Przygody Rosjan we Włoszech
Po przeczytaniu na forum tematu „Co się dzieje ze ś wiatem arabskim? ”, postanowiliś my zdradzić nasz ukochany Egipt i zwró ciliś my uwagę na Turcję . Dziewczyny z TA na sierpień obiecał y program all inclusive w Bambarbii w 5* za 400$ od nosa. Aż korci. Ale w sierpniu wakacje się nie udał y, a we wrześ niu nie był o wolnej Turcji, ale nie był o mniej wolnych Wł och - wycieczka autobusowa Magnificent Italy za 200 euro (stara cena 265). Czasu na refleksję nie był o zbyt wiele, zdecydowaliś my – bierzemy go. Od samego począ tku wszystko poszł o nie tak. Autobus przyjechał do Lwowa zamiast 19-20 godzin o 22. Co prawda granica wę gierska minę ł a doś ć szybko. Nawiasem mó wią c, bardzo tani dutik. Kupiliś my szampana za 2.50, koniak Napoleon 5*0.5 l - 2.50, bourbon - 5 za grosz. Wię c polecam. W zeszł ym roku pojechaliś my do Pragi przez kolejną granicę - nie pamię tam, czy był a to polska czy czeska, bo tam ceny był y znacznie wyż sze. A moż e w cią gu roku obniż yli cenę alkoholu? Zatrzymywany kilka razy po drodze. To, co mnie mile zaskoczył o na Wę grzech to to, ż e co kilka kilometró w drogi jest bardzo porzą dna toaleta (cał kowicie gratis) oraz stoł y z ł awkami z tarcicy na poboczu drogi, gdzie moż na coś przeką sić ze swoimi wyrobami . Zamiast obiecanej 6-7 rano przyjechaliś my do Budapesztu okoł o 10. Od razu zabrano nas do ł aź ni Szechenyi. Lubię . Pod goł ym niebem dziedziniec ł aź ni podzielony jest na 2 czę ś ci - tylko basen i basen z ró ż nego rodzaju jacuzzi i innymi dzwonkami i gwizdkami - hydromasaż ami. Tam ludzie w ró ż nym wieku i ró ż nych ję zykach bawili się , dopó ki nie spadli. Widzą c bezwł adne leż aki, rzucamy na nie rę czniki i doł ą czamy do igraszek. Wystarczają co pochlapawszy się , idę opalać się na leż aku. Poł oż ył em się okoł o 5 minut - zmę czył em się , a potem podchodzi do mnie facet w mundurze i czegoś chce, rozumiem, ż e pienią dze są na leż ak. Po cichu zbieram swoje rzeczy i bez poż egnania wychodzę . Wydawał o mi się dziwne, ż e niektó rzy ludzie, pomimo dostę pnoś ci darmowych leż akó w, opalali się bezpoś rednio na betonie, rozkł adają c rę czniki. Teraz bę dziemy wiedzieć . Rzucam rzeczy na wolnej ł awce (w sercu mam nadzieję , ż e ta usł uga jest bezpł atna). Idziemy z koleż anką zobaczyć , co jest w zakrytej czę ś ci. A tam - klasa - duż o basenó w z wodą termalną o ró ż nej temperaturze i skł adzie, a takż e sauny, takż e o ró ż nych temperaturach. Wycinamy kilka kó ł ek. Wychodzimy na zewną trz i idziemy popł ywać w basenie. Straż nik gwiż dż e na nas i pokazuje, ż e jesteś my jak bez czapek, ale có ż , tak naprawdę nie chcieliś my. Nadal nie rozumiem, dlaczego w jednej czę ś ci moż esz być bez czapek, a w drugiej nie? Trochę wię cej pluskaliś my i skoń czył y się nasze 3 godziny. Nastę pnie zwiedzanie miasta i na koniec zostajemy zabrani do hotelu. Hotel jest gdzieś na obrzeż ach, ale nie ma wież owcó w, bardzo zielony i cichy. Teren, choć mał y, jest bardzo zielony, jest tam staw z gę stymi czerwonymi rybami, kort tenisowy, rosną cyprysy, powietrze jest niesamowite. Hotel nazywa się Sas Club 3* lub