Stracone niebo. Mity i rzeczywistość. Część 3 (ostatnia)
Cią g dalszy. Zacznij tutaj:
Prognozy raz się mylą ale każ dego dnia (mą droś ć ludowa)
Prognoza uparcie wskazywał a na czę ś ciowe zachmurzenie i +20, wię c ubrał em się odpowiednio - sandał y, jasne biał e spodnie i cienką dż insową kurtkę z dziurami i rę kawami 3/4. Wyjś ć na dwó r. W ogó le nie ma sł oń ca. Z ust wydobywa się para. Coś jakoś...A wczoraj opalał em się ! Ale nie chciał em wracać . Chodź my na spacer. Ciał o jeszcze w peł ni nie wypoczę ł o, a dziś był o ś wię to pracy i spokoju. Po dojś ciu do dawnego sklepu spoż ywczego wzdł uż nasypu spojrzeliś my na wiszą cy na budynku termometr - +13 powietrza, +10 wody! Tak, w NG był o cieplej – pię tnaś cie dla obu! Dopiero teraz nie był am obuta w sandał ach, a kurtka był a nieco cieplejsza. Dobra, moż e się udać . Po dotarciu do Oreandy musiał em przedrzeć się przez tł um z balonami i flagami – ludzie ustawili się w kolejce do demonstracji. Orkiestra dę ta w biał ych marynarkach dmuchnę ł a w swoje piszczał ki. Już dawno odeszliś my od zwyczaju takich imprez, ponieważ wszystkie wakacje spę dziliś my na ł onie natury, wię c nie zwlekaliś my, tylko ruszyliś my dalej w kierunku Liwadii.
Sł oneczny Szlak i Park Woroncowski są obję te naszym obowią zkowym programem zwiedzania, a jeś li nie ma innych zaję ć , moż emy tam spacerować wię cej niż raz. W Liwadii znaleź liś my piwnicę z winami (a gdzie był a wcześ niej? ) z tak sł odkimi w sercu beczkami, najeż onymi ż yciodajną wilgocią . Asortyment był dobry i dali mi szansę . Wszystko tutaj był o prawdziwe i w koń cu kupiliś my litr naszego ulubionego Massandra bastardo za 280 rubli. (w butelce kosztuje 600!!! ! ). Poszliś my ś cież ką . Dziś wcale nie uzasadniał swojej nazwy - był o mglisto, nie był o widać ani sł oń ca, ani morza. Ale z drugiej strony drzewa i skał y nabrał y tajemniczych konturó w. Nadal ś wietnie! I powietrze! Co wię cej, kilka razy się zatrzymaliś my i delektowaliś my się naszym ulubionym winem. Ś cież ka był a usiana wygryzionymi szyszkami, ale nie był o tam wiewió rek. Prawdopodobnie nie wypiliś my wystarczają co duż o! Po dotarciu do koń ca szlaku, a nastę pnie podjechaniu do Parku Woroncowskiego, w koń cu odprawili zwykł y rytuał - pili wino na ł awce przy lustrzanym stawie, oglą dają c liczne sesje zdję ciowe. O tak! Kolejna pichalka czekał a na nas w Jał cie. Musieliś my jeś ć wino z migdał ami. Dopiero teraz cena okazał a się cał kowicie absurdalna – 1700 r/kg! Tak, roś nie na Krymie! Nerkowiec, rosną cy w Indiach, a to kosztuje 1200! A babcie sprzedawał y migdał y za kubek za 200 rubli. Nie, był em psychicznie nieprzygotowany, ż eby zapł acić.100 hrywien za porcję orzechó w. Z daczy trzeba był o zabrać orzechy wł oskie. W zwią zku z powyż szym, jak prawdziwi alkoholicy, pili bez jedzenia.
Kiedy wró ciliś my, zjedliś my lunch i udaliś my się na nabrzeż e. Z okazji ś wię ta ustawiano tam stoł y i namioty z przeró ż nymi rzeczami. Z piecykó w wydobywał y się zapierają ce dech w piersiach aromaty. Ale ceny!!!!!! ! ! Hej Kisa! Jesteś my obcy na tej celebracji ż ycia! Lub po prostu chciwy, oszczę dny, biedny (podkreś l odpowiednio). Dobrze, ż e zjedliś my obiad w domu i mogliś my bezpiecznie przejś ć obok. Na nasypie odbywał się zwyczajny ruch ś wią teczny. Grali muzycy, dzieci i doroś li jeź dzili na rolkach, szczekali szczekacze. Po wystarczają cym spacerze, zobaczeniu i usł yszeniu, poszliś my spać .
