Moto wycieczka Kambodża - notatki motocyklisty
Dzień trzeci. Zaraz po ś niadaniu ruszamy w drogę . Zostawiliś my wszystkie niepotrzebne rzeczy (torby, pamią tki, buty) w hotelu i wyruszyliś my na spotkanie z dż unglą . Na trasie czekaliś my 290 km asfaltową drogą i nocowaliś my w drugim co do wielkoś ci mieś cie – Battambang. Nie jechaliś my szybko i czę sto zatrzymywaliś my się na papierosa. Po pierwsze, aby „nowi przybysze” przyzwyczaili się do drogi, po drugie, aby był a moż liwoś ć zastanowienia się nad czymś wokó ł , i po trzecie, aby nie daj Boż e na kogoś wpaś ć . I był ktoś , na kogo moż na wpaś ć . Krowy, zupeł nie nieprzewidywalne w ruchach, dzieci wybiegają ce na jezdnię , by powitać biał ego czł owieka, miejscowi Schumacherzy na motorowerach, któ rzy tylko na wpó ł sł yszeli o przepisach drogowych. Jeden z przystankó w odbywał się przy pagodzie – duż ym dziedziń cu z porozrzucanymi budynkami – szkoł ą , ś wią tynią , stupami, otoczonym pł otem.
Dzieci wybiegł y do zgieł ku (prawdopodobnie zakł ó ciliś my lekcję ), stł oczył y się wokó ł nas i po cichu obserwował y, jak robimy zdję cia. Z jakiegoś powodu przypomniał em sobie kreskó wkę o lwie Bonifacem. Spró bowaliś my też lokalnych lodó w. To, z czego jest zrobione, pozostaje tajemnicą , ale oczywiś cie nie z mleka. Co dziwne – biorą c pod uwagę ogromną liczbę kró w absolutnie wszę dzie – okoliczni mieszkań cy nie spoż ywają mleka ani przetworó w mlecznych. Ale ryż moż na znaleź ć nawet w najbiedniejszej wiosce. Jest bardzo smaczny i wcale nie taki jak nasz zwykł y.
Tego dnia dotarliś my do Mekongu! Na obiad. Zjedliś my nawet lunch, czekają c na prom. Mekong jest podobny do naszej Woł gi - tak samo szeroki. Gdzieś poś rodku rzeki wyraź nie widać granicę mę tnej i czystej wody. Musieliś my kupić czę ś ci zamienne w Ston Treng - musieliś my chwilę zostać . Wszyscy wyję li telefony komó rkowe - sieć już tam był a i zaczę li dzwonić do swoich krewnych - po otrzymaniu SMS-a z Moskwy. Każ demu wysł ano coś takiego: „Czy w ogó le ż yjesz? ”.
Za domami pł ynie rzeka o piaszczystym dnie, a nawet plaż a - woda zalewa wszystko - jedzenie, pranie, pranie. Wokó ł rosną palmy. Gdyby ich tam nie był o, ale wszystko bardzo przypominał o Seligera. Spaliś my, umyliś my się , zgodziliś my się z miejscowymi na wywiezienie naszych roweró w z lasu na niezrozumiał ej jednostce, trochę przypominają cej mobilny pojazd.
Z praniem okazał o się zabawne - Max skrupulatnie wyprał i wysuszył swoje dż insy, aby rano dowiedzieć się.2 rzeczy - ż e nie był y suche i ż e dż insy nie był y jego. Motocykle naprawiano przez pó ł dnia, tyle samo zmywano z brudu. Postanowiliś my, ż e nigdzie nie pojedziemy, choć do Mekongu jest jakieś.60 (? ) km - cał y dzień spę dziliś my na plaż y. Do kolacji zabito ś winię , tł umaczą c, ż e jest chora i i tak by umrzeł a. Z tej okazji wieczorem miejscowi urzą dzili przyję cie - z zapasó w dostali bananowy bimber.
Peł na wersja http://www. wycieczki rowerowe. ru/indeks. php? page=artykuł y&id=35