jakoś tak. Dostajemy klucze, idziemy do pokoju. Pokó j jest mał y, ale jest tam mini-bar, któ ry nam nie pasuje, i ogromny taras, chociaż.3 pokoje wychodzą na niego. Ł ó ż ko jest biał e, podobnie jak rę czniki. Jak się pó ź niej okazał o woda bardzo ź le odpł ywał a w ł azience, a telewizor nie dział ał . Có ż , niech go Bó g bł ogosł awi. Inni nie mieli balkonó w, ale był y apartamenty dwupokojowe, ale z prysznicem zamiast wanny. W programie wycieczki fakultatywna wycieczka ł odzią po Dunaju za 20 euro. Ze sł ó w znajomych i informacji zaczerpnię tych z sieci mieli pić szampana w nieograniczonych iloś ciach, co bardzo mnie zainspirował o, ale w programie NASZEJ trasy nie był o ani sł owa o szampanie. Postanowiliś my wyjaś nić tę kwestię z przewodniczką , do któ rej stwierdził a, ż e naleją nam szklankę . A to za 20 z nosa. Nie, dzię kuję . Dla doś wiadczonych alkoholikó w jest to po prostu ś mieszne. A w zeszł ym roku Budapeszt widział em nocą w drodze z Wiednia. Figuj z nim. Przed nami Wł ochy. A po nocnej przeprowadzce i nieprzespanej nocy nie chcesz nigdzie iś ć . Ale znaleź liś my w sobie sił ę i poszliś my do najbliż szego sklepu sprawdzić coś smacznego (w sensie picia). Kupiliś my szampon (brut) za 1000 forintó w, któ ry moim zdaniem jest bardzo tani (w poró wnaniu do naszego). Wracamy do hotelu, siadamy na tarasie z widokiem na cyprysy i pijemy szampana Dyutika. Pię kno. Oczywiś cie nie Nowy Ś wiat, ale przynajmniej nie gorszy niż Artemowsk. (To za 2.50). Na tarasie roś nie arbuz, już dojrzał . Chcieli go zjeś ć , ale bali się , ż e wliczą go w cenę pokoju. Niech się rozwija. Wszyscy, nareszcie ś pij! Poranek. Ś niadanie. Nie był em pod wraż eniem, chociaż nie wyszliś my gł odni. W Pradze jedzenie był o lepsze. Dziś przenosimy się do Wenecji. Ponad 700 km. Czytają c program wycieczki podejrzewał am, ż e do Wenecji dotrzemy bardzo pó ź no i nie bę dziemy mieli czasu na wiele, wię c postanowił am pojechać do Wenecji ponownie na wł asną rę kę , zamiast jednego z fakultatywnych. Zał oż ył em, ż e umieszczą nas gdzieś w Mestre, a nawet zapytali doś wiadczonych ludzi, jak się tam dostać . Ale wszystko potoczył o się znacznie gorzej. Ale o tym pó ź niej. Jedziemy przez Wę gry. Na horyzoncie pojawia się doś ć duż y zbiornik wodny. Myś lę , ż e to Balaton. Ludzie robią zdję cia. Gdy już prawie go minę liś my, nasz przewodnik budzi się i oznajmia, ż e mijamy Balaton! Przepię kny. Jedziemy przez Sł owenię . Bardzo ł adnie, ale pogoda się pogarsza. Zaczyna padać . Zatrzymujemy się w drodze na autogrill. Postanowił em kupić wino na wieczó r. Sprzedają cy wydał resztę - kupę drobiazgó w za 10 centó w. Liczył em na autobus - brakował o 1.30. Popieprzone, ty draniu! To samo dla mnie, Europa! Gł upi jak w Egipcie. (Ach, Egipt! ). Pogoda się poprawiał a, ale w kierunku Wenecji takie czarne chmury! Przyjechaliś my okoł o 18:00 i zaczę ł o mocno padać . Brakował o nam vaporetto o 5 minut. Kolejny jest o 19. Autobus wysadził nas i poszliś my na molo w deszczu. W koń cu przybył vaporetto. Deszcz nie ustaje. Uwielbiamy widoki z okien. Wysiadamy. Przewodnik już na nas czeka. To był a fajna wycieczka. Nie