niewygodnie!
Wielka przyjemnoś ć
Dotarliś my tutaj!
Zabierz nas stą d!
Bę dziemy bardzo wdzię czni! (c)
Już bliż ej pią tej przyjechał „nasz” autobus. Już marzliś my, wię c od razu weszliś my na nią i usiedliś my na przednich siedzeniach, pozornie przez nikogo nie zaję ci. Czekali dł ugo. Ale co moż esz tam zobaczyć , w tym muzeum?
W koń cu pasaż erowie zaczę li podjeż dż ać . Jeden facet wytrzeszczył na nas oczy:
- A to są nasze miejsca!
- To nie jest pytanie! Pokaż mi, gdzie są darmowe.
- Ach. . . Duc, nie, wyglą da na to, ż e za darmo! Kim jesteś ?
– Jesteś my pasaż erami.
Nie wchodził em w szczegó ł y.
Pojawił się przewodnik. Powiedział em mu, ż e jesteś my z Sulejmana.
- Có ż , usią dź !
- Doką d? Mó wią , ż e nie ma miejsc!
- Jak to nie jest? Autobus ma 38 miejsc i 35 pasaż eró w!
- W porzą dku, usią dziemy na uchwytach.
Ja tylko ż artuję .
Usią dź jakoś .
W tym autobusie był o też kilka znajomych osobistoś ci. Jeden z nich siedział obok mnie w samolocie, a trio poszł o z nami na zakupy.
Ludzie zaczę li pytać przewodnika, jak dł ugo mamy jechać ? Przewodnik powiedział , ż e 2 godziny. Wszyscy wymamrotali z niezadowoleniem. Wtedy przewodnik powiedział , ż e niech tak bę dzie za godzinę ! On, jakby, zna skró t. mrukną ł em do siebie. Joker!
Galeria nie był a zagubiona i zaczę ł a upię kszać podró ż piją c. Był em na rozdroż u. Z przodu poprosili, aby nie zatrzymywać kontenera, co nie wystarczył o. Już chciał em się podzielić moimi. Vadik siedział bliż ej dziobu, wię c nie obserwował tej bachanalii. Nie przeszkadzał y mi zbytnio. Sam czę sto jestem taki sam. Ale już chciał em jeś ć ! Tak, nie jedz, ale już jedz! Miej czas na obiad!
W rzeczywistoś ci autobus przejeż dż ał przez niektó re, mó wią c w przenoś ni, ogrody warzywne. Nie przez Kayseri. Przejeż dż ał y jakieś mał e miasteczka, wcale nie tak eleganckie jak Kayseri. Cał kiem sowiecki widok iz odpowiednimi drogami. Tak jak wró cił em do domu!
Pojechaliś my na stację benzynową .
Kierowca i przewodnik poszli na herbatę . Siedzimy. A zachó d sł oń ca był wspaniał y! Wyszedł zrobić zdję cie. Sł oń ce jednak schował o się już za chmurą .
Tak! Teraz wł aś nie zdał em sobie sprawę , jakie mieliś my szczę ś cie z pogodą ! A jeś li wczoraj i dziś padał o? Albo ś nieg? Albo wiatr? Czy wszystko na raz?
Tak, ile herbaty moż esz prowadzić ? Nie bę dziemy mieli czasu na obiad!
Nareszcie upij się ! Ludzie, wzdę ci, chcieli wyjś ć na papierosa, ale zostali odepchnię ci. Boż e bł ogosł aw! Przejdź my dalej.
W Erciyes już padał ś nieg. Udaliś my się na obiad. Yura powiedział a, ż e już się nas nie spodziewali!
Przyjechał y też dwie dziewczyny z Kijowa. Okazuje się , ż e oni ró wnież postanowili zostać po locie balonem, ale bez noclegu, tylko do wieczora. Suleiman obiecał , ż e powie im, jak samodzielnie dostać się do Erciyes. Ale tak naprawdę niczego nie wyjaś nił . W rezultacie dziewczę ta, któ re dotarł y na dworzec autobusowy w Gö reme, nie mogł y odjechać zwykł ym autobusem do Kayseri z powodu braku jednego. Wię c nie jeż dż ą w weekendy! Ale sprzedano im bilety na jakiś autobus, taki jak ten, któ rym wracaliś my, tj. turysta. Jak to moż liwe, nie wiem. Był em zbyt przytł oczony wł asnymi doś wiadczeniami, aby zagł ę biać się w szczegó ł y na temat innych. Ale jakoś .
Dotarli do Kayseri i chcieli iś ć do centrum handlowego Forum. Ludzie, któ rych pytali o drogę , krę cili palcami do skroni. Jakie „Forum”? Weekendowa blokada! Nie znaleź li też minibusa do Erciyes. Musiał em wzią ć taksó wkę . Targowaliś my się o 150. Już sł abo myś lał em, ale zapytał em, ile wydali na drogę ? Dziewczyny się zorientował y i powiedział y, ż e to okoł o 30 dolaró w. Có ż , mamy czterdzieś ci lat. Jednokierunkowa. Niewiele też droż sze. A ile kosztował aby taksó wka Gö reme-Erciyes, aż strach pomyś leć . Tak wię c zrobił em wszystko dobrze, zgadzają c się z przewodnikiem. Gad, on naprawdę nie jest przewodnikiem! Ale to jest to. Zawó d zobowią zuje!
I Ira i Yura powiedzieli, ż e zapisali się na masaż , ale masaż ystka bardzo się spó ź nił a – nie mogł a też wyjechać z Kayseri do Erciyes komunikacją miejską .
A w styczniu, jak mi powiedziano, nie tylko Turkom nie wolno był o wspinać się na gó rę w weekendy. Windy w ogó le nie dział ał y! I wszyscy gł upio siedzieli w hotelach. Radosny! Wyobraź sobie, ile wypili! Jeś li oczywiś cie zgadł eś , ż e to zrobisz.
Ż yjemy jak na wulkanie. . . (czę ś ć #6 ) Straszny. Ale nie do koń ca >>>