Podróż do Przylądka Zachodniego

27 Moze 2008 Czas podróży: z 28 Moze 2004 na 10 Czerwiec 2004
Reputacja: +39
Dodaj jako przyjaciela
Napisać list

Jak i dlaczego

Zapytali mnie, kto w szkole miał solidną , wieloletnią pią tkę z geografii, co wiem o Afryce, opró cz fizycznej i politycznej mapy tego kontynentu.

Nastę pnie, w odległ ych czasach sowieckich, opierają c się na wiedzy otrzymanej od nauczycieli i ś ciś le dozowanych informacjach telewizyjnych i prasowych, podzielił bym Afrykę na trzy nieró wne czę ś ci.

Pierwsze, pó ł nocne – Maroko, Tunezja, Algieria, Libia, Egipt – kraje arabskie wraz z przyległ ym Sudanem, Somalią – terytoria zamieszkane gł ó wnie przez muzuł manó w.

Drugie, centralne, podzielone bardzo arbitralnie granicami na biedne, ale „wolne” pań stwa, któ rych czarna ludnoś ć „ję czał a pod rzą dami biał ych kolonialistó w” przez wiele lat, a potem nagle z jakiegoś powodu, niemal jednocześ nie, „zrzucona z jarzmo niewolnika”, zaczą ł budować nowe niezależ ne ż ycie. Co wię cej, zgodnie z zasadą „kto jest w lesie, kto jest po drewno opał owe”.


Jak rozumiesz, wszystko to są sowieckie „znaczki informacyjne”, z wyją tkiem ostatniego zdania.

I wreszcie trzecia czę ś ć , mał a, najbardziej wysunię ta na poł udnie, gdzieś w pobliż u Antarktydy. W tamtym czasie prawie nic o tym nie wiedzieliś my, poza tym, ż e tam, w rasistowskiej Afryce Poł udniowej i Rodezji, „biał a mniejszoś ć brutalnie uciska licznych czarnoskó rych mieszkań có w” dą ż ą cych do „bł yszczą cych wyż yn niepodległ oś ci”, jak ich bracia z pó ł nocy, i to, jak powiedziano nam, ż e doprowadzi to do wspaniał ego rozkwitu gospodarki w tych krajach, któ rych zasoby naturalne są barbarzyń sko plą drowane przez biał ych kolonialistó w.

Nagle, jakoś niespodziewanie, w 1980 roku Rodezja znalazł a się pod kontrolą czarnoskó rych tubylcó w, „krwawy dyktator” Ian Smith popadł w zapomnienie, a jego miejsce zają ł lokalny przywó dca o dziwnym europejsko-afrykań skim imieniu – Robert Mugabe.

Wszystko wydarzył o się bardzo szybko i prawie niezauważ alnie dla reszty ś wiata.

W 1994 roku to samo wydarzył o się w są siedniej Afryce Poł udniowej – biał y prezydent De Klerk dobrowolnie przekazał wł adzę czarnoskó remu Nelsonowi Mandeli, szefowi wcześ niej zdelegalizowanego Afrykań skiego Kongresu Narodowego. Ten sam Mandela, któ rego De Klerk i jego poprzednicy przetrzymywali przez 22 lata w wię zieniu na wyspie Robin, niedaleko Kapsztadu. A teraz przytulali się jak najlepsi przyjaciele.

Jednak nawet po tych wszystkich, jak twierdził y niemal wszystkie ś wiatowe media, uczciwych reformach, napł yw informacji ze skrajnego poł udnia Afryki nie tylko nie zwię kszył się , ale wrę cz wyraź nie zmalał . „Niezależ na” prasa liberalna zajmował a się wieloma innymi gorą cymi tematami, któ re był y bardziej opł acane przez „ocieplacze”.

A jednak coś był o nie tak w „kró lestwie Afryki Poł udniowej” i są siednim Zimbabwe, dawnej Rodezji.

Decyzja o wyjeź dzie do RPA pojawił a się jakoś niespodziewanie, spontanicznie. Z począ tku wydawał o się to nierealne, sen.

Jednak w wolnym czasie stopniowo zaczą ł em zbierać informacje.


Po przejrzeniu Internetu odkrył em, ż e jest cał kiem sporo stron o RPA w ję zyku rosyjskim, ale zawierają one tylko ogó lne informacje, na poziomie podrę cznika do geografii lub broszury turystycznej. Jednak w tym samym czasie pojawił a się pierwsza strona poł udniowoafrykań ska w ję zyku rosyjskim, przeznaczona gł ó wnie dla emigrantó w i przez nich wykonana.

Rodzaj informacji z terenu.

Ta nowa strona zawierał a sekcję forum, gdzie moż na był o zobaczyć nie tylko recenzje i wraż enia z podró ż y do RPA, ale takż e spojrzenie na kraj od ś rodka oczami nowych obywateli rosyjskoję zycznych.

A im bardziej zagł ę biał em się w ten nurt, tym bardziej sprzeczne stawał y się otrzymywane informacje, to znaczy jedna czę sto cał kowicie zaprzeczał a drugiej, niekiedy dochodzą c do absurdu.

Na lokalnych oficjalnych, gł ó wnie angloję zycznych stronach, wszystko wyglą dał o bardzo pię knie i kuszą co - drapacze chmur, parki, safari, dwa oceany, niezliczone zasoby naturalne, wysoki standard ż ycia.

