Europejskie fajerwerki – spektrum wrażeń (część czwarta)
pań stwo (wielkie księ stwo) w Europie Zachodniej. Czł onek Unii Europejskiej od 1957 r. Nazwa pochodzi od gó rnoniemieckiego „lucilinburch” – „mał e miasteczko”.
Kraj poł oż ony jest w Europie Zachodniej, graniczy z Belgią , Niemcami i Francją . Wraz z Belgią i Holandią jest czę ś cią krajó w Beneluksu. Na wschodzie kraj ogranicza rzeka Mozela. Relief to gł ó wnie pagó rkowata ró wnina, na pó ł nocy któ rej wznoszą się ostrogi Ardenó w (najwyż szy punkt to Kneiff Hill, 560 metró w). Cał kowita powierzchnia kraju wynosi okoł o 2586 km2.
Wię kszoś ć turystó w przyjeż dż a do Luksemburga w ramach wycieczki po krajach tego regionu. Gł ó wne elementy programu: centrum miasta, pał ac ksią ż ę cy, kazamaty, wycieczka przyczepami po dolinie Petrusia. Aby jednak naprawdę poczuć ten kraj, trzeba w nim mieszkać i rozmawiać z niektó rymi mieszkań cami.
Faktem jest, ż e w tym mał ym kraju gł ó wne wiadomoś ci przekazywane są z ust do ust, a ciekawe miejsca z trudem się promują.
Gł ó wną populacją Luksemburga są Luksemburczycy, Lö tzeburger (nazwisko wł asne). Mieszkają ró wnież we Wł oszech, Niemczech i Francji. Ł ą czna liczba to 473 tys. osó b, w tym 285 tys. w Luksemburgu. Posł ugują się ję zykiem luksemburskim germań skiej grupy rodziny indoeuropejskiej. Szeroko mó wi się takż e po niemiecku i francusku. Pismo oparte na alfabecie ł aciń skim. Zdecydowana wię kszoś ć wierzą cych to katolicy, są protestanci (wedł ug Wikipedii).
Maleń ki kraj o bardzo wysokim standardzie ż ycia. Kraj, w któ rym ś rednia dł ugoś ć ż ycia wynosi 77 lat (mę ż czyź ni - 74 lata, kobiety - 81 lat). Kraj jest drugim na ś wiecie pod wzglę dem dochodu PKB na mieszkań ca. A w tym maleń kim kraju w mieś cie Luksemburg tkwimy w ogromnym korku!
Przez czterdzieś ci minut brnę liś my ulicami, szczegó ł owo badają c miasto. W koń cu autobus wył adował nas na placu, z któ rego roztaczał się fantastyczny widok na gó rę z zamkiem. Gł ę boki spadek oddzielał plac od zamku, drzewa i idealne klomby był y zielone pod stopami. Ł ukowy most, oddalony o pó ł kilometra, wyglą dał jak dziecię ca zabawka, na któ rej wyeksponowano samochody. Podziwiawszy, wybieramy się na wycieczkę.
Wydaje się , ż e w tym mieś cie nawet czas pł ynie wolniej niż w innych: samochody przejeż dż ają z prę dkoś cią nie wię kszą niż czterdzieś ci kilometró w na godzinę , ludzie chodzą wolno po swoich sprawach, nawet sygnalizacja ś wietlna wł ą cza się pł ynnie i leniwie; . Napis „Kazamaty” nie oznacza ponurych lochó w, ale po prostu… toaletę . Na duż ym placu stoi pomnik lisa. Z jakiegoś powodu stał a się sł awna w mieś cie. Samoloty latają nisko nad gł ową , lotnisko jest dosł ownie kilka kilometró w stą d.