moż na wychylać się spod parasola, jest już ciemno, wię c nawet nie odsł onili aparatu - u nas jest to doś ć proste i nic dobrego z tego nie wyjdzie po ciemku, wystarczy wł oż yć baterie. Poza tym wcią ż mam nadzieję , ż e dotrę tu po poł udniu. Przy okazji zwracamy się do naszego przewodnika z pytaniem, jak daleko bę dzie nasz hotel od Wenecji. Po prostu nas oszoł omił a, mó wią c, ż e 120 km. Przygnę biony. Zdecydowano, ż e z samodzielnej wyprawy nic nie wyjdzie - prawdopodobnie dalekiej i drogiej. Ale był em na tyle sprytny, ż e spytał em przewodnika, któ ry prowadził wycieczkę - powiedział a, ż e to 40 km. Có ż , to już coś . A nasza jest infekcja. Przypuszczam, ż e powiedział a to celowo, ż ebyś my sami nigdzie nie szli, tylko kupowali od niej fakultatywne. Dobra. Deszczowa wycieczka dobiegł a koń ca, moje stopy był y mokre, ale deszcz w koń cu ustał . Ostatni vaporetto odjeż dż a o 22.30 Umó wiliś my się z naszą pię knoś cią , ż e spotkamy się na moś cie Rialto o 22.10 Wę drowaliś my przez pó ł godziny. Czas wracać na molo. Nastya wesoł o prowadzi nas na molo. Jesteś my za nią . I wtedy ludzie zauważ ają , ż e już tu przeszliś my. Kró tko mó wią c, zgubił a się i poszł a jeszcze energiczniej. Wycię liś my kilka kó ł ek w tym samym miejscu, ludzie w kawiarni już się z nas chichoczą , a my już biegniemy - nie ma już w ogó le czasu i dzię ki Bogu daliś my radę dosł ownie w ostatnich sekundach przed wypł ynię ciem. Jak nikogo nie straciliś my, pozostaje tajemnicą . Ale moje stopy są suche. Ale, jak się okazał o, nie był y to wszystkie dotychczasowe przygody, choć wkró tce zaczę ł a się kolejna. Kró tko mó wią c, tym razem kierowcy się zgubili i jechaliś my te 40 km do hotelu ponad 2 godziny. Tak naprawdę moż na by pomyś leć , ż e hotel jest 120 km od Wenecji. Wreszcie dotarliś my. Poszli spać już o 2 w nocy. Rano zgodnie z planem mamy fakultatywne we Florencji. Ale ponieważ autobus musiał czekać.9 godzin, odjazd został opó ź niony do 10.30. Hotel jest jednak 4*. Nazywa się Holiday La Marca. Pokó j duż y, meble nowe, ł ó ż ko ś nież nobiał e, kanalizacja doskonał a, plazma, peł ny mini-bar - piwko-szmiwo, nawet mał a butelka szampana, ale był y też ceny za napoje - takie ż e nie, dzię kuję . Ale z drugiej strony ś niadanie to przytulanie i pł acz - croissant, pudeł ko dż emu, tosty i kawa-herbata z automatu. I to wszystko. Ktoś dostał olej - my nie. Po tak mocnym ś niadaniu udaliś my się do naszego pokoju, aby wypić herbatę z naszymi ciasteczkami. Dobrze, ż e przywieź liś my ze sobą mał y czajnik elektryczny. Wyjechaliś my do Florencji. Cudowna pogoda. Miejscami sceneria jest imponują ca. Wiele tuneli. Przybyliś my. Poszliś my do sklepu, ż eby coś przeką sić , ż eby pó jś ć do toalety. Kupił em lokalne wino za 3 euro. Doskonał e wino. Nie gorzej niż sł oweń ski, któ ry w efekcie kosztował mnie 8.70. Na miejsce spotkania z przewodnikiem dojeż dż amy komunikacją miejską . Podobał a mi się wycieczka, katedra zrobił a na mnie wraż enie, dzik został wykonany z ż yczeń handlowych. Czas wolny. Wysł ał em znajomego na wież ę , ż eby zrobił zdję cia miasta z gó ry. Przeszł a przez