Jednocześ nie na forach rosyjskoję zycznych, a takż e angloję zycznych, duż o mó wiono o przestę pczoś ci, straszliwej biedzie, „puszkach” dla Murzynó w i wielu innych problemach wewnę trznych. A potem opisywano bogate miasta, wspaniał e drogi, cuda Sun City – miasta rozrywki, lokalnego odpowiednika amerykań skiego Las Vegas. Cał kowicie zagubiony w tym lesie udał em się do najbliż szego biura podró ż y i niespodziewanie znalazł em agenta, któ ry niedawno wró cił z podró ż y do RPA. Otrzymane od niego informacje sprawił y, ż e mó j i tak już zaplą tany wę zeł stał się prawie nie do rozwią zania. Na przykł ad gdy zapytał em, czy jest tam transport publiczny, biuro podró ż y odpowiedział o, ż e tak, jest, ale nie dla biał ych.

Zapytał em ponownie, czy w RPA są pocią gi, autobusy miejskie i mię dzymiastowe.

. Agent powtó rzył raz jeszcze – tak, jest, ale nie dla biał ych i nie radzi ich uż ywać.


Ale jak poruszać się po miastach i po kraju, jeś li np. jedziesz na wł asną rę kę do RPA? Najlepiej jest podró ż ować zorganizowaną wycieczką lub w koń cu wynają ć samochó d – odpowiedział . Na począ tku myś lał em, ż e to tylko reklama. Ponadto w innym biurze podró ż y był a też osoba, któ rej bliscy krewni mieszkają w Kapsztadzie i czę sto do nich podró ż uje. Tak wię c, wedł ug niego, w RPA nie ma ż adnych problemó w z ruchem transportu publicznego, zaró wno w miastach, jak i mię dzy nimi.

Pó ź niej okazał o się , ż e obaj mieli rację , ale prawda o każ dym z nich dział ał a pod pewnymi warunkami.

I jeszcze jeden fakt z planu ogó lnego, ale też doś ć orientacyjny.

Republika Poł udniowej Afryki ma obecnie jedenaś cie ję zykó w urzę dowych, trzy stolice - Pretoria - siedziba prezydenta, Kapsztad - siedziba parlamentu i Bloemfonteil - siedziba Są du Najwyż szego kraju.

Do tego dochodzą nieoficjalne stolice – Johannesburg – stolica finansowa, najwię ksza aglomeracja miejska, Sun City – stolica rozrywki i tak dalej.

Odległ oś ci w RPA ró wnież nie są mał e. Tak wię c mię dzy Johannesburgiem a Kapsztadem okoł o tysią ca kilometró w w linii prostej, do Durbanu - okoł o oś miuset. To trzy najwię ksze miasta w kraju.

Ten wę zeł informacyjny moż na był o rozwikł ać tylko w jeden sposó b - zobaczyć na wł asne oczy.

Ostatecznie decydują c się na tę podró ż , moja ż ona i ja zgodziliś my się ograniczyć naszą podró ż do jednej prowincji - Przylą dka Zachodniego.

Dokł adniej program wyglą dał tak - lot do Kapsztadu, postó j tam na kilka dni, a potem wynaję tym samochodem przejazd wzdł uż oceanu, a raczej dwó ch - Atlantyku i Indian, w kierunku wschodnim jak najdalej, po czym wracamy z powrotem do Kapsztadu, zatrzymują c się po drodze na Szlak Wina.

I choć wszystko to był o zaplanowane teoretycznie, program został zrealizowany niemal w cał oś ci.

Zanim przystą pię do opisu naszej wyprawy, chcę ostrzec, ż e jest to opowieś ć o tym, co widzieliś my, bez polityki, historii - tylko bezstronny poglą d turysty.

Tak, i trudno mó wić o jakichkolwiek uogó lnieniach. kiedy byliś my tam tylko tydzień i tylko w jednej prowincji - Przylą dku Zachodnim.

O niej i mojej historii.

Otrzymaliś my wię c bilety, vouchery na hotel i wynajem samochodu. Polecieliś my Lufthansą do Niemiec - do Frankfurtu nad Menem, a stamtą d tą samą firmą - Frankfurt - Johannesburg - Kapsztad.

Czas trwania wszystkich tych lotó w, w tym transferó w, wynosi okoł o 24 godzin. Brutto, ż e tak powiem.


Lot Frankfurt - Johannesburg - Kapsztad. Wszystko jest szybkie i przejrzyste, nie ma kontroli i ochrony. To prawda, ż e ​ ​ wyszliś my z hali tranzytowej i dlatego uznano, ż e jesteś my już sprawdzeni.

Publicznoś ć tego lotu, w poró wnaniu z pierwszym, jest już inna. Są ciemnoskó rzy i są dzą c po wyglą dzie, nie pochodzą od biednych. Najprawdopodobniej „nowi Afrykanie” to biznesmeni i coś w tym stylu. Jednak wię kszoś ć pasaż eró w jest biał a. Ale ró ż nią się też od Europejczykó w.

Tak wię c wś ró d tych, któ rzy wracają do domu, jest wielu ludzi, któ rych nazwał bym „rolnikami”. Są trochę podobni do kowbojó w, prawdziwych, wiejskich, nie hollywoodzkich - ogorzał e opalone twarze, cię ż ko pracują ce, zrogowaciał e dł onie, proste funkcjonalne ubrania.

W samolocie znajdował a się niewielka grupa naukowcó w z Rosji. Kontynuowali lot na Antarktydę z przesiadką w Kapsztadzie.

No i oczywiś cie turyś ci europejscy, jak zawsze w wię kszoś ci Niemcy.

Lecimy na poł udnie. Przelecieli nad Morzem Ś ró dziemnym i kontynentem afrykań skim.

