Trzy w łodzi, bieda i psy. Część 3
Rozpocznij tutaj >>>
Nastę pnego dnia postanowiliś my powtó rzyć ś niadanie z krewetkami. Tym razem pojechaliś my razem do miasta, zostawiają c Verkę na farmie. Tym razem nie był o potrzeby nosić ze sobą wszystkich pienię dzy. Po przeliczeniu zabrał em ze sobą , jak mi się wydawał o, gigantyczną kwotę ponad osiemset rupii, wszystkie drobiazgi. Potem pomyś lał em i na wszelki wypadek wzią ł em jeszcze cał ą pią tkę . Dotarliś my do Chaudi. Zapadka nie dział a. Brzydota! Przybywają c do supermarketu, zgarnę li ró ż ne rzeczy, niezbę dne i zupeł nie niepotrzebne. Wyglą dał o to tak: co to jest? Nie mam poję cia! Spró bujmy! Chodź my! Kasjer zaczą ł wykrawać nasze towary. Gdy zbliż ył em się do dna kosza, patrzą c na tablicę wynikó w, zaczą ł em wą tpić , czy mam doś ć pienię dzy? Zgarnę liś my tysią c dwieś cie i coś wię cej. Opł acił o się . Cerować ! Ale co z krewetkami? Zaczę li zbierać drobne w swoich kieszeniach. Skumulowano dokł adnie 220 rupii. Doś ć ! Odstawiliś my dwadzieś cia na przejś cie i z pę kiem pogniecionych papieró w w pię ś ci poszliś my na targ. Ciotka poprosił a ją o garś ć zaledwie 200 rupii. Po oddaniu jej zawartoś ci mojej pię ś ci udaliś my się na dworzec autobusowy. Ciotka, ś mieją c się , bulgotał a coś do są siada. Zapadka nie dział ał a. Teraz mi się podobał o, inaczej szkoda by był o. Naprawdę chciał em soku z trzciny cukrowej.
Po ugotowaniu krewetek w domu i zaopatrzeniu się w piwo wró ciliś my do kamieni. Teren nad rzeką był zatł oczony. Jakaś szkoł a został a zabrana na piknik. Dzieci w każ dym wieku bawił y się mocą i sił ą . Jedni grali w pił kę noż ną , inni potroili dyskotekę , inni wę drowali wzdł uż brzegu. Ubrani byli gł ó wnie w T-shirty z dł ugimi rę kawami i dż insy. Z gó ry wielu miał o też swetry. Przybył y dzieci! Oczywiś cie nikt nie pomyś lał o pł ywaniu. Moż e wynika to z braku przebieralni?
Po nakarmieniu wron resztkami krewetek udaliś my się do hotelu. Dziewczyny sprzą tał y luksusowy domek, któ ry najwyraź niej nosił gł oś ną nazwę „willa”.
deluxe chata
Chcieliś my zajrzeć do ś rodka.
Gł ó wną ró ż nicą mię dzy luksusem a naszym jest obecnoś ć szkł a w oknach. Trochę wię cej miejsca w pokoju, lepsze meble i poś ciel, cerata na ś cianach ł azienki jest fajniejsza.
Ale nie mieli baldachimu nad ł ó ż kiem. A w „willi” był też minibar, zestaw do herbaty i sofa.
Wię c moż esz osiedlić się tam z czterema, a nawet pię cioma osobami. Takie rezydencje kosztują , jak udał o nam się dowiedzieć od dziewczyn, 5000 rupii za noc. Ale nigdzie nie widział em telewizora. I dlaczego tak naprawdę jest tam potrzebny? Filmy o morzu, któ re moż esz oglą dać codziennie!