rzę dy kupcó w. Bardzo przypomina Egipt. Ci sami ciemni mali sprzedawcy, krzyczą też Ryusky-Ryusky. Zawsze był em zdumiony, jak nas rozgryź li. Na czole mam wypisaną narodowoś ć . Nawet nie otworzył em ust. I wcale nie był a ubrana w sukienkę i kokoshnik, ale w zwykł e dż insy i T-shirt. A ja sama jestem ciemnobrą zową kobietą . Tajemnica natury. W jednym z okien widzę buty w bardzo rozsą dnej cenie - 39 euro. Doskonał e buty - bierzemy. Poszliś my do pizzerii. Wzię liś my kawał ek pizzy (po 2 euro) i kieliszek nowego wina (po 1.5 euro). Podobał a mi się pizza neapolitań ska. Pili wino, dogonili to kupione w sklepie. Dobra, czas na autobus. Nastya prowadzi nas do zatrzymania. Czekamy na nasz 23 autobus, kiedy przyjechaliś my. I nie idzie i nie idzie. Pochodzą albo 23a lub 23c. Po 15 minutach oczekiwania Nastya spró bował a zapytać kierowcę , czy moglibyś my wzią ć te autobusy, ale ponieważ nie zna sł owa po wł osku (co jest doś ć dziwne), a kierowcy nie znają angielskiego, to nie prowadzi do niczego. Po odczekaniu kolejnych 10 minut postanawiamy usią ś ć o 23a. Co dziwne, przywió zł nas we wł aś ciwe miejsce, tylko sklep był już zamknię ty, a my już nie kupowaliś my tego pysznego wina. . Patrzą c w przyszł oś ć powiem, ż e był o to najsmaczniejsze wino, jakie kupiliś my we Wł oszech (w tej kategorii cenowej). Wró ciliś my do hotelu o wpó ł do drugiej nad ranem. Nastę pnego ranka, zgodnie z planem, Mediolan, ale mimo to postanowiliś my zrealizować nasze plany i po zdobyciu bramki w Mediolanie ponownie odwiedzić Wenecję . Muszę powiedzieć , ż e przed wyjazdem dokł adnie się przygotował em - pobrał em wł osko-rosyjski rozmó wki i przeczytał em wszystkie recenzje o Wł oszech na tej stronie. A ponieważ w szkole i w instytucie uczył em się niemieckiego, a mó j przyjaciel uczył się francuskiego, a nawet wtedy przez bardzo dł ugi czas, a nasz angielski nadaje się tylko do komunikowania się ze sł uż ą cymi egipskich hoteli, któ rzy znają tyle samo sł ó w, co my . Có ż , generalnie nasze przedsię wzię cie był o doś ć ryzykowne. Jeś li chodzi o komunikację mię dzynarodową , przypomniał em sobie zabawny incydent. Na jednym z wyjazdó w do Egiptu wybraliś my się na wycieczkę do Kolorowego Kanionu, a ponieważ wzię liś my go z agencji ulicznej, firma był a nieco mię dzynarodowa - opró cz osó b rosyjskoję zycznych byli w naszej firmie Niemiec i Wł och. minibus. Nasz przewodnik powiedział nam najpierw po rosyjsku, a potem dla nich po angielsku. Nie zrozumieli niektó rych jego sł ó w, ale z jakiegoś powodu zrozumieliś my i staraliś my się je przekazać cał ym autobusem. I mieliś my przyjaciela z 10-letnim synem, któ ry uczył w szkole zaró wno angielskiego, jak i niemieckiego. Mama mó wi do niego: „Wania, najlepszą praktyką ję zykową jest komunikacja z native speakerem”. Kró tko mó wią c, sugeruje, ż e Wania powinien porozmawiać z Niemcem. Có ż , Wania naturalnie zamarł , ale pod koniec podró ż y, gdy Niemiec rozł adowywał z autobusu, wydał : „Aufwiederzeen”. Rozbiliś my się . No, doś ć o Egipcie, wró ć my do naszych owiec, w tym przypadku do nas - jakoś mamroczą c i beczą c w mieszance wszystkich