Topienie, topienie, topienie Tajlandia-2 (w sumie będzie 12 części)
Autostrada, autostrada, autostrada. Droga na niebie nad gł owami przechodnió w jest inna niż my. Szczerze mó wią c, Askar pomyś lał , ż e wylecą z tej betonowej prawie tacy, któ ra z potę ż nym uderzeniem szarego ł uku rzucił a się obok dziesią tych pię ter drapaczy chmur na bł ę kitnym i gorą cym niebie Bangongu i nigdy nie dotarli do parku safari. Wą skooki kierowca nie tylko wyciskał się z nowiutkiej Toyoty - co najmniej 150, jadą c w zakrę tach, z rozkoszą i przyjemnoś cią wciskał pedał , ale też szarpał nim w lewo lub w prawo, albo omijają c są siadó w lub go przestraszyć . Askar kilka razy mu sugerował , ż e nie spieszymy się i nie krę puj się , jedź powoli, cholerny Bankong. Ale pozornie niespeł nione dziecię ce marzenie o zostaniu Schumacherem wcią ż ż ył o i drż ał o w odważ nym sercu mał ego Charona, a prę dzej czy pó ź niej był przeznaczony do dostarczenia jakiegoś wesoł ego turysty na drugą stronę Stigó w, co najważ niejsze, jeś li tylko nie tym razem.
Nawet w chwili, gdy zł apali ten ż ó ł ty, przypominają cy robaka samochó d, zauważ ył niezdrowy bł ysk w oczach kierowcy. Na jego pomarszczonej, brą zowej szyi wisiał a opaska uciskowa wykrę cona z chusteczki, przez co wyglą dał jak mł odszy samuraj, „któ ry zawiesił na szyi dumny pas pokory”. Banzai! - wydawał o się , ż e teraz przewoź nik wrzeszczy i wyskakują c z auta rzuci się , by odepchną ć motocyklistó w w gromadce, któ ra zgromadził a się na skrzyż owaniu.
Ilu z tych braci Askar spotkał podczas swoich podró ż y i znał niektó re z ich domowych przygotowań , oczywiś cie nie wszystkie, ale niektó re. Teraz zapyta: „Ską d jesteś ? ”. Ską d jesteś ? mrukną ł taksó wkarz. Potem rozpocznie bezczelną rozmowę i zacznie proponować wycieczki z zatł uszczonego albumu ze zdję ciami. Ale nie tym razem! Powiemy Ci, jaki kraj goł ę bimy, kiedy bę dziesz musiał umieś cić . Powiemy ci, o sześ ciorę ki Miyaki Javlampur, z jakiego kraju przybyliś my, zanim nas tam przyprowadzisz.
Oto yu from, fot yu from, mrukną ł niezadowolony przywó dca i jakby coś sobie przypominał , nagle odwró cił się do nich i uś miechną ł szeroko, pokazują c rozdziawione usta - Japa-a-anes, ś piewał ochryple! I wtedy Askar miał podejrzenie, ż e przecież Uzbecy nie przyjeż dż ają tu czę sto.
Skrę ciliś my z drogi na pobocze, a za rogiem - Safari Park nie jest miejscem ciasnym, ale budzi szczegó lne doznania. Podł y samuraj, mł odszy rangą , omal nie oszukał ich, ż eby zawieź li go taksó wką po parku, dobrze, ż e się nie zgodzili. Askar wyobraził sobie, co by się stał o, gdyby przejechali wolno przez stadninę tygrysó w lub lwó w, a nawet oparli maskę toyoty o pryszczaste czoł o rozzł oszczonego nosoroż ca.
Duszne, suche powietrze spalonej sawanny, sę py piruety wysoko na bł ę kitnym niebie nad rozdartym padliną dzikiej kozy. Przez ulicę przelatują stada ptakó w afrykań skich.
Ż ó ł ta ziemia i sę kate gał ę zie wzdł uż brzegu jeziora dopeł niał y obrazu i przez cał y czas Askar ł apał się na tym, ż e teraz zza najbliż szego wzgó rza powoli wyjdzie przysadzista postać z siwą brodą , a ojciec Ham bę dzie celował , psują c jego chytre lewe oko, na lwa lub nosoroż ca. Smutne ż yrafy, potrzą sają c szyjami, kł usował y w stadzie, przypominają c potomstwo afrykań skich dziewczą t z plemienia Tuaregó w, któ re od dzieciń stwa nosił y bransoletki na szyjach, rozcią gają c je na niemoż liwą dł ugoś ć , by w razie zdrady mę ż owi zerwać te naszyjniki i poł oż yć kres stosunkom z African Ottel.
Askar siedział na niebieskim pluszowym siedzeniu mał ego autobusu podskakują cego na wybojach wiejskiej drogi na sawannie i patrzył , jak Shoira (jego ż ona) ć wierka i biega z kamerą od jednego okna do drugiego.
Oddał najlepszy strzał , gdy trzymał a dł oń na tle pyska tygrysa za oknem i istniał a kompletna iluzja, ż e karmił a tygrysa swoją dł onią.
