Europejskie fajerwerki – spektrum wrażeń (część czwarta)

02 Listopad 2010 Czas podróży: z 10 Lipiec 2010 na 24 Lipiec 2010
Reputacja: +3061.5
Dodaj jako przyjaciela
Napisać list

pań stwo (wielkie księ stwo) w Europie Zachodniej. Czł onek Unii Europejskiej od 1957 r. Nazwa pochodzi od gó rnoniemieckiego „lucilinburch” – „mał e miasteczko”.

Kraj poł oż ony jest w Europie Zachodniej, graniczy z Belgią , Niemcami i Francją . Wraz z Belgią i Holandią jest czę ś cią krajó w Beneluksu. Na wschodzie kraj ogranicza rzeka Mozela. Relief to gł ó wnie pagó rkowata ró wnina, na pó ł nocy któ rej wznoszą się ostrogi Ardenó w (najwyż szy punkt to Kneiff Hill, 560 metró w). Cał kowita powierzchnia kraju wynosi okoł o 2586 km2.

Wię kszoś ć turystó w przyjeż dż a do Luksemburga w ramach wycieczki po krajach tego regionu. Gł ó wne elementy programu: centrum miasta, pał ac ksią ż ę cy, kazamaty, wycieczka przyczepami po dolinie Petrusia. Aby jednak naprawdę poczuć ten kraj, trzeba w nim mieszkać i rozmawiać z niektó rymi mieszkań cami.

Faktem jest, ż e w tym mał ym kraju gł ó wne wiadomoś ci przekazywane są z ust do ust, a ciekawe miejsca z trudem się promują.


Gł ó wną populacją Luksemburga są Luksemburczycy, Lö tzeburger (nazwisko wł asne). Mieszkają ró wnież we Wł oszech, Niemczech i Francji. Ł ą czna liczba to 473 tys. osó b, w tym 285 tys. w Luksemburgu. Posł ugują się ję zykiem luksemburskim germań skiej grupy rodziny indoeuropejskiej. Szeroko mó wi się takż e po niemiecku i francusku. Pismo oparte na alfabecie ł aciń skim. Zdecydowana wię kszoś ć wierzą cych to katolicy, są protestanci (wedł ug Wikipedii).

Maleń ki kraj o bardzo wysokim standardzie ż ycia. Kraj, w któ rym ś rednia dł ugoś ć ż ycia wynosi 77 lat (mę ż czyź ni - 74 lata, kobiety - 81 lat). Kraj jest drugim na ś wiecie pod wzglę dem dochodu PKB na mieszkań ca. A w tym maleń kim kraju w mieś cie Luksemburg tkwimy w ogromnym korku!

Przez czterdzieś ci minut brnę liś my ulicami, szczegó ł owo badają c miasto. W koń cu autobus wył adował nas na placu, z któ rego roztaczał się fantastyczny widok na gó rę z zamkiem. Gł ę boki spadek oddzielał plac od zamku, drzewa i idealne klomby był y zielone pod stopami. Ł ukowy most, oddalony o pó ł kilometra, wyglą dał jak dziecię ca zabawka, na któ rej wyeksponowano samochody. Podziwiawszy, wybieramy się na wycieczkę.

Wydaje się , ż e w tym mieś cie nawet czas pł ynie wolniej niż w innych: samochody przejeż dż ają z prę dkoś cią nie wię kszą niż czterdzieś ci kilometró w na godzinę , ludzie chodzą wolno po swoich sprawach, nawet sygnalizacja ś wietlna wł ą cza się pł ynnie i leniwie; . Napis „Kazamaty” nie oznacza ponurych lochó w, ale po prostu… toaletę . Na duż ym placu stoi pomnik lisa. Z jakiegoś powodu stał a się sł awna w mieś cie. Samoloty latają nisko nad gł ową , lotnisko jest dosł ownie kilka kilometró w stą d.

Wielka katolicka katedra jest wciś nię ta mię dzy dwa budynki mieszkalne. Wszystkie posą gi są przedstawione z zamknię tymi oczami, wydaje się , ż e one ró wnież uległ y sennemu nastrojowi miasta i zasnę ł y; . W samej katedrze nie ma nikogo. Generalnie nie, bez pastoró w, bez parafian. Zaledwie kilka minut pó ź niej siwowł osy dziadek wyczoł gał się z lochu i krzywią c się z irytacją , zaczą ł czekać , aż wyjdziemy. Nikt nie wyraż ał chę ci pozostania tutaj, a ż eby nikt inny nie wchodził do katedry, dziadek zamkną ł za nami drzwi na klucz.