Wielka katolicka katedra jest wciś nię ta mię dzy dwa budynki mieszkalne. Wszystkie posą gi są przedstawione z zamknię tymi oczami, wydaje się , ż e one ró wnież uległ y sennemu nastrojowi miasta i zasnę ł y; . W samej katedrze nie ma nikogo. Generalnie nie, bez pastoró w, bez parafian. Zaledwie kilka minut pó ź niej siwowł osy dziadek wyczoł gał się z lochu i krzywią c się z irytacją , zaczą ł czekać , aż wyjdziemy. Nikt nie wyraż ał chę ci pozostania tutaj, a ż eby nikt inny nie wchodził do katedry, dziadek zamkną ł za nami drzwi na klucz.
Tymczasem zaczą ł padać deszcz, któ ry po okoł o dwudziestu minutach zamienił się w ulewę . Ś wietnie, a my znowu bez parasola! Resztę wycieczki spę dziliś my pod tropikalną ulewą . Z powodu deszczu zarysy budynkó w był y sł abo odgadnię te i wszyscy czekali na polecenie, aby iś ć do autobusu. I tylko Anyuta i ja nie spieszyliś my się i z zainteresowaniem sł uchaliś my przewodnika - byliś my już kompletnie przemoczeni i nie pogorszylibyś my się ; .
Przewodniczka skoń czył a swoją opowieś ć i pł yniemy do autobusu.
Zauważ ył em, ż e wiele osó b z grupy miał o takie same parasole (z napisem „Muzeum Van Gogha”). Zaczą ł em już myś leć , ż e w Amsterdamie jest jakaś promocja na parasole, ale wszystko okazał o się duż o bardziej prozaiczne: wię kszoś ć naszej grupy zdecydował a się pó jś ć do tego muzeum, a kiedy wyszliś my, zobaczyliś my ulewę na ulicy a ż eby się nie zmokną ć , ską pił parasoli w sklepie muzealnym. W pobliż u autobusu poprosił em kierowcę o otwarcie dla nas bagaż nika, aby zabrać suche rzeczy. Przebieramy się w autobusowej toalecie i jesteś my mniej wię cej gotowi do dalszej podró ż y.
Jedziemy do Holandii na nocleg. Nocleg w Holandii jest warunkiem koniecznym naszego wyjazdu, ponieważ wizy Schengen otrzymaliś my z ambasady Holandii i musimy spę dzić wię cej nocy w tym kraju. Po drodze zatrzymaliś my się na terenie Belgii.
Okazał o się , ż e w jeden dzień odwiedziliś my cztery europejskie kraje (Francję , Luksemburg, Belgię , Holandię ). Miasto, któ re da nam schronienie tej nocy, nazywa się Maastricht.
Dotarliś my do tego miasta już ciemno. Nasi kierowcy przez dł ugi czas krą ż yli po mieś cie, pró bują c dowiedzieć się , gdzie jechać od nawigatora. Nawigator uparcie wskazywał nam pustkowie. Ponieważ hotel nie mó gł zapaś ć się pod ziemię , zaczę li szukać tego hotelu w kó ł ko. Na ulicy nie był o kogo zapytać , bo ulice był y zupeł nie puste. Wszystko się koń czy prę dzej czy pó ź niej, a nasze pró by się skoń czył y.
Hotel nazywa się „NH Maastricht 4*”. Nowoczesny budynek, komfortowe pokoje. Czego jeszcze potrzebują znuż eni podró ż nicy? Schodzę do recepcji, moją uwagę przykuwają hulajnogi wystawione w lobby. Wypoż yczenie dwumiejscowego skutera kosztuje 45 euro za trzy godziny i 59 euro za osiem godzin. Pytam jakie dokumenty trzeba mieć przy sobie i dostaję odpowiedź , ż e tylko prawo jazdy.
Któ ry został w domu, w torbie z dokumentami do samochodu. Szkoda… Kł adziemy się do ł ó ż ka z lekkim smutkiem z powodu straconej szansy na nocną przejaż dż kę po Holandii.
Hurra! Wreszcie normalne ś niadanie, z mię sem i przystawką ! Obfite ś niadanie, kilka ś wież ych buł eczek z dż emem i sokiem i gotowe. Po drodze widzieliś my ogromną fabrykę , z któ rej kominó w unosił się gę sty dym. Dym był biał y, w przeciwień stwie do emisji z naszych fabryk, któ re w dymie odtwarzają wszystkie kolory tę czy. Wreszcie dotarł do Kolonii.