Postanowiliś my podją ć drugą pró bę znalezienia Cola Beach. Teraz jesteś my dobrze przygotowani. Otworzyliś my mapę na tablecie i obliczyliś my przybliż oną odległ oś ć od mostu, na któ rym należ y skrę cić w lewo. Mapa jednak ł adowana z trzaskiem. A kiedy tablet cał kowicie zgasł i nie reagował na przycisk wł ą czania/wył ą czania. Bał em się , bo zostaliś my bez komunikacji. Ale po chwili upadł , dzię ki Bogu! Wedł ug mapy do zakrę tu jest 800 metró w, naszym tempem to jakieś dziesię ć minut marszu. Ale musiał em wzią ć pod uwagę Verkę . Dlatego Vadik policzył kroki, a ja zanotował em czas. Po policzeniu wymaganej liczby krokó w Vadik zatrzymał się . Nie był o punktu zwrotnego. Dobrze, ż e przeszedł obok chł opak, któ rego zapytał am o drogę na plaż ę . Dowió zł nas we wł aś ciwe miejsce, za co otrzymał garś ć karmelkó w. Biorą c je z celową oboję tnoś cią (a moż e niecelowo), chł opiec zają ł się swoimi sprawami. I zakopaliś my się na wyboistej czerwonej drodze. Po okoł o 20-30 minutach dotarliś my do klifu, na któ rym stał o kilka motocykli i samochó d turystyczny. Oto ona, Cola!
Schodzą c w dó ł zobaczyliś my pierdolone fale. Na Agonda byli silni, ale tutaj są po prostu szaleni! Vadka oczywiś cie i tak tam pojechał . Ratownik przyglą dał się z zainteresowaniem, nie pró bują c gwizdać . A Verka i ja poszliś my popł ywać w ś wież ym jeziorze utworzonym przez rzekę , któ ra tam pł ynę ł a.
Pię kne, malownicze, osobliwe! Pozostawiają c Verkę nad jeziorem, ruszyliś my na zwiedzanie plaż y. Tutejsze kamienie miał y kolor Coca-Coli, a moż e Pepsi-Coli. Najwyraź niej za to dostał swoje imię .
Na drugim koń cu plaż y woda zagotował a się i wrzał a, a kiedy opadł a, z piasku wystawał y ostre kamienie.
Lniane namioty stał y na brzegu - takie mieszkanie jest ró wnież dostę pne do wynaję cia! Chociaż w ś rodku moż e być doś ć cywilizowany. Ale co z ł azienką - pytanie!
Po wejś ciu na gó rę zabrali Verkę i pochowali ją w domu. Na niebie krą ż ył o kilkanaś cie lub dwa orł y.
Potę ż ny wą ż czoł gał się przez drogę . Natura!
W domu jak zwykle zjedliś my kolację - rum, owoce, kieł basa.
Zmę czona Verka podczoł gał a się do swojej bazy, ż eby przeczytać Dontsovą . I pojechaliś my nad morze. Przypł yw się rozpoczą ł . Chciał em sprawdzić , czy ś wieci w ciemnoś ci, tak jak u nas. Wspią ł em się , ż eby popł ywać , przepł yną ł em kilka metró w i upewniwszy się , ż e tak, nadal ś wieci, wyszedł em. Wró ciliś my do domu, nie mieliś my jeszcze ochoty spać i otworzyliś my paczkę nasion San Sanych. Czekał a na nas niespodzianka! Dwie hrywny! Nasiona był y promocyjne. W powodzi! I zobaczmy, gdzie orł y z ogonami ukrył y sto dolcó w! Chodź my! Znaleź liś my odpowiedni film z programem „Eagle-Tails”. Ale paskudna Lesya zahoval sto gdzieś na pó ł nocy. Nie pó jdziemy!
Jadą c autobusem do Chaudi, zauważ yliś my, ż e napis na jego przedniej szybie mó wi Cola-Agonda-Canacona-Guljbag-…i coś jeszcze. A Guljbag to takż e plaż a, dalej na poł udnie. Dziś postanowiliś my tam pojechać . Ale najpierw musisz wypić herbatę . Kocioł zrobił pffff, a pomieszczenie ś mierdział o palą cą się izolacją ! Wszystko stracone! Ż egnaj krewetki! Ale nie ma nic do zrobienia. Po zjedzeniu kawał ka ananasa poszliś my do autobusu, któ ry mija przystanek o wpó ł do ó smej. O! A po drodze kupmy mleko! Verka odmó wił a. Nie chciał a już eksperymentować . Prawie dochodzą c do mleczarni odkrył em, ż e zapomniał em wzią ć pustą butelkę . I chcę trochę mleka! Wysł ał em Vadika z powrotem (tam iz powrotem okoł o 2 km), sam bym uciekł , ale japonki ocierał y się mię dzy palcami. Czekają c na niego, oglą daliś my film. W pobliż u sklepu warzywnego wykopano fosę . Siedział a w nim jedna krowa, jakby w zasadzce. Drugi podją ł pró by wyjś cia do sklepu i ogolenia czegoś . Został a bezwzglę dnie wydalona. Poszedł em zobaczyć , czy Vadik nadchodzi. Kiedy wró cił a, Verka powiedział a mi ze ś miechem, ż e krowa znalazł a torbę z jakimś warzywem przywią zaną do zaparkowanego motocykla i po rozerwaniu jej zdoł ał a poł kną ć kilka kawał kó w. Wł aś ciciel, któ ry wybiegł ze sklepu, do któ rego zadzwonił a Verka, ponownie odgonił biedną gł odną krowę .