Po drodze Lufthansa przygotował a dla pasaż eró w mał ą niespodziankę . Lot ten został zorganizowany w taki sposó b, ż e zaró wno w przó d, jak iw przeciwnym kierunku samolot przeleciał przez ró wnik dokł adnie o pó ł nocy. Pomysł na pewno jest ś wietny, ale w ś rodku nocy niewiele osó b był o zainteresowanych, zwł aszcza po cią gł ych ofertach czegoś do picia. A napoje wcale nie są lekkie. Na wó zkach, któ rymi w godzinach szczytu jeź dził y stewardesy w odstę pach moskiewskiego metra, stał y butelki wó dki, koniaku, sznapsa, whisky, a gdzieś w dole ledwo był o widać colę , schweppes i coś takiego. Pokusa był a zbyt wielka i godzinę po starcie prawie cał y samolot zapadł w gł ę boki sen. Niektó rzy z pijanego „darmowego” alkoholu, a niektó rzy – po prostu ze zmę czenia.

Wię c taka ona jest

Dziesię ć godzin po starcie z Frankfurtu wylą dowaliś my na mię dzynarodowym lotnisku Johannesburgu – najwię kszej metropolii RPA.

Tutaj wysiadł a gł ó wna masa pasaż eró w i kabina był a pusta o dwie trzecie. Zał oga też się zmienił a.


Lotnisko w Johannesburgu uderzył o swoją wielkoś cią . Masa samolotó w, gł ó wnie South African Airlines, gigantyczny budynek terminalu. Cał y personel na lotnisku to czarni Afrykanie.

Po godzinie parkowania startujemy i zataczamy krą g nad ogromną metropolią , w skł ad któ rej wchodzi nie tylko Johannesburg, czy jak to się tu nazywa przepraszam E-Burg, ale takż e stolica kraju Pretoria i czarna przedmieś cie Soweto, znane ze swojej zbrodni.

Ale z gó ry nie moż na rozpoznać , gdzie są biedni, gdzie są bogaci, gdzie są czarni, gdzie są biali. Kontynuujemy lot w kierunku poł udniowo-zachodnim.

Na ekranie monitora znajduje się mapa i doś ć dokł adnie moż na sobie wyobrazić , gdzie w tej chwili jesteś my.

Nasza podró ż odbył a się w maju, czyli pod koniec jesieni na pó ł kuli poł udniowej. I nawet z samolotu widać , ż e zeszł ego lata był o tu gorą co, ziemia jest szaro-czerwona, zieleń prawie niewidoczna.

Ale kopalnie diamentó w był y wyraź nie widoczne, nieco przypominają ce kratery księ ż ycowe.

Lot nad terytorium RPA odbył się nad doś ć pł aską powierzchnią gó rskiego pł askowyż u, któ ry zajmuje wię kszoś ć kraju.

Nagle pł askowyż koń czył się wysokimi klifami, zamieniają c się w nadmorską dolinę . Polecieliś my na poł udniowy kraniec kontynentu afrykań skiego.

Samolot nadal leciał nad gę stymi chmurami. Jednak cał y ten obraz za oknem wyglą dał nieco nietypowo. Tu i ó wdzie z pofał dowanego pola wystawał y wierzchoł ki czarnego bazaltu.

A ta kombinacja biał ych chmur i czarnych szczytó w gó rskich stworzył a naprawdę fantastyczny obraz. Schodzą c samolot przebił się przez te grube ś nież nobiał e fale i okazał o się , ż e jesteś my już doś ć blisko celu. Mimo gę stej mgł y ziemia był a jasno oś wietlona porannym sł oń cem.

Z gó ry oglą dano centra handlowe z zapeł nionymi samochodami parkingami, wioski z domami pod czerwoną dachó wką i obowią zkowymi basenami.

Ocean był przed nami. Samolot zatoczył nad nim koł o, wró cił na stał y lą d i wylą dował na mię dzynarodowym lotnisku miasta Kapsztad, centrum Przylą dka Zachodniego, pierwszego celu naszej podró ż y.

Kapsztad - pierwsze wraż enie


Terminal lotniska w Kapsztadzie okazał się stosunkowo mał y, ale nowiutki, bardzo wygodny i idealnie czysty. Pod sufitem wiszą plakaty poś wię cone dziesią tej rocznicy „wyzwolenia” RPA, ale nie są one nachalne i bardziej przypominają jasną reklamę.

Przy kontroli paszportowej nie stemplują , tylko przyklejają kartkę prawie wielkoś ci kartki – moż emy wjechać do kraju i przebywać tam do trzech miesię cy, bez prawa do pracy.

Mijamy zielony korytarz celny i idziemy wymienić dolary na randy – lokalną walutę doś ć mocno wymienialną.

Tutaj też nie wszystko jest takie proste. Robią kopię paszportu, potem spisują ró ż ne dane – cel przylotu, numer lotu przylotu, numer lotu odlotu, nazwę hotelu, w któ rym się zatrzymamy itp. Dopiero po tych procedury są wymieniane z wygó rowanymi odsetkami.

Dodam, ż e mieliś my przyjemnoś ć odwiedzić kolejny kantor, w samym centrum Kapsztadu.

Wię c tam, przy wejś ciu, przed wszystkimi powyż szymi procedurami, najpierw wpuszczają cię do przedsionka, szczelnie zamykają drzwi zewnę trzne, oglą dają je kamerami telewizyjnymi, filmują na wideo, a dopiero potem, jeś li, ich zdaniem, nie są niebezpieczne, otwó rz wewnę trzne drzwi. Prawie jak spacer kosmiczny.

Ale są ku temu bardzo dobre powody.

Po otrzymaniu zamó wionego samochodu, ponieważ parking Europcar znajduje się na wprost wyjś cia z budynku terminala, wjechaliś my na krajową autostradę numer dwa w kierunku centrum Kapsztadu.

Jazda w RPA jest leworę czna i począ tkowo prowadzenie samochodu był o niezwykł e i trudne. Dobrze, ż e w to niedzielne popoł udnie po drodze nie jeź dził o tak wiele samochodó w.