Kolonia (pierwotna nazwa ł ac. Colonia Claudia Ara Agrippinensium - Colonia Claudius, miejsce skł adania ofiar Agrypinó w; zgermanizowana - niem. ) to miasto w Republice Federalnej Niemiec, w Nadrenii Pó ł nocnej-Westfalii, stolica okrę gu rzą dowego tegoż nazwać . Kolonia jest czwartym najbardziej zaludnionym i trzecim co do wielkoś ci miastem w Niemczech, a takż e jednym z najwię kszych oś rodkó w gospodarczych i kulturalnych kraju.
„Metropolia nad Renem”, jak czę sto nazywana jest Kolonia, jest jednym z najstarszych miast w Niemczech, któ re od czasó w rzymskich odgrywał o znaczą cą rolę w historii Europy przez cał e swoje istnienie. Kolonia sł ynie z gł ó wnej ś wią tyni - katedry w Kolonii, jednego z gł ó wnych koś cioł ó w katolickich w Niemczech.
Gł ó wną atrakcją miasta jest oczywiś cie Katedra Najś wię tszej Marii Panny i ś w. Piotra w Kolonii. Cudem przeż ył wojnę , wytrzymują c bezpoś rednie trafienie 3 bombami, i dziś jest jedną z nielicznych ś wią tyń miasta, któ re przetrwał y w oryginale. Budowa tego arcydzieł a architektury gotyckiej rozpoczę ł a się w 1248 roku za arcybiskupa Konrada von Hochstaden. Wcześ niej na miejscu dzisiejszej katedry znajdował się inny, romań ski.
W 1164 r. kanclerz cesarza Fryderyka Barbarossy Rainald von Dassel (1159-1167), po pokonaniu miasta i stanu Mediolan, wywió zł z niego relikwie Trzech Kró li (w teologii prawosł awnej - Trzech Mę drcó w). To niewiarygodnie wyniosł o miasto w chrześ cijań skim ś wiecie. W konsekwencji miasto nie zaakceptował o luteranizmu i pozostał o twierdzą katolicyzmu w pó ł nocnych Niemczech. Po przeniesieniu relikwii trzech Trzech Mę drcó w do Kolonii stara katedra nie mogł a już pomieś cić rzeszy pielgrzymó w z cał ego ś wiata, w wyniku czego podję to decyzję o budowie katedry pię cionawowej o niespotykanej dotą d wielkoś ci. Dziś gł ó wna ś wią tynia katedry jest przechowywana we wspaniał ej zł otej arce (wedł ug Wikipedii).
Krą ż yliś my trochę po mieś cie i dotarliś my do katedry w Kolonii. Nad miastem wznoszą się dwie ponure czarne iglice. Są czarne, ponieważ Kolonia był a kiedyś miastem przemysł owym i przez osiemset lat na katedrze osadzał a się niesamowita iloś ć sadzy.
Obecnie trwają prace pró bne mają ce na celu oczyszczenie ś cian i dachu z pł ytki nazę bnej (jedna ś ciana jest prawie czysta biał a).
Podczas II wojny ś wiatowej Kolonia został a mocno zbombardowana, a Amerykanie i Brytyjczycy zniszczyli okoł o dziewię ć dziesią t procent budynkó w w mieś cie. Ale katedra w Kolonii przetrwał a, trafił o ją tylko kilka zabł ą kanych pociskó w. Ale to nie przypadek uratował ją przed zniszczeniem, wł aś nie ta ogromna katedra był a doskonał ym punktem odniesienia dla obserwatoró w artylerii i pilotó w bombowcó w. Nie opł acał o się go niszczyć , a w zrujnowanym mieś cie pozostał ponurym obeliskiem...
Bę dą c pod samą katedrą podziwiamy pię kne stiuki i przepię kne sklepienia. Obchodzimy katedrę dookoł a, za rogiem nos w nos natykamy się na… rzymskiego legionistę i neandertalczyka, któ rzy prowadzą mił ą rozmowę i piją kawę z plastikowych kubkó w. To aktorzy odpoczywają cy mię dzy sesjami zdję ciowymi .