znanych nam ję zykó w, z ż alem w poł owie dowiedzieliś my się od obsł ugi hotelu gdzie znajduje się stacja kolejowa (okazał o się , ż e jedzie okoł o 2 km). Dojeż dż amy do stacji - nikogo nigdzie nie ma. Gdzie kupić bilety nie jest znane. Zakrę ciliś my się trochę na peronie - powoli ludzie zaczę li nadrabiać zaległ oś ci. Wszyscy uż ywali tej samej mieszanki, aby dowiedzieć się od ludzi, gdzie kupić bilety - okazał o się , ż e jest to kawiarnia po drugiej stronie ulicy. Szybko tam pobiegliś my, ale był o już za pó ź no - przyjechał pocią g. Dobra. Idziemy do kawiarni i kupujemy bilety. Pró buję dowiedzieć się , kiedy jest nastę pny pocią g. Barman wycią ga gruby Talmud i po przejrzeniu pokazuje, ż e o 10.45, a teraz jest 9. Tak, bez powodzenia. Ech, musiał em iś ć jak zają c. Otó ż kupujemy lampkę wina (po 80 centó w) i spę dzamy trochę czasu w kawiarni. Znowu wychodzimy na peron. Czytał em gdzieś w Internecie, ż e trzeba jeszcze coś zrobić z biletami - jak kompostowanie. Widzimy jakiś aparat, ale nie ma nikogo, kto by spytał , jak z niego korzystać . Ani ż ywego ducha. Bilety został y nam sprzedane na dwa sposoby, ale potem zastanawialiś my się , kiedy bę dziemy musieli opuś cić Wenecję . Ponieważ stacja oczywiś cie nie jest zbyt zatł oczona, istnieje podejrzenie, ż e zatrzymuje się tu kilka pocią gó w. Podchodzimy do harmonogramu i gł upio na niego patrzymy. Nie da się tego rozgryź ć bez pó ł litra. Pojawia się jakiś typ. Musisz go zapytać . Ale jak wyjaś nimy mu, czego chcemy? Konwulsyjnie pamię tam wieczó r po wł osku. Dobry wieczó r, buona surowica. Tak. Machają c rę kami i wydają c zdanie, coś w rodzaju „Skuzi, señ or! Uh, siarka, Wenecja-Lancenigo (tak nazywa się stacja, wskazują c palcem na rozkł ad i patrzą c na niego z nadzieją . Wyglą da na to, ż e Wł och zrozumiał , czego od niego chcieliś my, przestudiował harmonogram z mą drym spojrzeniem i wskazał palcem wł aś ciwą linię . Są dzą c po tym, ostatni lot z Wenecji jest o 18. No dobrze. Nastę pnie dajemy mu bilety na kompostowanie. Pomó gł . Ludzie powoli się wprowadzają . Wreszcie nasz pocią g. Dwupię trowy, fabrycznie nowy, z plastikowymi mię kkimi siedzeniami z wysokimi oparciami. Siadamy na drugim pię trze. Samochó d jest praktycznie pusty. Chodź my. Nastę pna stacja to Treviso. We wsi jest duż o ludzi. Wielu czarnych. Naprzeciw nas siedzi wspaniał a, ł adna Wł oszka, trzymają c w dł oniach kilka kartek papieru i patrzą c na nie co chwilę , z entuzjastycznym wyrazem twarzy, pó ł gł osem, coś recytuje. Obserwuję po cichu. To jest zabawne. Jechaliś my powoli i dł ugo – godzinę . Wreszcie Wenecja! Podchodzimy do kas vaporetto. Zapomniał am powiedzieć , ż e w programie zwiedzania Wenecji zdecydowanie miał am Lido i ką piel w morzu. Dlatego dopó ki jest poł udnie i jest gorą co, trzeba tam popł yną ć . Znowu problem polega na tym, jak wyjaś nić kasjerowi, jakiego biletu potrzebuję . Aby się nie ką pać , postanowiliś my kupić bilet na 12 godzin za 16 euro. Rysuję na dł oni 12h i wkł adam przez okno. Kasjer wycią ga szyję , jakby – co-co? , ale potem się ś mieje – zrozumiał . Potrzebujemy vaporetto numer 1. Są dzą c po