Zają c szaleje! Dwa dni odpoczynku to rozpieszczanie. Gó ry wzywają ! Dziś czekaliś my na szlak Taraktash prowadzą cy z Uchan-Su do Ai-Petri. Autobus numer 30 odjeż dż ał z dworca autobusowego, któ ry, jak wiedzieliś my z Internetu, jedzie do wodospadu. Ale tutaj ostatni przystanek na nim wskazano wcale nie Uchan-su, ale Uzbekistan (podobno sanatorium, a nie republika). Ale nie zaczę liś my się dowiadywać , ale ufają c losowi, po prostu w to wkroczyliś my, pł acą c po 15 rubli. I zdarzył się cud! Autobus jechał prosto do podnó ż a wodospadu! Stamtą d rozpoczę liś my wspinaczkę , mijają c czę ś ć drogi dobrze już znanym szlakiem Sztangiejewskiej. Pogoda znó w był a zachmurzona, ale po kró tkim spacerze opuś ciliś my strefę chmur. Tu był o o wiele ł adniej niż w mieś cie, a sceneria w poł ą czeniu z chmurami był a fantastyczna. Co prawda morza nie był o widać , ale pod nami rozcią gał o się morze biał e, na swó j sposó b ró wnież pię kne. Niemal przed samym szczytem spotkaliś my dziesię cioosobową grupę , prawdziwych turystó w, z plecakami i namiotami, wszystko jest jak należ y. To my, nieszczę sne sł abeusze, mieszkamy w mieszkaniu.
Po dotarciu do yayla udaliś my się w kierunku „cywilizacji”. Po drodze spotkaliś my cał y cmentarz sprzę tu budowlanego - okoł o 6 zardzewiał ych zepsutych traktoró w i buldoż eró w. Cholera co! „Cywilizację ” reprezentował o wiele sklejonych ze sobą chat na stosunkowo niewielkim skrawku ziemi. Kiedy byliś my tu zimą , był o tam wiele kawiarni, a takż e wypoż yczalnie sprzę tu narciarskiego, ponieważ był też wycią g narciarski i jakaś prosta trasa narciarska. Od razu zaproponowano nam obiad, ale po zapoznaniu się z kosztem lagmana (200 r) odmó wiliś my. Po pierwsze byliś my już sprytni i w koń cu wzię liś my ze sobą kanapki, a po drugie 200 r to za duż o nawet jak na lokalne standardy. W Jał cie widział em za 75 rubli.
„Tu jest tylko 15 kilometró w pieszo” (Disco „Avaria” „Malinki”)
Po oszacowaniu reszty budż etu uznaliś my, ż e teoretycznie moż emy sobie pozwolić na zjazd na kolejkę linową (250 rubli każ da), ale potem pomyś leliś my, co to za radoś ć ? Jeszcze nie jesteś my zmę czeni, jest jedzenie i jest jeszcze doś ć wcześ nie. Dlatego nie poszliś my na kolejkę linową i zę by Ai-Petrinsky, ale poszliś my asfaltową drogą , ponieważ nie był o ciekawie wracać tą samą drogą , któ rą przyjechaliś my. A to był a dł uga droga! Są dzą c po znaku, do Wuchang-Su był o 15 km. Ale jest na autostradzie! I jest bardzo wę ż owata. Mieli nadzieję skró cić ś cież kę wzdł uż ś cież ek. Ale odcinki mię dzy pę tlami serpentyny był y absolutnie strome i nie dawał y najmniejszych szans na profilowanie. Wię c przeszliś my pierwsze kilka kilometró w wzdł uż drogi. Potem zrobił o się trochę ł agodniej, a potem w ogó le trafiliś my na szeroką ś cież kę , któ ra jednak zabrał a nas gdzieś z dala od toru. Có ż , myś lisz, po raz pierwszy, czy co? Lepiej oddychać igł ami niż spalinami. Po upadku na przyzwoitą wysokoś ć i po raz kolejny bę dą c w chmurze, wierzyliś my, ż e jesteś my już gdzieś niedaleko autostrady Sewastopola. Wskazywał na to wcią ż zbliż ają cy się dudnienie samochodó w. Po lewej stronie, za drzewami, wydawał o mi się , ż e widzę coś jasno turkusowego. Myś lał em, ż e ktoś tu zł apał T-shirt i otoczył go pł otem w tak pię knym kolorze. Ale zbliż ają c się , byliś my po prostu oszoł omieni! Czy droga prowadził a nas do Chorwacji? Był o to jezioro, któ rego kolor w niczym nie ustę pował Plitwickiemu. Klasa! Dopiero teraz nie chciał em pł ywać . Był o tu pochmurno i chł odno, a brzeg był bł otnisty, posmarował bym sobie nogi. Pomiń my to. Idą c dalej, znaleź liś my kolejny zbiornik, już w zwykł ym zielonkawo-mglistym kolorze. Ale ropuchy był y tu zalane sił ą i sił ą , a na poprzednim jeziorze był o cicho. Jeszcze niż ej, już za szlabanem zamykają cym wjazd do rezerwatu, był jeszcze jeden, ale już cał kiem fu - halabudy czepiał y się , był y ś mieci budowlane (i nie tylko), a ludzie urzą dzali sobie pikniki w samochodach. W koń cu dotarliś my do autostrady. Plakat w trzech ję zykach (rosyjskim, ukraiń skim i tatarskim) dzię kował nam za czyste pobocza. Ale gdzie jesteś my? Po przejś ciu kilometra wzdł uż autostrady znaleź liś my znak „Jał ta 3 km”. Najwyraź niej gdzieś nad Liwadią . Wskoczyliś my do minibusa, któ ry kogoś podwoził i wkró tce byliś my już w domu.