Skoń czywszy krą g, znó w jesteś my przy gł ó wnym wejś ciu.
Idziemy na ś rodek. Bardzo trudno opisać tę wspaniał oś ć , a takż e przekazać niezapomnianą atmosferę wielkoś ci i rozmodlenia tego kolosa.
Na ulicy decydujemy, gdzie się ruszyć . Nagle przechodzi obok nas brodaty mę ż czyzna o wykrzywionej twarzy. Rzuca się , krzyczą c: „Harold, Harold! ! ! ”. Za nim leci kobieta, wykrzykują c to samo imię . O ile rozumiem, w tym zamieszaniu stracili dziecko i teraz pę dzą w poszukiwaniu go. Podbiega do nich dwó ch policjantó w, sł uchają i informują przez radio o zdarzeniu. Nie ma sł ó w, nie daj Boż e przeż yć taki stres!
Pod wraż eniem tego, co się stał o, ruszamy do galerii handlowych. Oto sklep marki Rolex, ceny od pó ł tora do dwudziestu tysię cy za zegarek. Podobał mi się sklep, w któ rym prezentowane był y ró ż ne metalowe rzeź by zwierzą t. Rozmiar jest najbardziej zró ż nicowany: od mał ej ropuchy po goryla na trzech wysokoś ciach czł owieka.
Spoś ró d ogromnej liczby ró ż nych sklepó w naszą uwagę przycią gnę ł a kawiarnia dla dzieci. Zdobył ró ż ne lody, galaretki i dwie sał atki owocowe. Smaczny! ! ! W ogromnym supermarkecie elektronicznym kupiliś my sobie… kawę . Nie wiem dlaczego, ale mię dzy monitorami a aparatami był mał y stojak z kawą . Przeszedł bym obok, ale Anyuta pewnym siebie gł osem zaproponował a, ż e weź mie kilka paczek tej kawy Lavazza, mó wią c, ż e tutaj kosztuje 11 euro, a tutaj jest dwa razy droż sza. Dobra, weź my, mam nadzieję , ż e ż ona ma rację (miał a rację , w Kijowie kosztuje 34 euro za paczkę kilogramową ). Nasz wolny czas się koń czy, idziemy do autobusu.
Noc spę dzimy w mieś cie Koenigslutter. Miasteczko mał e, ale bardzo przytulne i czyste. Przewodnik zaintrygował turystó w przekazem, ż e w hotelu jest bezpł atny basen, czynny do dziewią tej wieczorem. Wszyscy zaczę li z zainteresowaniem ś ledzić czas i zastanawiać się , czy zdą ż ymy na czas, czy nie.
To był o dla mnie zupeł nie oboję tne, chciał em tylko ciszy i być sam na sam z moim Ukochanym.
O wpó ł do sió dmej autobus podjechał do hotelu Park Avalon 4*. Podczas gdy my niespiesznie rozł adowywaliś my i wę drowaliś my do hotelu, spragnieni basenu byli już w recepcji. Po odczekaniu, aż gł ó wny tł um się uspokoi, dostaliś my klucze i poszliś my szukać naszego numeru. W poprzednim zdaniu sł owo SZUKAJ jest kluczem!
Trochę o hotelu. Wydaje się , ż e osoba, któ ra zaprojektował a ten hotel, budował a wcześ niej labirynty. I w tym hotelu znakomicie wcielił swoją wiedzę o ich projektowaniu! ! ! Nic innego nie potrafię wyjaś nić schematu korytarzy i schodó w, któ re prowadzą wszę dzie, ale nie do twojego pokoju!
Tak wię c w recepcji pokazali nam lewą stronę . Dobry. Idziemy w lewo. Mijamy mał y korytarz, potem dwa tunele. Bez ż adnych znakó w identyfikacyjnych. Zgadliś my, któ rego potrzebujemy, przed nami jest drabina i skrę camy w prawo. Wskaź nik zapewnia nas, ż e wstaliś my.