Vadik wró cił z butelką . Poszł am do sklepu. Mleko jeszcze nie dotarł o. Czekał em pię ć minut. Spó ź nimy się na autobus! Ponadto wewnę trzny gł os szepną ł mi: „Nie pij, zostaniesz dzieckiem! ” Rzeczywiś cie, to był już drugi dzwonek - zapomnieli o butelce, jeszcze nie był o mleka. Moż e dobrze go? Nie mogą c już opierać się losowi, szliś my dalej, nie siorbią c sł onych. Wcisnę liś my się do nadjeż dż ają cego autobusu. Tym razem za nas trzech zapł aciliś my 80 rupii. W Chaudi prawie wszyscy wyszli i mogliś my usią ś ć . Jechaliś my okoł o godziny. Wysiedliś my tam, gdzie powiedział nam konduktor, a autobus pojechał jeszcze dalej. Wieś był a doś ć mał a, ale aktywnie budowano tam szeroką drogę . Pewnie niedł ugo nie bę dzie tu tak pusto. Poszliś my na plaż ę - na pustynię ! Co prawda był y tu jeszcze dwa budynki - budka ratunkowa i chata, na któ rej widniał napis, ż e jest to oś rodek ochrony ż ó ł wi. Oh jak! Ludzie - nikt! Nie chciał o mi się tu pł ywać , a my bez przebierania się poszliś my plaż ą na poł udnie. Verka powiedział a, ż e usią dzie, kiedy pó jdziemy na brzeg plaż y. Zostawiają c jej wszystko, poszliś my. Po stu metrach obejrzał em się i zobaczył em, ż e na plaż y pojawił a się grupa mę ż czyzn. Nie podobał o mi się to - Verka siedzi sama ze wszystkimi naszymi babciami i tabletem. Dlatego szybko dobiegliś my do krawę dzi, gdzie rzeka blokował a drogę i wró ciliś my.
Dzię ki Bogu, mę ż czyź ni nam nie przeszkadzali.
Trzech z nas już poszł o w przeciwnym kierunku. Kiedy minę liś my chatę , wyszł a z niej ciotka z koszem i trzepaczką i zaczę ł a intensywnie zamiatać plaż ę . Myś lał em, ż e to ś mieszne i kompletnie gł upie. Co jest do zamiatania? Nie ma też odpowiednio turystó w ś mieci. Pó ź niej dotarł o do mnie, ż e najwyraź niej szukał a w ten sposó b jaj zł oż onych przez ż ó ł wie.
I okoł o pię ciu ratownikó w wyskoczył o z budki! Kto jest do uratowania? Có ż , najwyraź niej my! Gdy szliś my na pó ł noc, kilku z nich podą ż ał o za nami. Ale nie zamierzaliś my pł ywać , a oni w koń cu zostali w tyle. Ta plaż a wydawał a mi się zupeł nie niewygodna i nijaka. A palmy tu nie rosł y. Ale tylko zabawne lokalne choinki, jak w Betalbatim. Po znalezieniu kieł kują cego kokosa postanowiliś my przyczynić się do poprawy tutejszego krajobrazu - wykopaliś my go w piasku na pagó rku za linią surfingu. Moż e wyroś nie przynajmniej jedna palma.