Autostrada jest wielopasmowa, z doskonał ym zasię giem, bardzo zadbana, duż o znakó w, gł ó wnie w ję zyku angielskim, ale był y też znaki w ję zyku afrikaans – jeden napis „Cape Town” w ję zyku angielskim, a kolejny „Kapshtadt” – w ję zyku afrikaans , chociaż znakó w w ję zyku angielskim jest znacznie wię cej .

Zarezerwowaliś my hotel w centrum miasta, gł ó wnie ze wzglę du na problemy z parkowaniem.

Zgodnie z reklamą hotel posiada wł asny strzeż ony parking.

Zdecydowaliś my się w ten sposó b - po centrum Kapsztadu moż na spacerować , a do odległ ych obiektó w dojechać samochodem. Poza miastem parkowanie jest zwykle znacznie mniejszym problemem.


Sam hotel znajduje się na Greenmarket Square - miejscu znanym z bazaru z pamią tkami i ró ż nymi afrykań skimi rę kodzieł ami. W tę niedzielę nie był o handlu i bez problemu podjechaliś my do hotelu, gdzie rzeczywiś cie przed wejś ciem znajdował się mał y parking.

Przy kasie zapytał em Afrykankę w recepcji, o któ rej godzinie jest ś niadanie. I otrzymał em w odpowiedzi, ż e zapł aciliś my tylko za nocleg. Nastę pnie, wskazują c na voucher, stawiam pytanie inaczej - co oznacza B&B tam napisane.

A potem ogł oszono godzinę i miejsce ś niadania. Czł owiek się myli, to się zdarza. Ale najprawdopodobniej nie był o tutaj bł ę du.

Tak wię c odbył o się pierwsze spotkanie z „nową ” sł uż bą poł udniowoafrykań ską.

Dwó ch potę ż nych Murzynó w zajmował o się problemami z parkowaniem, ale już za innym kontuarem, trochę z boku.

Wyjaś nili nam, ż e parking dla goś ci jest bardzo blisko, „tylko” dwie przecznice od hotelu. A przed wejś ciem moż na zaparkować tylko na kró tki czas, np. rozł adować rzeczy.

Z okna naszego pokoju ó smego (a wł aś ciwie dziesią tego, biorą c pod uwagę techniczne)

pię tro oferuje wspaniał y widok na centrum miasta.

Tutaj wszystko się pomieszał o.

Zabudowania w tak zwanym angielskim stylu kolonialnym wspó ł istniał y gł ó wnie z szarymi drapaczami chmur wzniesionymi w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegł ego wieku oraz zupeł nie nowymi wież ami.

Tł em dla tego "karnawał u architektury" był y pasma gó rskie w tle i pojedyncze szczyty czarnego bazaltu, te same, któ re widoczne był y ponad chmurami zbliż ają c się do miasta.

Zbliż ał się wieczó r, a my po kró tkim odpoczynku poszliś my pospacerować po centrum i jednocześ nie zobaczyć nocny parking.

Za rogiem naszego hotelu, w zauł ku, odkryto bardzo dziwny budynek.

Siedmiopię trowy budynek, w cał oś ci pomalowany na czerwono, został ozdobiony sztukateriami w formie sowieckiego symbolu - sierpem i mł otem oraz rzeź bami Lenina. Tak, tak to on. Wł odzimierz Iljicz został przedstawiony w peł nym rozkwicie, w pł aszczu, czapce i przymocowany do elewacji pod ką tem. Naliczył em siedmiu takich identycznych Leninó w.

Sł uż ą one najwyraź niej jako miejsce instalacji czerwonych flag podczas ś wią t proletariackich. Czego nie widzisz na tym ś wiecie.


Rozważ ają c ten cud architektury, jakoś oderwaliś my się od otaczają cej nas rzeczywistoś ci. I nie moż na był o wtedy odpoczą ć.

Na obrzeż ach placu stł oczył y się grupy najbardziej nieprzedstawialnych Afrykanó w. Podeszli do nas, poszli za nami, coś powiedzieli. Wielu wyglą dał o raczej agresywnie. Ani jednej biał ej twarzy. Nie wiedzieliś my, co robić , jak się zachować , nie rozumieliś my ani sł owa. Stan nie jest przyjemny.

Decydują c się wię c nie kusić losu, wró ciliś my do hotelu, wsiedliś my do samochodu i pojechaliś my do tej czę ś ci Kapsztadu, któ ra nazywa się „Victoria and Albert Waterfront”.

Idą c za radą turystó w, któ rzy odwiedzili RPA, podczas jazdy, zwł aszcza wieczorem, konieczne jest zamknię cie auta od ś rodka.

Ponadto lokalni kierowcy starają się , jeś li to moż liwe, nie zatrzymywać się na ś wiatł ach przez dł ugi czas, nawet na czerwonym sygnale. Ponieważ w ten niedzielny wieczó r panował niewielki ruch, prawie wszyscy lokalni kierowcy nie czekali na zielony sygnał . Wieczorami w mieś cie niebezpiecznie jest stać dł ugo w jednym miejscu, nawet w zamknię tym od ś rodka samochodzie. Jednocześ nie Kapsztad uważ any jest za najspokojniejsze miasto w RPA.

Victoria & Albert Waterfront

To jedna z gł ó wnych atrakcji Kapsztadu. Wcześ niej znajdował się tu port morski, potem wybudowano nowy, znacznie wię kszy i nowocześ niejszy, a w budynkach dawnych magazynó w powstał ogromny kompleks rozrywkowy, w skł ad któ rego wchodzą centra handlowe, kina, w tym jedyny w Afryce IMAX, Akwarium, muzea, hotele, restauracje itp. P.