Tymczasem zaczą ł padać deszcz, któ ry po okoł o dwudziestu minutach zamienił się w ulewę . Ś wietnie, a my znowu bez parasola! Resztę wycieczki spę dziliś my pod tropikalną ulewą . Z powodu deszczu zarysy budynkó w był y sł abo odgadnię te i wszyscy czekali na polecenie, aby iś ć do autobusu. I tylko Anyuta i ja nie spieszyliś my się i z zainteresowaniem sł uchaliś my przewodnika - byliś my już kompletnie przemoczeni i nie pogorszylibyś my się ; .

Przewodniczka skoń czył a swoją opowieś ć i pł yniemy do autobusu.

Zauważ ył em, ż e wiele osó b z grupy miał o takie same parasole (z napisem „Muzeum Van Gogha”). Zaczą ł em już myś leć , ż e w Amsterdamie jest jakaś promocja na parasole, ale wszystko okazał o się duż o bardziej prozaiczne: wię kszoś ć naszej grupy zdecydował a się pó jś ć do tego muzeum, a kiedy wyszliś my, zobaczyliś my ulewę na ulicy a ż eby się nie zmokną ć , ską pił parasoli w sklepie muzealnym. W pobliż u autobusu poprosił em kierowcę o otwarcie dla nas bagaż nika, aby zabrać suche rzeczy. Przebieramy się w autobusowej toalecie i jesteś my mniej wię cej gotowi do dalszej podró ż y.

Jedziemy do Holandii na nocleg. Nocleg w Holandii jest warunkiem koniecznym naszego wyjazdu, ponieważ wizy Schengen otrzymaliś my z ambasady Holandii i musimy spę dzić wię cej nocy w tym kraju. Po drodze zatrzymaliś my się na terenie Belgii.

Okazał o się , ż e w jeden dzień odwiedziliś my cztery europejskie kraje (Francję , Luksemburg, Belgię , Holandię ). Miasto, któ re da nam schronienie tej nocy, nazywa się Maastricht.

Dotarliś my do tego miasta już ciemno. Nasi kierowcy przez dł ugi czas krą ż yli po mieś cie, pró bują c dowiedzieć się , gdzie jechać od nawigatora. Nawigator uparcie wskazywał nam pustkowie. Ponieważ hotel nie mó gł zapaś ć się pod ziemię , zaczę li szukać tego hotelu w kó ł ko. Na ulicy nie był o kogo zapytać , bo ulice był y zupeł nie puste. Wszystko się koń czy prę dzej czy pó ź niej, a nasze pró by się skoń czył y.

Hotel nazywa się „NH Maastricht 4*”. Nowoczesny budynek, komfortowe pokoje. Czego jeszcze potrzebują znuż eni podró ż nicy? Schodzę do recepcji, moją uwagę przykuwają hulajnogi wystawione w lobby. Wypoż yczenie dwumiejscowego skutera kosztuje 45 euro za trzy godziny i 59 euro za osiem godzin. Pytam jakie dokumenty trzeba mieć przy sobie i dostaję odpowiedź , ż e tylko prawo jazdy.


Któ ry został w domu, w torbie z dokumentami do samochodu. Szkoda… Kł adziemy się do ł ó ż ka z lekkim smutkiem z powodu straconej szansy na nocną przejaż dż kę po Holandii.

Hurra! Wreszcie normalne ś niadanie, z mię sem i przystawką ! Obfite ś niadanie, kilka ś wież ych buł eczek z dż emem i sokiem i gotowe. Po drodze widzieliś my ogromną fabrykę , z któ rej kominó w unosił się gę sty dym. Dym był biał y, w przeciwień stwie do emisji z naszych fabryk, któ re w dymie odtwarzają wszystkie kolory tę czy. Wreszcie dotarł do Kolonii.