Ostatni dzień . Ranek znó w był pochmurny. Nie chciał em wychodzić spod koł dry. Radio Day był o pokazywane w telewizji i nie chciał em nigdzie jechać . Nadeszł o nasycenie. Ten ó smy dzień „odpoczynku” był już zbę dny. Wystarczył by standardowy tydzień . Ale musisz jechać , skoń cz przebieg! A gdzie iś ć ? Na szlaku, gdzie indziej! Ale dla urozmaicenia przeszliś my przez to w drugą stronę – wysiedliś my z minibusa w Jasnej Polanie i wró ciliś my do Liwadii. Na zewną trz pał acu wybuchł o pandemonium. Ró wnież w butiku z winem. Biorą c litr cahors (250 r) i zaszaleć na samsie i chaczapuri (po 60 r), znaleź liś my cichy sklep w gł ę bi parku i oddaliś my się cichym alkoholowym i ż arł ocznym przyjemnoś ciom. Zatrzymał y się miejscowe koty, niektó re brzydkie, umorusane i odrapane. Pewnie mają taki wizerunek, ż e sł uż ą wię cej. Po oderwaniu kilku kawał kó w z serca (a dokł adniej z ż oł ą dka) podzieliliś my się nimi z nimi. Zwierzę ta jadł y pobł aż liwie. Minibus. Jał ta.
Wyjazd. A z powrotem do Mariupola autobusem wcale nie jechaliś my. O 9 rano nasz dobry przyjaciel, któ ry jechał samochodem do domu, odebrał nas z Ał uszty, gdzie mieszkał , i odjechaliś my. Ale nie zaszli daleko. Po kilkunastu kilometrach okazał o się , ż e zapomniał torebki z dokumentami! Musiał em wró cić . I ku mojemu zdziwieniu nawet nie zawracał em sobie gł owy. Stan był spokojny i zrelaksowany. Po odebraniu dokumentó w pojechaliś my ponownie. Kolega postanowił nie jechać przez Chongar, ale przez Armiań sk, gdzie wedł ug niego takich kolejek nie ma. Co prawda musiał em zrobić porzą dny objazd, ponad sto kilometró w, ale był o warto. Na granicy byliś my pierwsi i gwizdali dosł ownie w 30-40 minut. Fantazja! Przy wjeź dzie na Krym był o też tylko 5 samochodó w i kilka cię ż aró wek. Reszta drogi ró wnież minę ł a bez zwł oki. Z jedenastu punktó w kontrolnych zatrzymano nas tylko w jednym i zaproponowano, ż e otworzymy trochę torbę . Ale lufa karabinu maszynowego nie wystawał a z niego, a wrę cz przeciwnie, na wierzchu leż ał a spokojnie pusta plastikowa butelka po Goań skim rumie, w któ rej dla wygody przywieź liś my koniak. Zapytani, czy je zbieramy, czy coś , zostaliś my wypuszczeni w spokoju. O szó stej wieczorem byliś my już w domu. A towarzysz odmó wił nawet zaoferowanych mu 2000 rubli. na drogę . I mó wią , ż e powró t to zł y znak! Myś l pozytywnie, a bę dziesz szczę ś liwy!
Pysy. Dzię ki mojej oszczę dnoś ci (czytaj ską pstwo) udał o nam się zaoszczę dzić dodatkowe 2 tr. (opró cz tych 2 tr na drogę ). Tak wię c w cią gu 8 dni wydaliś my 1.000 rubli na mieszkanie, jedzenie i podró ż owanie po tym miejscu. (7000 UAH). Jednocześ nie jednak piliś my 2, a nie 3 razy mniej niż zwykł e wino, ani grama piwa, nie jedliś my migdał ó w, rapany, okonia morskiego, nie pró bowaliś my barweny. : (((((. Tylko pech! 2 kg mojej ż ywej wagi skazane na wyrzucenie z jakiegoś powodu został y ze mną . Tak, jedzenie po 6 (czego nigdy nie robię w domu) jest po prostu niedopuszczalne, jeś li chcesz mieć anoreksję .
Có ż , bę dziemy musieli wró cić , zwł aszcza, ż e mamy w rezerwie kilka zupeł nie nowych tras, niesprawdzoną barwę czerwoną i co najważ niejsze, wielką mił oś ć do pię knego zaką tka ś wiata!