Istnieją ró wnież mola, z któ rych odpł ywają statki wycieczkowe na wyspę Robin – miejsce przetrzymywania Nelsona Mandeli – obecnie w wię zieniu znajduje się muzeum, w Century City – mieś cie stulecia i inne atrakcje turystyczne.

Pierwszego wieczoru, kiedy tu przybyliś my, byliś my zdumieni ró ż nicą mię dzy centrum Kapsztadu a obszarem Waterfront.


Tutaj, mimo pó ź nej pory, był o peł no ludzi, gł ó wnie biał ych, a jeś li byli Afrykanie, to byli cał kiem przyzwoici. Poza tym policja jest prawie niewidoczna, ale jestem pewien, ż e to miejsce jest bardzo pilnie strzeż one.

Jest wielu zagranicznych turystó w, wszystkie sklepy, restauracje, sklepy z pamią tkami są otwarte i peł ne ludzi. Grają uliczne kapele, są też mał e przedstawienia cyrkowe.

Ogó lnie zupeł nie inne miasto.

Chodziliś my do wielu butikó w, oglą daliś my eleganckie ubrania i buty, spacerowaliś my po ogromnym centrum handlowym – centrum handlowym zł oż onym z kilku starych budynkó w portowych i przez to doś ć zagmatwanych, a potem siedzieliś my w mał ej ulicznej kawiarence nad brzegiem morza.

To prawda, ż e ​ ​ nie na dł ugo, bo tego jesiennego majowego wieczoru był o cał kiem chł odno.

Gdy po przejś ciu przez zupeł nie pusty oś rodek wró ciliś my do hotelu, nie odważ yliś my się iś ć na parking, ten któ ry jest „bardzo blisko”, ale oddaliś my kluczyki do samochodu w recepcji i poprosiliś my o zaparkowanie nasz samochó d, o któ rym zapomnieli lub byli po prostu zbyt leniwi.

Z okna pokoju o tej godzinie widoczny był taki obraz.

Ś rodek jasno oś wietlonego Zielonego Rynku jest pusty, lś ni tylko ś wież o umyty bruk, ale w rogach, w krzakach migoczą podejrzane cienie.

Zbliż ają c ich kamerą wideo, zobaczył em tych samych Afrykanó w - ż ebrakó w, któ rzy usiedli na noc na ziemi, zakł adają c pod siebie jakieś szmaty.

Po tych wszystkich spacerach spaliś my bardzo mocno, ale o szó stej trzydzieś ci rano obudził nas hał as dochodzą cy z ulicy, nawet przez szczelnie zamknię te okno.

Plac zapeł nił się ludź mi zbierają cymi stragany. Wokó ł był y torby, kufry, pudł a. Patrzą c z gó ry – kompletna farsa.

Ale dokł adnie o sió dmej otwarto targ z pamią tkami i od razu zapeł nił się licznymi turystami.

Ską d przybyli tak wcześ nie?

Spacer po centrum Kapsztadu

Centralna czę ś ć Kapsztadu w ten sł oneczny poniedział kowy poranek wyglą dał a jak centrum biznesowe każ dego zachodniego miasta.

Urzę dnicy spieszyli się do pracy w wielu urzę dach i bankach. Wiele z nich jest zaró wno biał ych, jak i czarnych.


Adderley Street - centralna oś miasta, a wł aś ciwie jego czę ś ć biznesowa, wypeł niona jest samochodami, w wię kszoś ci nowymi, najnowszymi modelami. Wielopię trowe domy towarowe mimo wczesnej pory już otwarte, czystoś ć ulic jest idealna, jakby został y odkurzone.

Adderley Street i jej przedł uż enie Herrengracht to szeroka aleja cią gną ca się od nowego portu i poł oż onego obok niego nowego centrum biznesowego, do parku lub, jak to tutaj nazywa się , „ulicy rzą dowej”. Herrengracht to hoł d dla ję zyka afrikaans i jego uż ytkownikó w, a od gł ó wnego dworca kolejowego nazwa zmienia się na Adderley Street, choć w rzeczywistoś ci jest to ta sama ulica.

Wię c wzdł uż niej ruszyliś my w kierunku „zauł ka rzą dowego”.

Wiewió rek w tym parku jest duż o, są prawie oswojone, nie boją się ludzi, są stale karmione przez każ dego, kto nie jest leniwy i bez strachu podchodzą do przechodnió w.

Tutaj, na trzystu metrach, po obu stronach szerokiego bulwaru, zwanego z jakiegoś powodu parkiem, znajduje się wiele atrakcji.

Przede wszystkim oficjalne – gmach parlamentu RPA i rezydencja prezydenta kraju, choć nie gł ó wna. Gł ó wny znajduje się w mieś cie Pretoria.

Mimo wielkoś ci i bogactwa RPA symbole jej pań stwowoś ci mają raczej skromny, prowincjonalny wyglą d.

Budynek parlamentu jest niski, pię trowy, bardziej przypomina szkoł ę , a nie miejsce, w któ rym rozstrzyga się los prawie 45 milionó w ludzi - taka jest ludnoś ć kraju.

Poł oż ona obok rezydencja prezydencka wyglą da jak wiejska posiadł oś ć zamoż nego wł aś ciciela ziemskiego. Niewielki parterowy dom otoczony jest polami starannie przystrzyż onej szmaragdowej trawy, a tylko w niektó rych miejscach widoczne są grupy drzew, gł ó wnie palm.

W dzielnicy nie widać ani jednego policjanta, brak ochrony, a tylko za ogrodzeniem rezydencji stoi kilku czarnych ogrodnikó w w zielonych kombinezonach, dbają cych o i tak już idealne trawniki.

Ten czysto angielski styl ogrodowy przetrwał pomimo dziesię cioletnich rzą dó w nowego rzą du.