Idziemy w gó rę , chodzimy po cał ym pię trze, nie ma naszego numeru. OK, zejdź my do spisu, przeczytajmy to jeszcze raz. Po namyś le i ocenie dostrzegam mał e drzwi na lewo od schodó w. Tak, wię c wskaź nik wysł ał nas nie na gó rę , ale przez te drzwi. Dobra, przejdź my dalej. Kilka zakrę tó w na korytarzu i wreszcie winda. Ś wietnie, potrzebujemy trzeciego pię tra, wciskam przycisk „3” i dojeż dż amy do… czwartego pię tra. Pamię tam europejską numerację pię ter, ale tutaj wszystko zrobił em dobrze. Schodzimy pię tro niż ej, skrę camy w prawo i wiwat, jesteś my w naszym pokoju.
Sklep na stacji jest otwarty do 21:00, wię c szybko rzucam swoje rzeczy i biegnę do niego. Nieprzewidziane opó ź nienie - w jednym z korytarzy spotkał em starsze mał ż eń stwo z naszej grupy. Wę drują po hotelu od DWADZIEŚ CIA minut, pró bują c znaleź ć swó j pokó j. Szybko chwytam ich walizkę i prowadzę utartą ś cież ką . Sł ucham podzię kowań , kiwam gł ową i znikam. Dotarcie do sklepu zaję ł o mi dziesię ć minut.
Kupuję martini, soki, ciastka i wodę mineralną i wracam zadowolona. Kondukt naszych turystó w zbliż a się do mnie ż wawym krokiem. Nietrudno zgadną ć , doką d im się spieszy, dziś sklep bę dzie miał comiesię czną licytację …
W pokoju z ż oną zjedliś my poż egnalną kolację . Nastę pna noc bę dzie w pocią gu, wię c pojedziemy tutaj. Kró tki spacer po mieś cie zakoń czył ten wspaniał y wieczó r...
Ś niadanie, wyjazd do Poczdamu. Wszyscy w autobusie są już zmę czeni poruszaniem się , wszyscy ukoń czyli program minimum, kupili pamią tki i wszyscy są w dobrym humorze. Dojeż dż amy do Poczdamu.
Potsda (niem. Potsdam, n. -puddle. Podstupim) to miasto we wschodnich Niemczech z populacją okoł o 1.000 osó b. Stolica kraju zwią zkowego Brandenburgia. Znajduje się nad rzeką Hawelą i nad brzegami kilku poł ą czonych ze sobą jezior, 26 km na poł udniowy zachó d od Berlina (wedł ug Wikipedii).
Wybierzmy się na spacer po parku pał acowym Sanssouci.
Pię kne fontanny, malownicze alejki i niewielki pał acyk harmonijnie wpisują się w zalesiony teren. Szczerze mó wią c, emocji po prostu nie starcza na wszystko, widoki traktujemy jako „obowią zek”.
Inspekcja się koń czy, udajemy się do miejsca, w któ rym skupiają się kawiarnie i sklepy z pamią tkami. Na skrzyż owaniu dla pieszych stoi Niemiec ubrany w sprzę t do smaż enia kieł basek. Oczywiś cie posiada stó ł do krojenia, palnik gazowy oraz pó ł produkty. Pó ł tora euro porcji, bierzemy dwie. Ketchup jest sł odki i mdł y, uff.
W pobliż u przystanku autobusowego widzę duż y kiosk sprzedają cy proste jedzenie, kieł baski, frytki i tak dalej. Na ś cianie wisi duż y stojak, na któ rym rysuje się jedzenie, wpisuje jego nazwę i cenę . Kł opot w tym, ż e w ogó le nie umiem czytać po niemiecku. Nasuwa się rozwią zanie problemu: robię z bliska zdję cia niezbę dnych naczyń ze stoiska, a nastę pnie pokazuję zdję cie Niemce w oknie.