Grupa mę ż czyzn już się do nas zbliż ał a. Musimy zabezpieczyć nasze stopy przed niebezpieczeń stwem! Znajdują c ś cież kę , poszliś my nią przez pole, za któ rym znajdował a się wioska. Ludzie patrzyli na nas ze zdziwieniem, ale witali nas ciepł o. Przeszliś my trochę poboczem budowanej drogi, omijają c przylą dek, i znowu poszliś my na plaż ę . To był a plaż a Talpona.
Tu był o trochę fajniej - ł odzie rybackie, mał a ś wią tynia i kilka osó b. Nawet kilku biał ych. Podszedł chł opiec i zaproponował nam ł ó dź . Odmó wiliś my. Ale potem pomyś leli o tym i postanowili nie wracać autobusem, ale wynają ć ł ó dkę i przepł yną ć rzekę o tej samej nazwie, co plaż a, i tak wylą dowali na plaż y Rajbag (tam, gdzie znajduje się fajny hotel Lalit). A tam jest już bardzo blisko Palolem. Chł opak zaprowadził nas na brzeg i uwió dł przewoź nika. Za przeprawę poprosił o 50 rupii z nosa. Bez targowania się weszliś my do ł odzi. Pł ywanie nie ma nic. Prawdopodobnie moż na by się targować . Có ż , niech go Bó g bł ogosł awi!
W „Lalit” był jakiś park rozrywki. Na plaż y dudnił a klubowa muzyka, stoł y ustawione na piasku był y przykryte ś nież nobiał ymi obrusami. Kucharze w ś nież nobiał ych kapeluszach zamarli na patelniach. Ś lub, prawda? Dalej wzdł uż plaż y stał a cał a bateria pudeł z fajerwerkami.
Znowu mijają c Putnam i Colomb, dotarliś my do Palolem. Popł ywaliś my i poszliś my na obiad do dawnej restauracji. Chł opaka, któ ry sł uż ył nam ostatnim razem, nie był o. Ale drugi facet mó wił trochę po rosyjsku. Zaproponował , ż e zobaczy ryby, mó wią c, ż e mają flą drę . Có ż , przynieś to! Przynió sł . Ryba był a wielkoś ci mał ego talerza, pł aska, ale nigdy nie był a flą dra. Opowie mi o flą drze! A to szczę ś cie kosztował o 350 rupii. Potem rzekomo zaproponował mi barwenę . W ogó le nie wyglą dał jak barwena, chociaż czytał em, ż e znajduje się tutaj. Kró tko mó wią c, odrzuciliś my rybę i ponownie zamó wiliś my dania indyjskie. Zupa pomidorowa, podpł omyk czosnkowy naan garlik, kulki ziemniaczane malai kofta, gulasz z soczewicy dal i nie tylko.
Był o smaczne, pikantne i stosunkowo niedrogie. Jedliś my. Ale ludzie domagali się piwa. Wychodzą c z kawiarni kupiliś my to, czego potrzebowaliś my w sklepie z winami. Nawiasem mó wią c, na etykiecie jest napisane, ż e cena to 62 rupii. Ale ci dranie sprzedają to, niektó rzy za 70, a niektó rzy za 80. Kto ma jakie apetyty. Wię c nawet tam musisz się targować . Oszukiwać i dą ż yć ! W drodze na przystanek skusił nas stragan z owocami. Zasię g tutaj był szerszy niż w przypadku Agonda.
Sprzedawca wł aś nie dawał klientowi smocze oko do wypró bowania. My też to mamy. Rzadkie bzdury! I kosztuje 180 rupii za sztukę . Na obiad kupiliś my nasze ulubione figi po 240 za kilogram. Czekają c na autobus, znó w usiedliś my w kawiarni, ż eby napić się soku. Tym razem miał em już mał e pienią dze, wię c nie spó ź niliś my się na nasz autobus.
Nastę pnego dnia w koń cu postanowiliś my zwiedzić poł udniową czę ś ć wioski. Wychodzą c z hotelu niezmiennie szliś my w prawo, a co dział o się po lewej, nie mieliś my poję cia. Plaż a się nie liczy, dokł adnie ją zbadaliś my. Ale najpierw musisz zjeś ć ś niadanie. Z czym? Oczywiś cie mleko! Pomysł , któ ry zadomowił się w mojej gł owie, prześ ladował mnie i biorą c pustą butelkę , ponownie poszedł em do sklepu nabiał owego.
Cią g dalszy tutaj >>>