W tym samym parku - bulwarze - Muzeum RPA, galeria sztuki, stara, pierwsza na kontynencie, katedra ewangelicka ś w. Jerzego, synagoga, muzeum ż ydowskie i muzeum Holokaustu.


Muzeum Poł udniowej Afryki, najstarsze i jedno z najważ niejszych muzeó w w kraju, mieś ci się w ogromnej rezydencji, do któ rej stopniowo dobudowywano nowe budynki. Tutaj moż esz zapoznać się z pierwszymi mieszkań cami subkontynentu i cał ą historią naturalną RPA. Muzeum posiada sł ynną kolekcję sztuki naskalnej Buszmenó w.

Ale ogó lnie ekspozycja jest doś ć przeraż ają ca z powodu wielu szkieletó w zwierzą t z okresu prehistorycznego - dinozauró w, pterodaktyli i innych gigantó w staroż ytnego ś wiata, umieszczonych we wszystkich zaką tkach.

Istnieje ró wnież jedyny na ś wiecie szkielet wieloryba.

Generalnie mieszanka paleontologii, zoologii i historii. A takż e planetarium.

Galeria Sztuki to najciekawsze muzeum sztuki w RPA. Na wystawie stał ej - obrazy mistrzó w zagranicznych, gł ó wnie flamandzkich, organizowane są czasowe wystawy prac afrykań skich artystó w awangardowych.

W Republice Poł udniowej Afryki jest tak wiele ciekawych i niezwykł ych miejsc, ż e moim zdaniem te dwa muzea moż na zwiedzać , jeś li ma się kilka dodatkowych godzin.

I zapewniam, ż e już nie zostanie.

Jest to jednak moja osobista opinia.

Park wypeł niony jest licznymi grupami ucznió w. Wszyscy są ubrani w ten sam mundurek, ale każ da szkoł a ma swó j wł asny.

Po lewej stronie jest Muzeum Ż ydowskie, po prawej Muzeum Holokaustu, na wprost Synagoga Central Cape Town. Z jakiegoś powodu wokó ł niej uł oż one są schludne paczki siana.

Na ś rodku dziedziń ca znajduje się duż y kamień pamią tkowy, a na nim tablica, na któ rej wyrzeź biono, ż e sam Nelson Mandela był obecny przy otwarciu tego placu.

W czasach sowieckich oznaczał o to, ż e Lenin był tutaj, nie wię cej, nie mniej.

Wpuszczono nas do synagogi.

Ogromna sala, pię kne ż yrandole, wszystko zadbane i czyste i na zewną trz jak na cał ym ś wiecie, moż e być nawet trochę bardziej luksusowe.

Bez zagł ę biania się w historię powiem tylko, ż e w czasach tak zwanego apartheidu społ ecznoś ć ż ydowska RPA przeż ywał a lata szczegó lnego dobrobytu. Prawie cał y przemysł wydobycia i obró bki diamentó w był skupiony w rę kach ż ydowskich. Holokaust szczegó lnie wpł yną ł na rozwó j społ ecznoś ci, aw szczegó lnoś ci eksterminację Ż ydó w holenderskich - w Amsterdamie i Rotterdamie, gdzie znajdował y się centra obró bki diamentó w.

Wszystko to przeniosł o się nastę pnie do RPA.


Pomimo apartheidu, któ ry kwitł w kraju, Ż ydzi z Poł udniowej Afryki w wię kszoś ci nie tylko go nie popierali, ale wrę cz przeciwnie, byli na czele walki o prawa miejscowej czarnej ludnoś ci. I jak zawsze walczyli.

Nie mó wię tego lekko.

Pewnego dnia wę drują c po kanał ach lokalnej telewizji, trafił em na program poś wię cony historii walki z apartheidem. Po obejrzeniu go i nie był to bynajmniej program antysemicki, ale czysto naukowy, potwierdzam wszystko, co został o powiedziane powyż ej.

O ile zrozumiał em z wyjaś nień - a towarzyszył nam pracownik synagogi - w Kapsztadzie, w poró wnaniu z okolicą Johannesburga, społ ecznoś ć jest mniejsza, ale Ż ydó w jest doś ć . Ten czł owiek starał się nie wchodzić w politykę , chociaż naprawdę chciał em zapytać , jak ż yje teraz, w nowym reż imie. Ale nie pytał.

gó ra stoł owa

Wracają c do hotelu i przesiadają c się do samochodu, któ ry od wczoraj stał na parkingu „na pię ć minut”, skierowaliś my się na Gó rę Stoł ową – symbol miasta. Do Kapsztadu pł ynie się statkiem, podlatuje samolotem, a to niezwykł e wzgó rze jest widoczne z wielu punktó w miasta.

Wyobraź my sobie gó rę o wysokoś ci okoł o tysią ca metró w, gdzie zamiast ostrego szczytu znajduje się ró wny poziomy pł askowyż , rozcią gnię ty na kilka kilometró w, pł aski jak stó ł . Stą d nazwa.

Moż esz wjechać kolejką linową.

Dolna stacja znajduje się na wysokoś ci okoł o trzystu metró w nad poziomem morza i już teraz oferuje pię kny widok na miasto. Tutaj siadamy w przyczepie i rozpoczynamy wspinaczkę . Podczas ruchu podł oga kabiny obraca się tak, ż e stoją c w jednym miejscu moż na zobaczyć peł ną panoramę . Przed dotarciem do stacji koń cowej naczepa przechodzi przez chmury i porusza się prawie pionowo, ró wnolegle do zbocza gó ry.

Cał a Gó ra Stoł owa jest parkiem narodowym. Na gó rze trochę roś linnoś ci, restauracja i niezapomniany widok na miasto, bardzo wyraź ny i wyraź ny, mimo ż e jesteś my ponad chmurami.


