W rytmie czacza-cza
Czę ś ć I - Tbilisi
Od dzieciń stwa mieliś my informacje o Gruzji - jednej z "potę ż nych i niezniszczalnych" republik, ale to, czym jest teraz ten kraj, jest bardzo niejasne: Khvanchkara, Kindzmarauli i Chaczapuri z Chinkali to pię kne sł owa, ale nie wiedzieliś my, co jedzą to z.
Decyzja o odwiedzeniu kraju przyszł a niespodziewanie - znajomy poznał miejscowego aborygena, pojechał do niego i został , a kiedy bardzo tę sknił a za ojczyzną , nie przyjechał a i zaprosił a nas - do Tbilisi. Có ż - Tbilisi, wię c Tbilisi. Po zakupie biletó w na tani "Wizz Air" my, nasza skromna 9-osobowa firma (2 chł opcó w i 7 dziewczyn), pojechaliś my zobaczyć zabytki Gruzji.
Dzień pierwszy:
Lot "Kyiv-Zhulyany" - "Kutaisi" zapamię tali przede wszystkim lą dowanie, ale nie samolotem na lotnisku, ale pasaż erowie w samolocie - "minibusy" odpoczywają w godzinach szczytu! ! ! !!
Takie wraż enie, ż e ktoś nie miał czasu – leci w bagaż u… Poddają c się masowej psychozie i wygrywają c wyś cig na kró tkim dystansie, zaję liś my miejsca na pokł adzie „Airbusa-320” i bezpiecznie w niecał e dwie godziny postawiliś my stopę na Gruziń ska ziemia. Lotnisko w Kutaisi jest zupeł nie nowe, nie ma jeszcze wielu lotó w i nie ma jeszcze Dutics. Po zrobieniu zdję cia na kamerze internetowej gospodarza, minę liś my kontrolę graniczną i wsiedliś my do czekają cego na nas minibusa, jadą cego do Tbilisi.
W stolicy wynajmowaliś my apartamenty: dla 6 osó b - 3-pokojowe mieszkanie za 60 USD dziennie (przy ulicy Szartawa), a dla 3 osó b - "kawał ek kopiejki" za 45 lat. jest.
Pierwszego wieczoru postanowiono wybrać się wieczorem na spacer po centrum Tbilisi. Rozwią zany - gotowe! Przyjeż dż ają c taksó wką na umó wione miejsce spotkania (skrzyż owanie ulic Chardeni, Gorgosali i Samgebro (przepraszam, jeś li przekrę cam nazwę )), udaliś my się do pierwszej napotkanej kawiarni, by poczekać na pozostał ych uczestnikó w tej akcji.
Wą ska ulica…, przyć mione ś wiatł o latarni…, zapach kawy… i nie mał y rachunek za 2 kawy, 2 herbaty i 2 koktajle mleczne – coś okoł o 60 Ż EL (1 Ż EL - 5 UAH). Kiedy czekaliś my na miejscowych, dowiedzieliś my się , ż e ta kawiarnia jest jedną z najdroż szych w dzielnicy, przeznaczoną dla turystó w. Po opł aceniu rachunku wybraliś my się na spacer po centrum miasta. Pię kny wieczó r Tbilisi…Wszystko oś wietlone: mury twierdzy na rzece, mosty, koś cioł y, pomniki…
Po kilkugodzinnym marszu i powrocie do punktu startowego naszej trasy poprosiliś my miejscowych o pokazanie cech kuchni narodowej, któ rą z chę cią zabrali nas przez plac i naprzeciwko wspomnianej kawiarni udaliś my się do dwu- historyczna restauracja „24 godziny”. Mimo pó ź nej pory (w dni powszednie okoł o 22) restauracja był a prawie cał kowicie peł na - gł ó wnie lokalni w postaci mał ż eń stw z dzieć mi.