Uś miecha się i kiwa gł ową z aprobatą , mó wią , wysiadł a; . Przyjmujemy zamó wienia i jemy obiad. Niedaleko od nas dziewczyna goni psa rasy „usi-pusi, taki manyunya”. Pies jest o poł owę mniejszy od normalnego kota, cał y ma kokardy i falbany, ale biega szybko. Pies jest wyraź nie zadowolony ze swojego zachowania i kategorycznie nie jest oddany w rę ce wł aś ciciela. Kiedy ona (pies) mija mnie, schylam się gwał townie i chwytam ją za kł ę bek. Pró buje zł apać mnie za rę kę , ale zrę cznie chwytam ją za pysk i podaję gospodyni. Wpada w wdzię cznoś ć i odchodzi ze swoją zdobyczą.
Wę drujemy po polu, patrzą c na stragany. Anyuta zauważ a miejsce, w któ rym dziewczyna piecze naleś niki i nadziewa je gorą cą czekoladą . Podchodzimy do tego, są metki, ale nie wiem, jak „cholera” bę dzie po niemiecku. W zamyś leniu pytam przechodzą cego turystę Giennadija:
- Gena, czy wiesz, jak sł owo „cholera” bę dzie po angielsku?
Myś li i krę ci gł ową.
W zamyś leniu mó wię gł oś no:
- Ciekawe ile kosztuje jeden naleś nik z czekoladą?
- Cztery pię ć dziesią t.
Odpowiedział a mi dziewczyna za ladą ! Najwyraź niej „niemiecki” nie jest prawdziwy 4; . Dziewczyna okazał a się pochodzić z Biał orusi, wyszł a za Niemca i od pię ciu lat mieszka w Niemczech. Porozmawialiś my chwilę , a ona upiekł a naleś nika, zabrał a zdobycz i poszliś my do autobusu.
Autobus zawozi nas do Pał acu Cecilienhof. Cał a grupa poszł a obejrzeć pał ac, a ja i moja ż ona (miał a bó l nogi) poszliś my pospacerować po starym parku. Ogromne drzewa zasł aniał y nam sł oń ce, ptaki ś piewał y, romans! Mał a wiewió rka wyskoczył a na niż szą gał ą ź dę bu i spojrzał a na nas w zamyś leniu. Od razu chwycił a oferowane herbatniki, obejrzał a je krytycznie i wycią gnę ł a w gó rę.
Poszliś my nad rzekę , podziwialiś my krajobrazy i pojechaliś my do autobusu. Grupa jest zał adowana, jedziemy do centrum miasta. Po drodze ł apiemy naszego przewodnika po Poczdamie. Nazwisko przewodnika jest oryginalnie niemieckie - Faina.
Na polecenie przewodnika udajemy się do kawiarni, w któ rej serwują najlepszą gorą cą czekoladę w Niemczech. Anyuta zamó wił a tylko czekoladę , a ja zamó wił em amaretto. Czekamy na zamó wienie i smakujemy. Albo tak się ustawiliś my, albo tak wł aś nie tutaj gotują , ale smak czekolady nas zachwycił . Gorą ca czekolada sama w sobie jest gorzka, ale w poł ą czeniu z kremem „bez” uzyskano efektowny efekt. A amaretto tylko to podkreś lał o. Ż ał ujemy, ż e stą d wyjeż dż amy.
W duż ym supermarkecie kupujemy prowiant na pocią g. Bierzemy kilka butelek likieru, któ ry smakuje bardzo podobnie do Baileys, ale jest o poł owę niż szy. Grupa zbiera się przy autobusie, ż egnamy się z Fainą i ruszamy w drogę.
Minę ł o dwie i pó ł godziny. Przed stacją kolejową zatrzymaliś my się na stacji benzynowej. Oksana ostrzegł a, ż e toaleta na dworcu jest czynna do godziny 17.00, potem się zamyka i WSZYSTKO! Nie ma tam innych latryn, a pocią g przyjeż dż a już o 23.48! ! !