Kolonia (pierwotna nazwa ł ac. Colonia Claudia Ara Agrippinensium - Colonia Claudius, miejsce skł adania ofiar Agrypinó w; zgermanizowana - niem. ) to miasto w Republice Federalnej Niemiec, w Nadrenii Pó ł nocnej-Westfalii, stolica okrę gu rzą dowego tegoż nazwać . Kolonia jest czwartym najbardziej zaludnionym i trzecim co do wielkoś ci miastem w Niemczech, a takż e jednym z najwię kszych oś rodkó w gospodarczych i kulturalnych kraju.

„Metropolia nad Renem”, jak czę sto nazywana jest Kolonia, jest jednym z najstarszych miast w Niemczech, któ re od czasó w rzymskich odgrywał o znaczą cą rolę w historii Europy przez cał e swoje istnienie. Kolonia sł ynie z gł ó wnej ś wią tyni - katedry w Kolonii, jednego z gł ó wnych koś cioł ó w katolickich w Niemczech.

Gł ó wną atrakcją miasta jest oczywiś cie Katedra Najś wię tszej Marii Panny i ś w. Piotra w Kolonii. Cudem przeż ył wojnę , wytrzymują c bezpoś rednie trafienie 3 bombami, i dziś jest jedną z nielicznych ś wią tyń miasta, któ re przetrwał y w oryginale. Budowa tego arcydzieł a architektury gotyckiej rozpoczę ł a się w 1248 roku za arcybiskupa Konrada von Hochstaden. Wcześ niej na miejscu dzisiejszej katedry znajdował się inny, romań ski.


W 1164 r. kanclerz cesarza Fryderyka Barbarossy Rainald von Dassel (1159-1167), po pokonaniu miasta i stanu Mediolan, wywió zł z niego relikwie Trzech Kró li (w teologii prawosł awnej - Trzech Mę drcó w). To niewiarygodnie wyniosł o miasto w chrześ cijań skim ś wiecie. W konsekwencji miasto nie zaakceptował o luteranizmu i pozostał o twierdzą katolicyzmu w pó ł nocnych Niemczech. Po przeniesieniu relikwii trzech Trzech Mę drcó w do Kolonii stara katedra nie mogł a już pomieś cić rzeszy pielgrzymó w z cał ego ś wiata, w wyniku czego podję to decyzję o budowie katedry pię cionawowej o niespotykanej dotą d wielkoś ci. Dziś gł ó wna ś wią tynia katedry jest przechowywana we wspaniał ej zł otej arce (wedł ug Wikipedii).

Krą ż yliś my trochę po mieś cie i dotarliś my do katedry w Kolonii. Nad miastem wznoszą się dwie ponure czarne iglice. Są czarne, ponieważ Kolonia był a kiedyś miastem przemysł owym i przez osiemset lat na katedrze osadzał a się niesamowita iloś ć sadzy.

Obecnie trwają prace pró bne mają ce na celu oczyszczenie ś cian i dachu z pł ytki nazę bnej (jedna ś ciana jest prawie czysta biał a).

Podczas II wojny ś wiatowej Kolonia został a mocno zbombardowana, a Amerykanie i Brytyjczycy zniszczyli okoł o dziewię ć dziesią t procent budynkó w w mieś cie. Ale katedra w Kolonii przetrwał a, trafił o ją tylko kilka zabł ą kanych pociskó w. Ale to nie przypadek uratował ją przed zniszczeniem, wł aś nie ta ogromna katedra był a doskonał ym punktem odniesienia dla obserwatoró w artylerii i pilotó w bombowcó w. Nie opł acał o się go niszczyć , a w zrujnowanym mieś cie pozostał ponurym obeliskiem...

Bę dą c pod samą katedrą podziwiamy pię kne stiuki i przepię kne sklepienia. Obchodzimy katedrę dookoł a, za rogiem nos w nos natykamy się na… rzymskiego legionistę i neandertalczyka, któ rzy prowadzą mił ą rozmowę i piją kawę z plastikowych kubkó w. To aktorzy odpoczywają cy mię dzy sesjami zdję ciowymi  .

Skoń czywszy krą g, znó w jesteś my przy gł ó wnym wejś ciu.

Idziemy na ś rodek. Bardzo trudno opisać tę wspaniał oś ć , a takż e przekazać niezapomnianą atmosferę wielkoś ci i rozmodlenia tego kolosa.