Oczywiś cie Gruzja chciał a gruziń skiego jedzenia: zamó wiliś my 10 chinkali ró ż nego rodzaju (okoł o 30 sztuk), butelkę Alazani Valley i 1.5 litrowy dzban krakersó w na 10 osó b. Do tego kilka talerzy zieleni i kilka butelek Borjomi. Ten posił ek kosztował nas 70 GEL… Zadowoleni i mile zaskoczeni zupeł nie innymi cenami udaliś my się na odpoczynek. Nawiasem mó wią c, ceny taksó wek są bardzo demokratyczne - podró ż kosztował a nas 4-5 GEL za samochó d (przejś cie z centrum do miejsca odpoczynku zaję ł o nam okoł o 15 minut).
Dzień drugi:
Poranek rozpoczą ł się od kawy… Oraz sera suluguni, któ ry kupiliś my w najbliż szym sklepie przy domu. Ceny produktó w są doś ć poró wnywalne do wszystkich ukraiń skich, a nawet tań sze niż przecię tny Kijó w (to mnie do tego, ż e do Gruzji nie trzeba zabierać ze smalcu domu z miwiną , jak nie ma nic - wszystko jest w normalnych cenach ).
Zgodnie z programem wycieczki miejscowi zaoferowali nam odwiedzenie Mcchety - pierwszej stolicy Gruzji, a teraz Mekki dla turystó w. Po zał adowaniu autem naszej prawie „druż yny pił karskiej” udaliś my się do celu. Gocha, w moim wieku, któ ry dobrze znał Ukrainę (zagrał.5 sezonó w w mł odoś ci pił karskiej dla Symferopolskiej Tavrii), poprowadził tę akcję i wzią ł do pomocy swoich przyjació ł (George, Givi i David). Nasza zał oga prowadzona przez Givi po drodze musiał a „wpaś ć do domku – wzią ć wycią garkę ”… „Vinzo” wsypano do beczek, ale ponieważ beczka nie mieś cił a się w bagaż niku, musieliś my zadowolić się tylko 20 -litrowy kanister… pojechaliś my do koś cioł a, któ ry wznosi się na gó rze, u podnó ż a któ rej znajduje się pierwsza stolica Gruzji.
Widoku przed nami nie da się opisać sł owami, wię c doł ą czę tylko zdję cie… Mccheta to mał e miasteczko, w któ rym wszystko oddycha historią i religią . Koś ció ł otoczony murami twierdzy, sklepy z pamią tkami znajdują ce się przy wjeź dzie do zabytkowej czę ś ci miasta oraz wielu, wielu turystó w tworzą niepowtarzalny wizerunek tego miasta. Swoją drogą wybó r pamią tek i ceny za nie w tym miejscu są jak najbardziej optymalne. Wię c nie zgub się - moż esz bezpiecznie zaopatrzyć się.
Po wycieczce i programie kulturalnym chciał em dostać coś do jedzenia (a czas przypomniał mi o lunchu). Na tle ogó lnego gł odu George zaprosił nas do swojej restauracji. Kilka sł ó w o restauracji – ma ona status „ludowej” (oficjalnie został a przywł aszczona przez samego prezydenta) i znajduje się przy autostradzie przy wjeź dzie do Tbilisi. Przyjezdnych zawsze jest duż o (a to przecież wskaź nik), z któ rych wię kszoś ć to miejscowi.
Niestety nie bę dę mó gł Wam opowiedzieć o cenach, ponieważ byliś my goś ć mi. Nie bę dę w stanie opisać wszystkich dań w cał oś ci, bo nie starczy mi sił , a jest ryzyko zakrztuszenia się ś liną , a bez gruziń skich przygó d Chachu… Skromny obiad trwał pó ł torej godziny do 3 4, aż wreszcie czas został stracony…
Zł e kł opoty - począ tek. . . Wracają c do domu o 18 i po prostu przecią gają c się w bł ogoś ci od jedzenia (picia) na ł ó ż kach, byliś my zaniepokojeni - zebranie się o 19-00 - jedziemy oglą dać nocne Tbilisi z lotu ptaka. Tym razem naszymi przewodnikami ze strony gospodarza byli Zurab, Mirab, jego brat Gio i Tato. Wjeż dż ają c samochodami naszych nowych przyjació ł na gó rę , u podnó ż a któ rej znajduje się Tbilisi, udał o nam się zobaczyć cał ą panoramę stolicy Gruzji w strojach wieczorowych.
