Trzy w łodzi, bieda i psy. Część 4
Rozpocznij tutaj >>>
W drodze po mleko przypomniał em sobie, ż e chleba też nie mamy. Co zrozumiał byś , kupowanie jedzenia na Goa to duż y problem. Moż esz ł atwo znaleź ć tylko ró ż nego rodzaju ś mieci, takie jak chipsy, ciasteczka. A mleko, jajka i chleb sprzedawane są w niektó rych nielicznych miejscach i z reguł y dopiero rano. A o kieł basie moż na tylko pomarzyć . Ale każ dego ranka wieś rozbrzmiewał a dzwonkiem rowerowego sygnał u, gdy piekarz jeź dził tam iz powrotem, aż ktoś go zatrzymał . Miał em szczę ś cie go poznać , kiedy przestał . Zestaw skł adał się z oś miu buł ek i kosztował.32 rupii. Nie miał em dwó ch rupii, a on powiedział guzo. Jak rozmowny! W sklepie mleczarskim zapytali mnie o coś , podobno jakie mleko mam nalać ? Był y dwie puszki. Drugi, prawdopodobnie z bawolim lub kozim mlekiem lub kimś innym. Wybrał bym go, ale znał em tylko sł owo „kou”. Dlatego mi go nalali. Za litr zapł acił em 42 rupii. Ponadto sprzedają cy znalazł zmianę w zmianie. Teraz mogł em zwró cić piekarzowi 2 rupie, ale go nie spotkał em.
W domu Vadik i ja jedliś my ś niadanie z mlekiem i buł ką , któ ra okazał a się doś ć niesł odzona. Verka powstrzymał a się od mleka, ograniczają c się do kieł basy. Dzień wcześ niej postanowiliś my już wymienić kolejną setkę , ale Agnelo, któ ry codziennie wypytywał o naszą chę ć wymiany, nie miał pienię dzy. A dziś podszedł do nas jego syn i wycią gną ł rupie. Policzył em - był o 6500. A gdzie jest kolejna setka? Udawał gł upca, tak jak myś lał , ż e za 65. Kiedy powiedział em, ż e chcę za 66, zapewnił , ż e jutro da sto. Có ż , dobrze!
Jedź my drogą w lewo. Tu szybko koń czył a się ulica ze sklepami i szł y prywatne domy. Wiele wynajmowanych pensjonató w, z numerami kontaktowymi na bramie. Kilka z nich wzią ł em na wszelki wypadek. Moż e się komuś przydać . Popetlyav poszedł na polną czerwoną drogę . Kiedy domy się skoń czył y, usł yszał em jakiś huk na drzewie. Mał pa! Duż a! Nigdy wcześ niej nie widział em mał p na wolnoś ci. Có ż , tylko na SHL w drodze do Nuwara Eliya w mgnieniu oka z daleka. Chwycił em aparat, ale galopował a po gał ę ziach gdzieś w gą szczu. Dotarliś my do rozwidlenia i skrę ciliś my w stronę morza. Wokó ł nas otaczał a dż ungla. Niektó re nieznane dź wię ki - pohukiwanie, gwizdanie, szelest. Odstraszyli kilka duż ych ptakó w kurzych, takich jak dropy. Natura! A bambus roś nie tam w zupeł nie inny sposó b niż w Nikitskim Ogrodzie Botanicznym. Nie w osobnych pniach, któ re tworzą zagajnik, ale w pę czkach. A pnie są tu grube jak ramię zdrowego mę ż czyzny. Dziesię ć metró w wysokoś ci z wiechami na koń cu.
A potem mleko zadział ał o! Ech, dobrze, ż e byliś my w dż ungli, a nie w regularnym autobusie dalekobież nym! Wyobraź sobie, co by się stał o, gdybyś my wypili to wczoraj!
Ś cież ka zaprowadził a nas do zardzewiał ego korpusu cię ż aró wki. A gdzieś za drzewami sł ychać był o gł osy dzieci. Muszą tu mieszkać ludzie! Nie pojechaliś my tam i wró ciliś my. Na obrzeż ach wsi ponownie dał się sł yszeć gł oś ny szelest drzew. Wokó ł skakał o cał e stado mał p. Teraz udał o mi się je sfotografować , choć z daleka.
Chodź my do Twojego ulubionego miejsca na plaż y. Vadik zajmował się rzezią kokosa, któ ry w nocy spadł z są siedniej palmy i staczał się z naszego dachu. Nie sł yszał em, ale wś ró d Verki wywoł ał poruszenie.
Najpierw trzeba był o obrać koprę , zdobyć ją dro orzecha, a nastę pnie przebić dziurę w jednym z trzech wgł ę bień i wypić sok. Nastę pnie musisz przeł amać i obrać muszlę i voila! Oto jest niebiań ska przyjemnoś ć !