Ogó lnie rzecz biorą c, niskie zachmurzenie nad Kapsztadem jest zjawiskiem stał ym. Tł umaczy się to tym, ż e spotykają się w tym miejscu dwa oceany - Atlantycki i Indyjski, a wł aś ciwie dwa prą dy - zimny od zachodu i ciepł y od wschodu. Ró ż nica temperatur powoduje powstanie tego kondensatu.

A na szczycie Gó ry Stoł owej jest wiele futrzastych zwierzą tek, któ re nazywają się tutaj Dassie - coś w rodzaju susł a, tylko kilka razy wię kszego. Wcale nie boją się ludzi, ponieważ są przyzwyczajeni do karmienia przez licznych turystó w. Wszystkie te zwierzę ta są doś ć dobrze odż ywione. Niektó rzy ś pią na samym skraju pł askowyż u, nad urwiskiem, podczas gdy inni ocierają się o nogi goś ci i nie proszą , tylko domagają się poczę stunku. Podobno mają podział pracy lub pracę zmianową.

Akwarium dwó ch oceanó w

Naszym kolejnym obiektem jest Akwarium, zlokalizowane w turystycznej czę ś ci Waterfront, gdzie spę dziliś my nasz pierwszy wieczó r. Akwarium w Kapsztadzie jest zrobione na wielką skalę , jak wiele rzeczy w tym kraju.

Jego dokł adna nazwa to „Akwarium dwó ch oceanó w” – Atlantyku i Indii. Organizatorzy projektu wykorzystali poł oż enie geograficzne miasta, aby pokazać mieszkań com podwodnego ś wiata ze wszystkich zaką tkó w tych dwó ch oceanó w.

Ze wzglę du na ró ż nicę temperatur mię dzy dwoma napotkanymi tutaj prą dami sami podwodni mieszkań cy ró ż nią się od siebie.

W Akwarium moż na spę dzić cał y dzień , jak magiczny, pię kny i ekscytują cy jest ten widok.

Ale opowiem tylko o jednej sali - sali medytacji.

Wyobraź sobie duż ą salę z wył oż onym wykł adziną amfiteatrem i siedzą cymi na nim zwiedzają cymi. Sala pogrą ż ona jest w ciemnoś ci.

Poś rodku na cał ej wysokoś ci ogromny szklany walec - akwarium, jasno oś wietlone od wewną trz. W nim ryby powoli pł ywają w kó ł ko.

Tł em tego obrazu jest cicha muzyka, odpowiadają ca rytmowi ich ruchu. Siedzisz na podł odze, skupiają c wzrok na tym akwarium, któ re wyró ż nia się jasno w ciemnym pokoju i sł uchasz muzyki. Tutaj wydaje się - to wszystko. Ale po pewnym czasie nie widać już ani hali, ani ryb. Nastę puje stan odprę ż enia, cał kowitego odwró cenia uwagi od wszystkiego, co doczesne. Wraż enie jest nie do opisania.


Na zewną trz robi się ciemno. Zbliż a się wieczó r, a wraz z nim godzina policyjna. Wię c nazywam tutaj ciemną porą dnia, któ ra nie sprzyja spacerom. Chociaż ż ycie nocne w mieś cie jest doś ć ż ywe.

Kapsztad jest uważ any za jedną ze ś wiatowych stolic mniejszoś ci seksualnych.

Stworzono tu dla nich cał ą branż ę – specjalne hotele, plaż e, kluby, restauracje.

Poradniki wydawane są osobno dla gejó w, osobno dla lesbijek itp.

To doś ć grube księ gi z wieloma adresami na każ dą okazję.

Moż na je uzyskać w punktach informacji turystycznej, któ re znajdują się w każ dym, nawet mał ym mieś cie. A w Kapsztadzie jest ich kilka, z bardzo bogatym wyborem literatury i to nie tylko dla mniejszoś ci seksualnych.

W nocy ż ycie w mieś cie nie uspokaja się , a wrę cz przeciwnie. Dotyczy to przede wszystkim obszaru Waterfront, Miasta Stulecia i innych pilnie strzeż onych „rezerwacji dla biał ych”.

Ale nie tylko.

Sł ynna Long Street, biegną ca ró wnolegle do Adderley, tuż za naszym hotelem, wypeł niona jest ró ż nego rodzaju barami, restauracjami i klubami ze striptizem, w wię kszoś ci czynnymi w nocy. I przychodzą , nie przyjeż dż ają , liczni goś cie, nawet z miejscowego „beau monde”.

Musisz tylko wiedzieć , gdzie i kiedy jechać.

Nie wiedzieliś my, wię c po szó stej czy sió dmej wieczorem był a dla nas „godzina policyjna”.

Choć dwa z trzech wieczoró w spę dzonych w Kapsztadzie, nie przegraliś my.

Miasto stulecia

Jeś li nasz pierwszy dzień koń czył się wizytą na Waterfront, to kolejny wieczó r spę dziliś my w „Century City” – w tł umaczeniu – mieś cie stulecia.

Jeś li jedziesz dziesię ć kilometró w od Kapsztadu autostradą numer jeden, to niedaleko jej skrzyż owania z sió dmą autostradą dojedziemy do skrzyż owania Ratang. Kilka lat temu, rodem z Indii, a w Kapsztadzie jest ich wielu, Ratanga zbudował tu miasto atrakcji – jak Disneyland, tylko w lokalnej wersji.


Pod koniec XX wieku w pobliż u tego miejsca powstał a okazał a konstrukcja. Utworzono sieć kanał ó w poł ą czonych z Oceanem Atlantyckim i nie jest stą d tak blisko. Wzniesiono budynki biurowe, hotele, restauracje. Budowa trwa do dziś . W sumie nazywa się to "Century City" - kolejny poł udniowoafrykań ski "krzyk serca", a raczej bogactwo.