Dla przyszł ych turystó w wizytó wką tego miejsca moż e być wież a telewizyjna i diabelski mł yn, u podnó ż a któ rego tak naprawdę byliś my. Po zrobieniu zdję cia na pamią tkę postanowiliś my nie zmieniać tradycji (ż eby każ dą wycieczkę zakoń czyć posił kiem) i za radą znajomych (i pod ich kierunkiem) udaliś my się do innej instytucji poł oż onej gdzieś na obrzeż ach Tbilisi. Wiejska restauracja był a ogromnym budynkiem z eleganckim krajobrazem w stylu narodowym. Niestety nie bę dę w stanie zorientować czytelnika ceną , ale są dzą c po flocie zwiedzają cych… Generalnie ten dzień zakoń czył się w naszych ż oł ą dkach… Wieczorem padł o zdanie: „Czy był eś w Dolinie Alazani? ", A na naszą negatywną odpowiedź został a zł oż ona kontroferta -" Jutro pojedziemy. " Kto wtedy wiedział , ż e jest 400 km… i to wszystko na dobre… wycieczki…
Dzień trzeci:
Dolina Alazani czekał a na nas tego dnia.
Chł opaki obiecali przyjś ć na obiad, a gdy mieliś my wolny czas (a pamię ć nie ginę ł a), postanowił em pobiec na dworzec - kupić bilety na pocią g do Batumi. Faktem jest, ż e począ tkowo postanowiliś my spę dzić.4 dni w domu w Tbilisi i 6 dni na wybrzeż u Morza Czarnego w stolicy Adż arii. Z okna naszego mieszkania doskonale widoczny był Stadion Centralny. B. Paichadze - sł uż ył jako punkt orientacyjny w okolicy. Ograniczona liczba 4 osó b pojechał a taksó wką na dworzec kolejowy, gdzie kupiliś my bilety na pocią g dzienny „Tbilisi-Batumi” (a wł aś ciwie do stacji Mahinjauri) w 1 klasie. Wyjazd o 7:30, przyjazd - 12:52. Idą c dalej powiem, ż e pocią g skł ada się z czterech wagonó w w nowoczesnym stylu, przypominają cym nasze pocią gi duż ych prę dkoś ci „a la Hyundai” z wygodnymi siedzeniami, klimatyzacją i innymi udogodnieniami. Cał kiem przyzwoity.
Tak wię c, stają c się szczę ś liwymi posiadaczami biletó w do kurortu, poszliś my w kierunku domu, aby po drodze odwiedzić lokalne piwo. fabryka - wedł ug opowieś ci aborygenó w wytwarzają (i sprzedają ) najsmaczniejsze piwo w Gruzji. Nasza droga przebiegał a przez centralny rynek Tbilisi (no, bardzo przypomina nasz odeski Privoz w poł owie lat 90-tych - duż o handlu rę kami, nogami, chodnikami… trochę szmat, ż elazek, zabawek (). Potem minę liś my w/w stadion (no có ż , nie mogliś my sobie odmó wić przyjemnoś ci fotografowania na tle boiska, na któ rym gra reprezentacja narodowa) i wyszliś my na nabrzeż e i ruszyliś my w kierunku upragnionego punktu. Wedł ug lokalnych zabytkó w piwa. Sami ludzie mieli sł uż yć roś linie: „Kiedy widzisz mę ż czyzn na trawnikach piją cych piwo z trzylitrowych puszek – jesteś blisko, a jak widzisz tych samych mę ż czyzn, ale już ś pią na trawniku – to przyjechał eś : ) ).