Na ulicy decydujemy, gdzie się ruszyć . Nagle przechodzi obok nas brodaty mę ż czyzna o wykrzywionej twarzy. Rzuca się , krzyczą c: „Harold, Harold! ! ! ”. Za nim leci kobieta, wykrzykują c to samo imię . O ile rozumiem, w tym zamieszaniu stracili dziecko i teraz pę dzą w poszukiwaniu go. Podbiega do nich dwó ch policjantó w, sł uchają i informują przez radio o zdarzeniu. Nie ma sł ó w, nie daj Boż e przeż yć taki stres!


Pod wraż eniem tego, co się stał o, ruszamy do galerii handlowych. Oto sklep marki Rolex, ceny od pó ł tora do dwudziestu tysię cy za zegarek. Podobał mi się sklep, w któ rym prezentowane był y ró ż ne metalowe rzeź by zwierzą t. Rozmiar jest najbardziej zró ż nicowany: od mał ej ropuchy po goryla na trzech wysokoś ciach czł owieka.

Spoś ró d ogromnej liczby ró ż nych sklepó w naszą uwagę przycią gnę ł a kawiarnia dla dzieci. Zdobył ró ż ne lody, galaretki i dwie sał atki owocowe. Smaczny! ! ! W ogromnym supermarkecie elektronicznym kupiliś my sobie… kawę . Nie wiem dlaczego, ale mię dzy monitorami a aparatami był mał y stojak z kawą . Przeszedł bym obok, ale Anyuta pewnym siebie gł osem zaproponował a, ż e ​ ​ weź mie kilka paczek tej kawy Lavazza, mó wią c, ż e tutaj kosztuje 11 euro, a tutaj jest dwa razy droż sza. Dobra, weź my, mam nadzieję , ż e ż ona ma rację (miał a rację , w Kijowie kosztuje 34 euro za paczkę kilogramową ). Nasz wolny czas się koń czy, idziemy do autobusu.

Noc spę dzimy w mieś cie Koenigslutter. Miasteczko mał e, ale bardzo przytulne i czyste. Przewodnik zaintrygował turystó w przekazem, ż e w hotelu jest bezpł atny basen, czynny do dziewią tej wieczorem. Wszyscy zaczę li z zainteresowaniem ś ledzić czas i zastanawiać się , czy zdą ż ymy na czas, czy nie.

To był o dla mnie zupeł nie oboję tne, chciał em tylko ciszy i być sam na sam z moim Ukochanym.

O wpó ł do sió dmej autobus podjechał do hotelu Park Avalon 4*. Podczas gdy my niespiesznie rozł adowywaliś my i wę drowaliś my do hotelu, spragnieni basenu byli już w recepcji. Po odczekaniu, aż gł ó wny tł um się uspokoi, dostaliś my klucze i poszliś my szukać naszego numeru. W poprzednim zdaniu sł owo SZUKAJ jest kluczem!

Trochę o hotelu. Wydaje się , ż e osoba, któ ra zaprojektował a ten hotel, budował a wcześ niej labirynty. I w tym hotelu znakomicie wcielił swoją wiedzę o ich projektowaniu! ! ! Nic innego nie potrafię wyjaś nić schematu korytarzy i schodó w, któ re prowadzą wszę dzie, ale nie do twojego pokoju!

Tak wię c w recepcji pokazali nam lewą stronę . Dobry. Idziemy w lewo. Mijamy mał y korytarz, potem dwa tunele. Bez ż adnych znakó w identyfikacyjnych. Zgadliś my, któ rego potrzebujemy, przed nami jest drabina i skrę camy w prawo. Wskaź nik zapewnia nas, ż e wstaliś my.


Idziemy w gó rę , chodzimy po cał ym pię trze, nie ma naszego numeru. OK, zejdź my do spisu, przeczytajmy to jeszcze raz. Po namyś le i ocenie dostrzegam mał e drzwi na lewo od schodó w. Tak, wię c wskaź nik wysł ał nas nie na gó rę , ale przez te drzwi. Dobra, przejdź my dalej. Kilka zakrę tó w na korytarzu i wreszcie winda. Ś wietnie, potrzebujemy trzeciego pię tra, wciskam przycisk „3” i dojeż dż amy do… czwartego pię tra. Pamię tam europejską numerację pię ter, ale tutaj wszystko zrobił em dobrze. Schodzimy pię tro niż ej, skrę camy w prawo i wiwat, jesteś my w naszym pokoju.