Niedawno otwarto tu ogromne centrum handlowe „Chanel Walks”.

W jego sercu znajduje się „centrum handlowe” typu zachodniego, okoł o czterystu sklepó w, kin, kawiarni itp.

Nietypowy wystró j zewnę trzny i wewnę trzny budynku. Tutaj moż na zobaczyć cał ą wystawę styló w architektonicznych, ale raczej przepeł niony luksusem.

Sufity ozdobione są freskami, kolumny - kapitelami stylizowanymi na antyki.

Ale nic nie mó w, jest pię kny.

Na koniec wieczoru, po przejś ciu przez tę krainę zakupó w, udaliś my się nad brzeg jednego ze sztucznych kanał ó w. Był a letnia kawiarnia, zupeł nie pusta, podobno ze wzglę du na chł odną pogodę - w koń cu koniec maja, jesień.

Gdzieś zabrzmiał a cicha muzyka, jasno oś wietlona, ​ ​ bajeczna fasada budynku i przerzucone nad kanał em mosty odbijał y się w spokojnej wodzie. Nie chciał em stą d wychodzić . Ale był o już pó ź no i musieliś my wracać do wieczornego Kapsztadu.

Jechaliś my jasno oś wietloną autostradą . Z prawej strony, w moją stronę , pę dził strumień samochodó w, gł ó wnie najnowszych modeli.

Na przeciwległ ym koń cu pó ł wyspu znajduje się Przylą dek Dobrej Nadziei. Stą d nazwa Kapsztad – Cape City.

Chociaż turystom mó wi się , ż e Przylą dek jest najbardziej wysunię tym na poł udnie punktem kontynentu afrykań skiego, jest to niepoprawne geograficznie.

Skrajny punkt znajduje się dwieś cie kilometró w na wschó d, ale jest tam niewielu turystó w, wię c Kapsztad wzią ł odpowiedzialnoś ć za utrzymanie „krawę dzi Ziemi”. Nawet bę dą c na samym Przylą dku, trudno sobie wyobrazić , jak daleko zaszliś my.

I dopiero gdy zobaczysz filar z wieloma znakami, któ re mó wią , ż e do Jerozolimy, na przykł ad 7468 kilometró w, do Londynu 9623 kilometró w itd. , zaczynasz rozumieć , gdzie jesteś.

Ten nasz dzień cał kowicie poś wię ciliś my na poznanie Przylą dka Dobrej Nadziei i wszystkiego, co go otacza.

Droga był a dł uga. Czę ś ciowo wzdł uż Highway One, a potem przez mał e miasteczka rozsiane wzdł uż brzegó w pó ł wyspu.


Wczesnym rankiem na autostradzie numer jeden.

W stronę Kapsztadu pł ynie nieprzerwany strumień samochodó w.

Pó ł wysep stopniowo zwę ż a się i wyglą da jak tró jką t na planie, któ rego szczyt stanowi Przylą dek Dobrej Nadziei. Nasza droga biegnie wzdł uż wybrzeż a, mijają c kilka nadmorskich miejscowoś ci - Fishhoek, Simonstown. Biegnie wzdł uż ich gł ó wnych ulic wypeł nionych samochodami i pieszymi, zabudowanymi domami w angielskim stylu kolonialnym, nieco rozrzedzonym lokalnym kolorem.

To gł ó wnie strefa handlowa.

A poza tym - ogromne wille wspinają się po gó rach. Wyglą da na to, ż e miejsca te nie są biedne.

Ró wnolegle do szosy, bliż ej morza, przebiega linia kolejowa, są dzą c po zabudowaniach dworcó w, zbudowana gdzieś na począ tku ubiegł ego wieku. Ostatnim przystankiem w tym kierunku jest miasto Simonstown. Odwiedzimy go w drodze powrotnej.

Poza miastem droga zwę ż a się i biegnie wą skim pasem pomię dzy gó rami, któ re zajmują cał e wnę trze „tró jką ta”, a oceanem.

W skrajnym punkcie pó ł wyspu na gó rze wznosi się latarnia morska. Na sam przylą dek moż na wspią ć się kolejką linową lub przejś ć się wzdł uż drogi. Nie jest tak daleko.

Na szczycie, podobnie jak na Gó rze Stoł owej, stoi stary bazaltowy dom. Ma oczywiś cie sklep z pamią tkami i pocztę , z któ rej moż na wysł ać list, faks, e-mail. A na zewnę trznej ś cianie budynku telefon - automatyczny. Zadzwoń , gdzie chcesz i zgł oś to, co mó wisz, stoją c na „koń cu ś wiata”. Oto wspomniany filar ze strzał kami wskazują cymi kierunek i odległ oś ć do niektó rych stolic ś wiata.

Staliś my przy latarni morskiej i patrzyliś my na dwa oceany naraz, w miejscu ich spotkania.

Z gó ry widać wyraź nie, ż e wody Oceanu Atlantyckiego są znacznie ciemniejsze niż wody Oceanu Indyjskiego, a w miejscu ich zbiegu znajduje się wiele lejkó w.

Mimo przeszywają cego wiatru dł ugo nie mogliś my oderwać oczu od tego pię knego obrazu.

Ale czas zejś ć

Na parkingu jest znacznie wię cej autobusó w.

Oznacza to, ż e turyś ci obudzili się i przyszli spojrzeć na „kr

Tłumaczone automatycznie z języka rosyjskiego. Zobacz oryginał
Aby dodać lub usunąć zdjęcia w relacji, przejdź do album z tą historią
Uwagi (0) zostaw komentarz
Pokaż inne komentarze …
awatara