Gdy dotarliś my na miejsce, udał o nam się zobaczyć pię ciometrową (wysoką ) ś cianę z otworami strzelniczymi 50 na 50 cm, w któ rej czaił y się pogromcy wę ż y w biał ych kitlach. Podczas gdy pojemnik napeł niał się ż yciodajną wilgocią , podszedł em do stoją cej obok mnie taksó wki, aby umó wić się na drogę do domu, bo byliś my już grubi na piechotę . Odpowiedź taksó wkarza był a bardzo uprzejma: „Jakie problemy, kochanie! Teraz napijmy się piwa i chodź my! „…Komentarze są zbę dne… Nawiasem mó wią c, kierowcy w Gruzji bardzo szanują policję , w ż adnym wypadku nie radzą oferować ł apó wki („rozwią zanie” sprawy na miejscu), bo i tak nie przyjmą , a wsadzić do wię zienia. ALE! ! ! ! ! Jedyne zasady ruchu drogowego, któ rych przestrzegają , to zapinanie pasó w bezpieczeń stwa („Czym jesteś ! Zapnij! Dobrze”). Ale co to jest solidny pasek, czerwone ś wiatł o, pę dzenie… W ogó le nie bez powodu istnieją anegdoty o prawdziwych dż igitach. Tak przy okazji, o piwie: jest naprawdę smaczne.
Wracają c do domu w poł udnie wsiedliś my do samochodu naszych przyjació ł i ruszyliś my na podbó j Doliny Alazani. Ś cież ka nie był a blisko. Tak wię c po drodze zatrzymywaliś my się kilka razy, aby napić się wody (z gó rskich ź ró deł ), „sproszkować nos” (trochę z dala od samych ź ró deł ) i odś wież yć się „co Bó g zesł ał ”. A po drodze przysł ał nam: suluguni, flatbreads, churchkhelu i oczywiś cie chachu . Do miasta (o ile się nie mylę - do Telavi) dotarliś my okoł o 19:00. Dojeż dż ają c do jej najwyż szego punktu, gdzie kawiarnia jest wygodnie usytuowana, zamó wiliś my filiż ankę kawy i zaczę liś my cieszyć się pię knymi widokami na dolinę Alazani, któ ra rozcią ga się u naszych stó p. Ale nie bę dziesz zadowolony z jednego gatunku, a my, tracą c kolejne pó ł godziny na karuzeli, kontynuowaliś my naszą drogę do macierzystej siedziby Mirab i Gio. Dotarliś my na miejsce o godzinie 21:00.
Są dzą c po panują cym na podwó rku spokoju, przyjazd naszej ekipy był dla babci niespodzianką … Jednak po 15 minutach ganek domu zmienił się jak z bajki: stoł y został y przesunię te, obrus rozł oż ony i dom był peł en są siadó w i przyjació ł . Od razu piwnice ujawnił y swoje sekrety… Lezginkę zastą pił a „czerwona ruta”… A na gó rze był a uczta… a ja tam był em… pił em wino z czaczą … na koszulce popł ynę ł o, ale też dostał em się do ś rodka «
Dzień czwarty:
Poranek był sł oneczny, pomimo picia poprzedniego dnia. Po ś niadaniu suluguni z arbuzem udaliś my się do miasta mił oś ci – Signahi. Znajduje się na gó rze i nie ma szlaku turystycznego. Na kilka godzin naszym schronieniem stał a się przytulna kawiarnia wiszą ca na skraju nieba.
Z sukcesem zbierają c kolejne porcje kebabó w wykonaliś my hit tego sezonu (no có ż , pewnie już zgadliś cie – oczywiś cie „czerwoną rutę ”) i zaczę liś my tań czyć przy akompaniamencie zapalają cej lezginki. Ale bez wzglę du na to, jak dł ugo trwał y wakacje, musieliś my spieszyć się z powrotem do Tbilisi, gdzie zjedliś my poż egnalną kolację (nie dziwcie się - naturalne pię kno i narodowy smak Gruzji harmonijnie ł ą czył y się z lokalną gastronomią ). Droga powrotna był a lekkim pó ł senem i cię ż ką walką ze wszystkim zjedzonym i wypitym.