Sklep na stacji jest otwarty do 21:00, wię c szybko rzucam swoje rzeczy i biegnę do niego. Nieprzewidziane opó ź nienie - w jednym z korytarzy spotkał em starsze mał ż eń stwo z naszej grupy. Wę drują po hotelu od DWADZIEŚ CIA minut, pró bują c znaleź ć swó j pokó j. Szybko chwytam ich walizkę i prowadzę utartą ś cież ką . Sł ucham podzię kowań , kiwam gł ową i znikam. Dotarcie do sklepu zaję ł o mi dziesię ć minut.

Kupuję martini, soki, ciastka i wodę mineralną i wracam zadowolona. Kondukt naszych turystó w zbliż a się do mnie ż wawym krokiem. Nietrudno zgadną ć , doką d im się spieszy, dziś sklep bę dzie miał comiesię czną licytację …

W pokoju z ż oną zjedliś my poż egnalną kolację . Nastę pna noc bę dzie w pocią gu, wię c pojedziemy tutaj. Kró tki spacer po mieś cie zakoń czył ten wspaniał y wieczó r...

Ś niadanie, wyjazd do Poczdamu. Wszyscy w autobusie są już zmę czeni poruszaniem się , wszyscy ukoń czyli program minimum, kupili pamią tki i wszyscy są w dobrym humorze. Dojeż dż amy do Poczdamu.

Potsda (niem. Potsdam, n. -puddle. Podstupim) to miasto we wschodnich Niemczech z populacją okoł o 1.000 osó b. Stolica kraju zwią zkowego Brandenburgia. Znajduje się nad rzeką Hawelą i nad brzegami kilku poł ą czonych ze sobą jezior, 26 km na poł udniowy zachó d od Berlina (wedł ug Wikipedii).

Wybierzmy się na spacer po parku pał acowym Sanssouci.

Pię kne fontanny, malownicze alejki i niewielki pał acyk harmonijnie wpisują się w zalesiony teren. Szczerze mó wią c, emocji po prostu nie starcza na wszystko, widoki traktujemy jako „obowią zek”.

Inspekcja się koń czy, udajemy się do miejsca, w któ rym skupiają się kawiarnie i sklepy z pamią tkami. Na skrzyż owaniu dla pieszych stoi Niemiec ubrany w sprzę t do smaż enia kieł basek. Oczywiś cie posiada stó ł do krojenia, palnik gazowy oraz pó ł produkty. Pó ł tora euro porcji, bierzemy dwie. Ketchup jest sł odki i mdł y, uff.


W pobliż u przystanku autobusowego widzę duż y kiosk sprzedają cy proste jedzenie, kieł baski, frytki i tak dalej. Na ś cianie wisi duż y stojak, na któ rym rysuje się jedzenie, wpisuje jego nazwę i cenę . Kł opot w tym, ż e w ogó le nie umiem czytać po niemiecku. Nasuwa się rozwią zanie problemu: robię z bliska zdję cia niezbę dnych naczyń ze stoiska, a nastę pnie pokazuję zdję cie Niemce w oknie.

Uś miecha się i kiwa gł ową z aprobatą , mó wią , wysiadł a; . Przyjmujemy zamó wienia i jemy obiad. Niedaleko od nas dziewczyna goni psa rasy „usi-pusi, taki manyunya”. Pies jest o poł owę mniejszy od normalnego kota, cał y ma kokardy i falbany, ale biega szybko. Pies jest wyraź nie zadowolony ze swojego zachowania i kategorycznie nie jest oddany w rę ce wł aś ciciela. Kiedy ona (pies) mija mnie, schylam się gwał townie i chwytam ją za kł ę bek. Pró buje zł apać mnie za rę kę , ale zrę cznie chwytam ją za pysk i podaję gospodyni. Wpada w wdzię cznoś ć i odchodzi ze swoją zdobyczą.

Wę drujemy po polu, patrzą c na stragany. Anyuta zauważ a miejsce, w któ rym dziewczyna piecze naleś niki i nadziewa je gorą cą czekoladą . Podchodzimy do tego, są metki, ale nie wiem, jak „cholera” bę dzie po niemiecku. W zamyś leniu pytam przechodzą cego turystę Giennadija:

- Gena, czy wiesz, jak sł owo „cholera” bę dzie po angielsku?