Prawie - co jest na niebie
Ciepł o spł ywał o po ś cianach wież owca i wygasał o na samym asfalcie, wnikają c w ziemię jak wył adowanie elektryczne. Tajlandia roztopił a się za oknem, zgasł y ś wiece ulicznych latarni i wyż si ludzie wznosili się na tym czarnym niebie stoją c jak aksamitna zasł ona za szklanymi ś cianami hotelu, tym bardziej Bangong poniż ej przypominał pas startowy lotniska. Ś cież ki ś wiateł i morze drobnych wę gli rozrzuconych szerokim gestem dż ina nocy u podnó ż a najwyż szego hotelu w Tajlandii, doką d przywieziono je na wycieczkę.
Wjechali dwiema windami, jedną na 40. pię tro, a drugą dalej na 80. Tu i tam, na 80. pię trze, mł ody tajski pracownik hotelu niespodziewanie zaprosił po rosyjsku i pokazał z szeroko otwartymi rę kami. Wreszcie winda.
Wewną trz tylko obcokrajowcy - Ukraiń cy, Rosjanie, Moł dawianie, Kazachowie, Uzbecy - tam się teraz spotykamy. Dawna przyjaź ń dawnych narodó w braterskich. Napię te pocią ganie nosem, wystają ca dolna warga, wszyscy w napię ciu zastanawiają się , z czego być teraz dumnym. Spodenki i koszulki wydają się dla wszystkich takie same, zegar nie jest widoczny w pó ł mroku. Cichy szept kobiety: Gregory (mię kkie „g” z aspiracją ), nie zapomnij imienia - zhivenshi. Mabud nie zapomnę - ż ywe wszy! Winda zadudnił a. Uwolnił o się napię cie.
Kiedyś się spotkali, zaprzyjaź nili się , sł uż yli, walczyli razem, ratowali, budowali. To wystarczył o na szczę ś cie gitary przy ognisku, ś ledzie i porto. Teraz hotele, szwedzkie stoł y, snorkeling, zwykli ludzie stał y się trudne pod każ dym wzglę dem. Stopniowo stał o się aksjomatem, ż e dobry czł owiek to czł owiek bogaty. Redneckowa koncepcja „bogatych” zaczę ł a się chować za ś liską – „sukcesu”.
Nie wiem, czy Puszkin, któ ry pisał do przyjaciela, odnió sł sukces: „Czy wierzysz, ż e pewnego dnia w domu nie ma za co kupić herbaty? ”, czy Mozart pochowany w masowym grobie, czy Sokrates w znoszonych sandał ach. Nieprzyzwoite jest nie być bogatym, chcesz być kochany, to obrzydliwe, gdy zdajesz sobie sprawę , ż e kochał eś za pienią dze. Podstę pni wł adcy, któ rzy rzą dzą narodami, uważ ają się za dalekowzrocznych i mą drych. W rzeczywistoś ci ż yją , nie zdają c sobie sprawy z perspektyw. Każ de ludzkie ż ycie jest ż yciem w perspektywie ś mierci. Czy bę dziesz miał czas...Na co dokł adnie bę dziesz miał czas.
Wreszcie sł ynna restauracja na 80. pię trze. Mó j los jest na pią tym pię trze. Dziś los jest w latach osiemdziesią tych, jak szybko rosną liczby, tylko szczę ś cie za nimi nie nadą ż a.
W krę gu są niekoń czą ce się stoł y. Bufet dla gigantó w. Ludzki ż oł ą dek nie moż e sobie z tym poradzić . Co to znaczy po prostu spró bować . Oczywiś cie po prostu spró buj, o czym to wszystko zjeś ć , a pytanie nie powstaje. Przynajmniej pową chaj.
Niech pę knie brzuch - to ż art, ale w ż yciu rozumiesz, ż e dzię ki Bogu jest znacznie wię cej niż brzuch. Cał y ten przepych jest wliczony w cenę biletu, tylko wino jest zamawiane i opł acane osobno. Dziesią tki samych mię s (nie dań ). Jagnię cina, woł owina, stek australijski, mię so arabskie, wieprzowina, comber jagnię cy, a takż e ostrogi do tego. Wszystko syczy, piszczy, sł odko pachnie. Pulpety w karmelu, z dziesią tkami sosó w, pysznoś ci cukiernicze, ciasta, ciastka. Supergalaktyczna Sia-foot, ż eby nie liczyć i nie pamię tać . Garagantua był by zaskoczony. Klimatyzator pracuje z zaciekł ą mocą . Ponad godzinę goś cie nie mogą znieś ć . Nikt nie ostrzegał , ż e trzeba zabrać ciepł e ubrania. Wszystko w koszulkach. A nawet wtedy niech niektó rzy puszczą wodze, by siedzieć tu od rana do wieczora, czasem uciekają c. Có ż , czł owiek znalazł swoje proste szczę ś cie - nie trzeba go denerwować.
Tutaj rozumiesz, ż e istnieją dwie tajemnice wszechś wiata - gwiaź dziste niebo pod oknem (pod naszą podł ogą ) i apetyt w nas.