harmonogramie, odjeż dż a za 10 minut, a nie jak ostatnio - za godzinę . Pł yniemy na Lido. Wenecja oczywiś cie urok. Florencja też jest niczym, ale Wenecja to coś wyją tkowego, miasto, do któ rego chce się wracać . Fotografujemy wszystko. Dojeż dż amy do Lido. W poszukiwaniu plaż y nę kam przechodnió w - jesteś z plaż y? Wszyscy wzruszyli ramionami i zaczę li coś mamrotać . Myś lę , ż e nie tylko ja zmierzył em się z problemem - ż eby jakoś zapytać o coś innego, ale potem zrozumieć , na co pró bują ci odpowiedzieć...A potem widzę dziewczyny z rę cznikami na szyjach. Myś lę , ż e jesteś my po nich. Po drodze zauważ amy supermarket. Pamię tamy. I rzeczywiś cie dziewczyny zabrał y nas na publiczną plaż ę . Plaż a jest szeroka, mał o ludzi (1 osoba na 10 m2) Nie znajdują c budek, tak się przebieramy (jak Zadornov - pokazaliś my im, czym nie jesteś my dzikusami). Pł ywamy w morzu. Speł nił o się marzenie idioty. Morze Adriatyckie jest pią tym na moim koncie. Woda jest ciepł a - 25 st. Kolor bardzo zbliż ony do naszego Azowa - zielonkawy. Sprzedawcy wszelkiego rodzaju ś mieci spacerują po plaż y, naturalnie ciemnych. Znowu przychodzi na myś l Egipt. Z kanapkami jemy, zbieramy muszelki. Có ż , pole wyboru jest zaznaczone - czas wracać . Po drodze idziemy do supermarketu. Kupujemy wino i sery. Ceny seró w mile zaskakują - 50 hrywien za kg. Siadamy na vaporetto, jedziemy na Piazza San Marco. Chcieliś my wejś ć na wież ę - robić zdję cia - kolejka był a bardzo dł uga, przepraszam za czas. Idziemy, spotykamy mł odych ludzi z naszego autobusu - oni też postanowili pojechać AWOL. Idą do Pał acu Doż ó w. Obiecali wysł ać zdję cia. Nastya, Ira - wcią ż czekamy. A my wł ó czymy się po ulicach, pró bują c znaleź ć kopię Krzywej Wież y w Pizie, któ rą przewodnik pokazał nam po ciemku. Nigdy go nie znaleź li, ale trafili na sklep obuwniczy z cał kiem rozsą dnymi cenami. Musiał em kupić buty za 119 euro. Nie boję się tego sł owa - doskonał e buty. Idziemy dalej. W jakiejś alejce jemy pizzę przy stoją cych stoł ach, pijemy wino, gapimy się na ludzi. Ciekawe! Wszyscy Wł osi chodzą w butach lub trampkach. Niemą dra moda. Jakby zimą nie mieli czasu chodzić w butach. A temperatura jest poniż ej 30! W klapkach jest ł adniej. Postanowiliś my przybyć na stację z duż ym wyprzedzeniem. I zrobili to dobrze. Powstał o pytanie, z któ rego peronu odjeż dż a nasz pocią g, a na stacji Santa Lucia jest ponad 20 peronó w, ż eby nie kł amać . Tak, problem! Znowu gł upio wpatrują c się w harmonogram. Za rosyjskim gł osem - chł opaki, gdzie idziecie? Uff, dzię ki Bogu, pomogli nam to rozgryź ć , okazuje się , ż e ostatni pocią g do Lanchenigo jest o 17.45! Biegnij na platformę . Już przy pocią gu przypominamy sobie, ż e aboniki nie ć wierkał y, ale na chwał ę Allaha, przy pocią gu jakaś dziewczyna w formie dł ugopisu nabazgrał a nam coś na biletach i z czystym sumieniem wró ciliś my do domu . Jak się okazał o, ludzie z Mediolanu wró cili ponownie okoł o 2 w nocy. Baw się dobrze. Recenzje był y mieszane. Jedna ciotka powiedział a - Charkó w Charkó w. Na pytanie, czy coś kupili, odpowiedź brzmiał a, ż e mogli kupić tylko