Myś li i krę ci gł ową.

W zamyś leniu mó wię gł oś no:

- Ciekawe ile kosztuje jeden naleś nik z czekoladą?

- Cztery pię ć dziesią t.

Odpowiedział a mi dziewczyna za ladą ! Najwyraź niej „niemiecki” nie jest prawdziwy 4; . Dziewczyna okazał a się pochodzić z Biał orusi, wyszł a za Niemca i od pię ciu lat mieszka w Niemczech. Porozmawialiś my chwilę , a ona upiekł a naleś nika, zabrał a zdobycz i poszliś my do autobusu.

Autobus zawozi nas do Pał acu Cecilienhof. Cał a grupa poszł a obejrzeć pał ac, a ja i moja ż ona (miał a bó l nogi) poszliś my pospacerować po starym parku. Ogromne drzewa zasł aniał y nam sł oń ce, ptaki ś piewał y, romans! Mał a wiewió rka wyskoczył a na niż szą gał ą ź dę bu i spojrzał a na nas w zamyś leniu. Od razu chwycił a oferowane herbatniki, obejrzał a je krytycznie i wycią gnę ł a w gó rę.

Poszliś my nad rzekę , podziwialiś my krajobrazy i pojechaliś my do autobusu. Grupa jest zał adowana, jedziemy do centrum miasta. Po drodze ł apiemy naszego przewodnika po Poczdamie. Nazwisko przewodnika jest oryginalnie niemieckie - Faina.


Na polecenie przewodnika udajemy się do kawiarni, w któ rej serwują najlepszą gorą cą czekoladę w Niemczech. Anyuta zamó wił a tylko czekoladę , a ja zamó wił em amaretto. Czekamy na zamó wienie i smakujemy. Albo tak się ustawiliś my, albo tak wł aś nie tutaj gotują , ale smak czekolady nas zachwycił . Gorą ca czekolada sama w sobie jest gorzka, ale w poł ą czeniu z kremem „bez” uzyskano efektowny efekt. A amaretto tylko to podkreś lał o. Ż ał ujemy, ż e stą d wyjeż dż amy.

W duż ym supermarkecie kupujemy prowiant na pocią g. Bierzemy kilka butelek likieru, któ ry smakuje bardzo podobnie do Baileys, ale jest o poł owę niż szy. Grupa zbiera się przy autobusie, ż egnamy się z Fainą i ruszamy w drogę.

Minę ł o dwie i pó ł godziny. Przed stacją kolejową zatrzymaliś my się na stacji benzynowej. Oksana ostrzegł a, ż e ​ ​ toaleta na dworcu jest czynna do godziny 17.00, potem się zamyka i WSZYSTKO! Nie ma tam innych latryn, a pocią g przyjeż dż a już o 23.48! ! !

Europo, cholera...Na stacji benzynowej od razu zwró cił em uwagę na to, ż e w sklepie wszystkie kanistry z olejem samochodowym był y przykrę cone do ś ciany gwintem. Tak, to znaczy, ż e Ojczyzna nie jest daleko  . No nigdzie w Europie tego nie widział em, ale tutaj...

Stacja w Rzepinie przywitał a nas deszczem, a gdy wył adowaliś my i weszliś my pod szopę , deszcz zamienił się w ulewę . Ponownie! Zimny ​ ​ wiatr nie poprawiał nastroju, ale ja i moja ż ona, przewodnik i kilka kobiet staliś my na zewną trz pod baldachimem i dzieliliś my się wraż eniami. Wyją ł em z torby butelkę martini, Oksana przyniosł a kieliszki i o wiele przyjemniej był o nam stać i dyskutować o wzlotach i upadkach podró ż y; . Dwie godziny rozmowy minę ł y szybko i biegniemy na wł aś ciwą platformę . Pocią g przyjechał o 23.35 i odjechał o 23.39, dziewię ć minut przed terminem! Kto nie miał czasu, spó ź nił się . Numer samochodu (ten sam, któ rym tu jechaliś my) naprowadził mnie na zł y pomysł , ż e jeś li jutro bę dzie gorą co, to mamy gwarancję wycieczki w piekarniku; .

