Do Kambodży?Nigdy więcej!!!
Do Kambodż y? Nigdy przenigdy......
Jeś li nie jesteś zapalonym podró ż nikiem po Azji Poł udniowo-Wschodniej, wybierają c się w tę podró ż , powinieneś przygotować się psychicznie i fizycznie...
Wycieczka z Pattaya do Kambodż y rozpoczyna się wcześ nie rano. Od pią tej rano stary, „zuż yty” minibus, popularnie nazywany „minibusem”, odbiera zaspanych turystó w z hoteli i wraz z pierwszymi promieniami ś witu w koń cu wjeż dż a na tor. Sł ynne manewrują c mię dzy cysternami z paliwem z prę dkoś cią.130 km/h, co jakiś czas zjeż dż ają c na pobocze, ryzykują c wpadnię ciem do rowu, nasz kierowca uś miecha się ze zdziwieniem w lusterku wstecznym w odpowiedzi na okrzyki przestraszeni pasaż erowie na ś mierć . Ale nasz telefon do firmy transportowej go uspokaja i w koń cu podjeż dż amy do granicy…. . Kambodż a spotyka nas z nieznoś nym smrodem, brudem, upał em i ogromną kolejką po odciski palcó w. pię ć godzin, w koń cu wsiadamy do autobusu i ze zdziwieniem dowiadujemy się , ż e mamy jeszcze dwie i pó ł godziny na dotarcie na miejsce rozmieszczenia, nastró j ubarwia ż arliwa opowieś ć przewodnika o tym „cudownym kraju”, gdzie jest nie ma lekarstwa, nie ma przepisó w ruchu drogowego, nie ma prawa, a marihuanę lepiej kupić od policji. . Po obiedzie, bez zatrzymywania się w hotelu, udajemy się nad najwię ksze jezioro w Azji, Tonle Sap, zamieszkał e przez nieszczę ś nikó w, zuboż ał ych Wietnamczykó w ż yją cych na ł odziach, ł owią cych ryby i ż ebrają cych. Niespodziewanym odkryciem był a obecnoś ć kamizelek ratunkowych na ł odziach wycieczkowych, bo perspektywa przebywania w otchł ani wó d ś ciekowych tego naprawdę ogromnego jeziora nie był a szczegó lnie przyjemna. Dudnią c i kaszlą c z potę ż nym silnikiem, nasza ł ó dź sunie po bł otnistej powierzchni bezkresnego zbiornika, dumnie wyprzedzają c nę dzne statki lokalnych umorusanych ż ebrakó w, potrzą sają c przed nosem martwymi wę ż ami i pró bują c coś sprzedać . „Pocieszają c się ” obserwowaniem ż ycia tubylcó w tkwią cych gdzieś w ponadczasowoś ci, podobno dla wzmocnienia kontrastu, udajemy się do sklepu jubilerskiego, gdzie pomocni sprzedawcy „na niebieskim oku” rozdają srebro za biał e zł oto, a zielony kwarc za szmaragdy. Czasu na zakupy jest mał o, co podobno też jest czę ś cią planu oszukania naszych naiwnych turystó w, a z pewnoś cią , ż e kupiliś my wszystko, co prawdziwe, z ulgą uś wiadamiają c sobie, ż e ten dzień wreszcie się skoń czył , docieramy do hotelu „nie przeraż ają ce” nasz luksus i splendor.
Nastę pnego dnia o 5.30 wyruszamy na zwiedzanie ś wią tyń Ankoru, poł oż onych bardzo blisko miejsca naszego noclegu i znajdujemy się w zupeł nie innym ś wiecie, nieskoń czenie dalekim od naszych wczorajszych wraż eń . Każ demu mniej lub bardziej wykształ conemu czł owiekowi, z trudem nie tracą c poczucia realnoś ci tego, co się dzieje, nieś miał o zaczynamy zdawać sobie sprawę , ż e moż e wczorajszy cię ż ki dzień nie poszł a na marne i zostanie wymazana w pamię ci, wyparta przez nowe niezapomniane wraż enia.
Nastę pnie, zmę czeni i zszokowani tym, co zobaczyliś my, zostajemy zabrani do szkó ł ki krokodyli, gł oś no nazywanej farmą , gdzie leniwe, zabł ocone krokodyle leż ą ce wś ró d cuchną cych cementowych pł yt rozrywają ż ywego kurczaka dla rozrywki turystó w. odwiedź sklep z galanterią skó rzaną , któ ry zaskakuje asortymentem i cenami.
I wreszcie nasza wycieczka dobiega koń ca i opuszczamy ten gorą cy, spocony, zaś miecony kraj, zakł opotani koniecznoś cią pobierania odciskó w palcó w przyjeż dż ają cych obcokrajowcó w.....