Europo, cholera...Na stacji benzynowej od razu zwró cił em uwagę na to, ż e w sklepie wszystkie kanistry z olejem samochodowym był y przykrę cone do ś ciany gwintem. Tak, to znaczy, ż e Ojczyzna nie jest daleko . No nigdzie w Europie tego nie widział em, ale tutaj...
Stacja w Rzepinie przywitał a nas deszczem, a gdy wył adowaliś my i weszliś my pod szopę , deszcz zamienił się w ulewę . Ponownie! Zimny wiatr nie poprawiał nastroju, ale ja i moja ż ona, przewodnik i kilka kobiet staliś my na zewną trz pod baldachimem i dzieliliś my się wraż eniami. Wyją ł em z torby butelkę martini, Oksana przyniosł a kieliszki i o wiele przyjemniej był o nam stać i dyskutować o wzlotach i upadkach podró ż y; . Dwie godziny rozmowy minę ł y szybko i biegniemy na wł aś ciwą platformę . Pocią g przyjechał o 23.35 i odjechał o 23.39, dziewię ć minut przed terminem! Kto nie miał czasu, spó ź nił się . Numer samochodu (ten sam, któ rym tu jechaliś my) naprowadził mnie na zł y pomysł , ż e jeś li jutro bę dzie gorą co, to mamy gwarancję wycieczki w piekarniku; .
Rozpakowujemy się , idziemy do ł ó ż ka. Jednak wejś cie na trzecią pó ł kę nie był o takie ł atwe - nie był o drabiny! Ś wietnie, otwieramy kursy wspinaczkowe: krzeseł ko do karmienia, drugi puł k, przechwycenie za uchwyt i jestem na gó rze. Dobra, ś pijmy...
Poranek był sł oneczny, co wcale mi się nie podobał o. Rozcią gamy się , porzą dkujemy, jemy ś niadanie. W porze obiadowej wagon nagrzewa się i pł ynnie zamienia się w saunę . Odbieram nasze czekoladki i sł odycze i zabieram je do nastę pnego klimatyzowanego samochodu. Tam znajduję turystó w z naszej grupy i zbliż am sł odycze do strumienia zimnego powietrza. Nie chcę iś ć do piekł a, ale niechę tnie idę do naszego samochodu. Nie bę dę opisywał tej tortury, moż esz ponownie przeczytać począ tek historii, gdzie opisał em sposó b tutaj.
Polskie sł uż by celne szybko podbił y nasze paszporty i pozwolił y nam spokojnie odejś ć . Zmiana koł a, nasze zwyczaje. Do samochodu wchodzą dwie celnice, przyglą dają c się nam oceniają co.
Wybierają mnie na ofiarę , proszą o pokazanie torby. Otwieram, sortują zabawki dla dzieci (mamy mał e dziecko i troje chrześ niakó w). Od dawna jestem pytany o to, gdzie został kupiony i ile to kosztuje. Có ż , przynajmniej metki z cenami został y naklejone na pudeł kach i został y w tyle. W są siednim przedziale kobieta niosł a jakieś roś liny, zaczę li wysuwać przeciwko niej roszczenia, ale otrzymawszy dziesię ć euro, natychmiast zniknę li. Ł apó wkarze...
Na naszym terenie wszyscy turyś ci wł ą czyli telefony i zaczę li dzielić się wraż eniami z podró ż y z przyjació ł mi i krewnymi. Do wieczora upał zaczą ł opadać i wszyscy nie mogli się doczekać koń ca podró ż y. Przyjeż dż amy do Kijowa, wita nas przedstawiciel „Feyeria Mandriv” Witalij z szampanem. Wypijamy kilka butelek na peronie, ż egnamy się i wracamy do domu. W Europie jest dobrze, ale w domu dziecko ...
Podsumowuję wyjazd: był a doskonale zorganizowana, trasa przemyś lana i dobrze zaplanowana w czasie.
Przewodnik Oksana szybko rozwią zywał pojawiają ce się problemy, znał wiele realió w odwiedzanych przez nas krajó w i informował o nich turystó w. Wspomnienia z tej wspaniał ej podró ż y na dł ugo pozostaną w naszej pamię ci.. .