Rozpakowujemy się , idziemy do ł ó ż ka. Jednak wejś cie na trzecią pó ł kę nie był o takie ł atwe - nie był o drabiny! Ś wietnie, otwieramy kursy wspinaczkowe: krzeseł ko do karmienia, drugi puł k, przechwycenie za uchwyt i jestem na gó rze. Dobra, ś pijmy...


Poranek był sł oneczny, co wcale mi się nie podobał o. Rozcią gamy się , porzą dkujemy, jemy ś niadanie. W porze obiadowej wagon nagrzewa się i pł ynnie zamienia się w saunę . Odbieram nasze czekoladki i sł odycze i zabieram je do nastę pnego klimatyzowanego samochodu. Tam znajduję turystó w z naszej grupy i zbliż am sł odycze do strumienia zimnego powietrza. Nie chcę iś ć do piekł a, ale niechę tnie idę do naszego samochodu. Nie bę dę opisywał tej tortury, moż esz ponownie przeczytać począ tek historii, gdzie opisał em sposó b tutaj.

Polskie sł uż by celne szybko podbił y nasze paszporty i pozwolił y nam spokojnie odejś ć . Zmiana koł a, nasze zwyczaje. Do samochodu wchodzą dwie celnice, przyglą dają c się nam oceniają co.

Wybierają mnie na ofiarę , proszą o pokazanie torby. Otwieram, sortują zabawki dla dzieci (mamy mał e dziecko i troje chrześ niakó w). Od dawna jestem pytany o to, gdzie został kupiony i ile to kosztuje. Có ż , przynajmniej metki z cenami został y naklejone na pudeł kach i został y w tyle. W są siednim przedziale kobieta niosł a jakieś roś liny, zaczę li wysuwać przeciwko niej roszczenia, ale otrzymawszy dziesię ć euro, natychmiast zniknę li. Ł apó wkarze...

Na naszym terenie wszyscy turyś ci wł ą czyli telefony i zaczę li dzielić się wraż eniami z podró ż y z przyjació ł mi i krewnymi. Do wieczora upał zaczą ł opadać i wszyscy nie mogli się doczekać koń ca podró ż y. Przyjeż dż amy do Kijowa, wita nas przedstawiciel „Feyeria Mandriv” Witalij z szampanem. Wypijamy kilka butelek na peronie, ż egnamy się i wracamy do domu. W Europie jest dobrze, ale w domu dziecko ...

Podsumowuję wyjazd: był a doskonale zorganizowana, trasa przemyś lana i dobrze zaplanowana w czasie.

Przewodnik Oksana szybko rozwią zywał pojawiają ce się problemy, znał wiele realió w odwiedzanych przez nas krajó w i informował o nich turystó w. Wspomnienia z tej wspaniał ej podró ż y na dł ugo pozostaną w naszej pamię ci.. .

Tłumaczone automatycznie z języka rosyjskiego. Zobacz oryginał
Aby dodać lub usunąć zdjęcia w relacji, przejdź do album z tą historią
Германия, Потсдам. Дойчланд белк.
Люксембург. Замок в деревьях.
Люксембург. Красота...
Люксембург. Самолеты летают буквально над головой!
Люксембург. Сонное царство, даже статуи дремлют...
Нидерланды, Маастрихт. Ночной отель...
Германия, Кельн, собор.
Германия, Кельн, собор.
Германия, Кельн, собор.
Германия, Кельн. Симпатичные скульптурки из меди.
Германия, Кельн. ... и все-таки человек произошел от обезьяны...
Германия, Кельн. Центральный ж/д вокзал.
Германия, Кельн. Двухэтажная электричка.
Гермния, Кенигслюттер. Моя любимая фотка -
Германия, Кенигслюттер. Отель-лабиринт.
Польша, Жепин. Канистры привязаны - значит Родина уже недалеко :-)))
Германия, Потсдам. Классные велошлемы.
Германия, Потсдам. Горячий шоколад и сливки - объедение!
Германия, Потсдам. Мемориал советским воинам.
Германия, Потсдам. Человек-гриль :-)
Podobne historie
Uwagi (0) zostaw komentarz
Pokaż inne komentarze …
awatara