Postanowił em się opalać . Przez cał y ten czas nie leż ał em na plaż y w sumie pó ł godziny. Wszyscy biegają , biegają . I pomimo tego, ż e ubrana był am bardzo warunkowo, opalenizna kategorycznie nie chciał a mnie niepokoić . Wię cej opalam się na Krymie! W domu wykopaliś my jakiś krem przeciwsł oneczny. Co prawda przeż ył już trzy demobilizacje, zimą wywieź liś my go na Kaukaz. Boż e, jak dawno to był o! Vadka i Verka posmarowali sobie ramiona, ale ja nie. Có ż , był y lekko spalone (w pewnym sensie moje ramiona), ale wszystkie inne czę ś ci ciał a był y obrzydliwie ś nież nobiał e (oczywiś cie wedł ug moich standardó w), krymska opalenizna już się zmył a. Wedł ug moich obserwacji, szczerze mó wią c czekoladowych ludzi, takich jak my w Melekino, nie był o tutaj (nie liczą c oczywiś cie Indian). Niektó re osobniki był y przezroczyste, niebieskie. Prawdopodobnie wszyscy, tak jak tu przybyliś my, wcale nie leż eli na plaż y, tylko dyndali z miejsca na miejsce.
Nie poł oż ył em się nawet przez pię ć minut, kiedy usł yszał em podekscytowane okrzyki. Indyjscy chł opcy, stoją c po kolana w rzece, kogoś ś cigali. Podszedł biał y mę ż czyzna z kamerą i zaczą ł filmować . Ja też poszedł em. Chł opcy zł apali potę ż nego kraba.
Zjawił a się kolejna grupa naszych towarzyszy, mę ż czyź ni i ciotki. Wypoż yczyliś my kraba i zrobiliś my sesję zdję ciową . W trakcie ł apania i fotografowania biedny krab stracił oba pazury.
Biorą c zaró wno jego, jak i szpony, chł opcy ruszyli w stronę kamieni. O dalszym losie kraba moż na się tylko domyś lać .
Dzisiaj postanowiliś my zmienić miejsce lunchu i poszliś my do kawiarni Fatimy. Kolejne imię ż eń skie! Ale w ż adnej z odwiedzanych przez nas kawiarni nie zaobserwowano ż adnych kobiet. Chcieliś my zamó wić coś „tandoori”, ale powiedziano nam, ż e te dania są przygotowywane dopiero po 18:00. Ups! Zaproponowano nam zobaczenie owocó w morza. W oknie był y krewetki tygrysie, a moż e nie. Niektó re z nich nie był y bardzo pasiaste, ale duż e.
Zapytaliś my, ile to kosztuje? Kelner powiedział : „Sto pię ć dziesią t”. Myś leliś my, ż e jedna kosztuje pię ć dziesią t rupii i zamó wiliś my po dwie. Plus frytki i nie tylko. W kawiarni był o sporo ludzi, gł ó wnie obcokrajowcó w. Wś ró d nich był o kilku mł odych, jak myś lał em, Hindusó w. Dziewczyna był a kró tkowł osa, miał a tatuaż i palił a! Có ż , nieważ ne, Hinduska! To prawda, ż e rozmawiali z kelnerem po angielsku. Zaawansowane kierunki indyjskie? A moż e Indianie amerykań scy? Niemiecka para przy są siednim stoliku zapł acił a kartą . Moż e dlatego ta kawiarnia jest tak popularna? Naprzeciw znajdował się jedyny bankomat we wsi. Ale w tym czasie był o zamknię te. Widzisz, nie dostarczyli pamię ci podrę cznej.
Przynió sł nasze zamó wienie.
Krewetki był y obficie nadziewane przyprawami. Oczywiś cie nic, ale myś lę , ż e po ugotowaniu był yby znacznie smaczniejsze. Ale kocioł nie ż yje. I nie widział em wtedy na rynku krewetek tygrysich. Kiedy przynieś li rachunek, okazał o się , ż e rzecz kosztował a nie 50, a 150. Kiedy kelner powiedział „van pię ć dziesią t”, miał na myś li sto pię ć dziesią t, pomijają c sł owo melancholia. Szedł ! Rachunek był pó ł tora kawał ka. W tym czasie, jak zwykle, jedliś my ś rednio 700.
Nocą pojawił a się potrzeba wizyty w ł azience. Tam znalazł em potę ż nego karalucha (nie mylić z Prusakiem). Chwycił em wą ż do ablucji i pró bował em spuś cić go do kanalizacji. Ale nie przedostał się . OK, na ż ywo!
Rano, po wypiciu wody zamiast ś niadania (nie z kranu, butelkowanej), znowu ruszyliś my tą samą drogą co wczoraj. Tylko się nie odwracaj. Czytał em, ż e jednej dziewczynie udał o się jakoś dostać z Palolem do Agonda w 2.5 godziny. Nie był o ż adnych szczegó ł ó w. Zobaczmy, jak to zrobił a. Wę drowali drogą , skrę cają c gdzieś na chybił trafił . W oddali rozległ się huk. Strzał , prawda? Po przejś ciu jeszcze wię kszej odległ oś ci zobaczyliś my motocykl na poboczu i bardzo niereprezentacyjnego Indianina opierają cego się o niego. Palił , trzymają c papierosa mię dzy kciukiem a palcem wskazują cym. Moje serce zatonę ł o.
Cią g dalszy tutaj >>>