guzik od garnituru lub rą czkę od walizki - wszystko jest bardzo drogie. I ktoś polubił to miasto. Ale biorą c pod uwagę pó ź ny przyjazd - dobrze, ż e nie pojechaliś my. Przynajmniej wystarczają co się wyspaliś my i zaoszczę dziliś my pienią dze (koszt opcjonalny 55 euro za sztukę ). Nastę pnego dnia mamy wykwaterowanie z hotelu i fakultatywnej Werony - Jezioro Garda. Verona nie był a pod wraż eniem, ale Sermione, miasteczko nad jeziorem, to coś . Tutaj spę dzał em tydzień . Jezioro jest ogromne - ma 52 km dł ugoś ci. Otoczony gó rami. Có ż , baaardzo pię kna. Miasto jest stare, bardzo przytulne i szanowane. Nie był o już ż adnej wycieczki, no có ż , nie był o potrzeby - czasu był o mał o. Szybko znajdujemy plaż ę i pł yniemy - kolejny kleszcz. Woda jest ś wież a, ciepł a, nieco zimniejsza niż w morzu. Z molo zobaczył em ogromną rybę (znowu przypomniał em sobie Egipt). Podziwiamy zachó d sł oń ca, wę drujemy po ulicach. Zdję cia poż egnalne. Jedziemy na Wę gry. O któ rej dojedziemy do hotelu? Ogó lnie droga był a dł uga. Nasi cudowni kierowcy znó w się zgubili i zatrzymali w Chorwacji. W efekcie dotarliś my do hotelu… o 10.30. A na dziś mamy zaplanowaną wycieczkę do Egeru (a nie fakultatywną ). Przewodnik nalegał , aby wyjś ć o 18. Wię c co moż emy zrobić ? Po dł ugich kł ó tniach umó wili się na 16. Poprosił em o ten sam numer. Idziemy na pó ź ne ś niadanie, pł ynnie zamieniają ce się w lunch. Gł odują cy ludzie zmiecili wszystko. Wę grzy są w szoku. Wkró tce pojawi się wię cej jedzenia. Tak, to nie są Wł ochy. . Idziemy do znanego już sklepu, kupujemy lokalne piwo Steffi za pozostał e 700 forintó w. Jak tę sknię za piwem! Cał e wino, tak wino. Siadamy przy piwie na naszym ulubionym tarasie w strojach ką pielowych. Baldzież ! Arbuz wcią ż roś nie. Có ż , czas spać . Wyjeż dż amy do Egeru. Dotarliś my o zmierzchu. Nie był o już mowy o ż adnych ką pielach, ale szkoda, bardzo chciał em tam dotrzeć . Chodzenie w ciemnoś ci to kpina. Ledwo docieramy do Doliny Pię knoś ci na degustację . 20 euro za nos. Ale był o warto. Spró bowaliś my 6 odmian wina, a nastę pnie kieliszek tego, któ ry Ci się podobał . Dodatkowo duż y garnek gulaszu na 6 osó b. Oznacza to, ż e zjedliś my 2-3 miski. Pyszny. I był też konkurs na to, kto mó gł dł uż ej pić wino bez zakrztuszenia się . Zwycię zcy otrzymują butelkę wina. Kupiliś my oryginalny 2-litrowy bakł aż an z winem, któ re lubił eś za 5 euro. W porzą dku. Wszystko. Ostatni test na bezsennoś ć i jesteś my na Ukrainie. Miną ł miesią c, a teraz spokojnie mogę to wszystko opisać , a potem cał y autobus był bardzo oburzony, a nawet ktoś rzucił petycję do firmy i wszyscy się zapisali. Teraz prawda jest taka, ż e już ż ał uję , ż e też podpisał am. No, moż e gwiazdy stał y się tak, ż e wszystko był o przeciwko nam – nie wiem, czy komuś należ y się winić . Już się uspokoił em. Ale jest coś do zapamię tania. Do napisania tego arcydzieł a bardzo zainspirował o mnie zwycię stwo w quizie „Poznaj Skhidnitsę ”. Tyle rzucił em! Moż e bę dą takie same mokasyny jak ja i bę dą mogli to wszystko przeczytać . Nawet jeś li nie, nadal cieszył em się , ż e wszystko pamię tam!