Ostatni wieczó r w Tbilisi spę dziliś my w jednej z podmiejskich restauracji - był o wiele pię knych toastó w (naprawdę umieją mó wić! ), "chinkali" i "chaczapuri" i obiecuje, ż e wró cę tu ponownie, a takż e zaproszenia do spró bowania naszych sał atka? …
Czę ś ć II - Batumi
Po etapie Tbilisi trzy dziewczyny wró cił y na Ukrainę , a reszta naszego oddział u ruszył a na podbó j ogromu goś cinnej Gruzji. W stolicy Adż arii wstę pnie zarezerwowaliś my dwa apartamenty online. Na stacji Mahinjauri (ostatni przystanek, na któ rym przyjeż dż a pocią g) czekał y już na nas dwie taksó wki, któ re zamó wiliś my z pomocą wł aś cicieli apartamentó w (o wiele taniej niż zał atwienie na dworcu). 15-20 min. i już zbliż aliś my się do „pokojó w”. Wraż enie mieszkania zrobił o na nas niezatarte… Na zdję ciach wszystko wyglą dał o inaczej… Wszystko zniszczone, wilgotne, pleś ń , werandy domó w jak po sztuce. ł uskanie… Ogó lnie „tró jka” z duż ym minusem. Odmó wiliś my wię c naszej gospodyni wynaję cia domu i wychodzą c na zewną trz, zadzwoniliś my do znajomych (uż ywaliś my do komunikowania się ze sobą „podró ż ną kartą SIM”). Na pytanie: „No, jak? ", usł yszał em odpowiedź -" Przychodzimy do ciebie «"
A tutaj: niedziela, 15-00, zachmurzenie, opady 3-4 mm.
a my jesteś my w ś rodku Batumi, sześ ć osó b z walizkami, stosunkowo wygł odniał ych i lekko mokrych „wczasowiczó w”. Nie ma co robić - trzeba szukać schronienia na noc. Odnajdują c pobliski McDonald's (jedyny w Batumi), zaję liś my parter, oddaliś my walizki miejscowemu pracownikowi i zamawiają c jeden shake i sześ ć tubek, zakopaliś my się w tablecie w poszukiwaniu przyzwoitego i niedrogiego mieszkania. Niezupeł nie szczę ś liwy obrazek, prawda? Nie martw się - ż artuję - shake nie był sam…
Po znalezieniu przedstawiciela agencji w Internecie, mó j ojciec chrzestny i ja, zostawiają c kobietom dokoń czenie szejkó w, udaliś my się na zwiedzanie nieruchomoś ci. Najciekawsze jest to, ż e wszystkie mieszkania pokazali nam wł aś ciciele, otwierają c drzwi od ś rodka… Tam gotuje się zupa… Tu dziecko w suwakach… Do czego poś rednik zapewnił nas: „Wszystko jest harasho! Powiem ci już teraz – szybko odejdą …”. Bez sł ó w.
Pojechaliś my na czystą plaż ę w Sarpi (wioska na granicy z Turcją - 15 minut busem (1 GEL) i jesteś nad brzegiem ciepł ego morza na oczach tureckich pogranicznikó w).
4. W gó rskiej restauracji odwiedziliś my pstrą ga potokowego, któ ry od razu został zł apany w siatkę , a wł aś ciciel go dla nas przygotował.
5. Przeprowadził marsz w celu „zakupó w” na tureckiej ziemi.
Być moż e opowiem Wam wię cej o tureckiej wyprawie:
Tak wię c nastę pnego dnia naszych deszczowych wakacji, kiedy bezcł owe zapasy wyczerpał y się , a Chacha nie mogł a już patrzeć , otwierają c „Yandex” przyjrzeliś my się naszej lokalizacji i biorą c pod uwagę bliskie poł oż enie granicy tureckiej, postanowiono odwiedzić są siednie pań stwo, ale nie wybrzeż e Antalyi, gdzie każ dy z nas był , ale gdzie ż aden turysta nie postawił stopy. Mó wi się – gotowe! Po wejś ciu do lokalnego minibusa zapł aciliś my 1 GEL za osobę i dotarliś my do granicy gruziń sko-tureckiej.
Pieszo, po przejś ciu kontroli celnej i granicznej w 10 minut byliś my już pod czerwonymi flagami. I tu zaczę ł o się najciekawsze – Turcy w tej okolicy rzadko widują turystó w – Rosjanie, Anglicy i Ukraiń cy byli bezuż yteczni… Ledwo udał o się znaleź ć Gruzinkę , któ ra nie zapomniał a rosyjskiego i nauczył a się już tureckiego. Z jej pomocą wsiedliś my do minibusa (travel 3 tour. Lira) i pojechaliś my… do „Stambuł u”. W każ dym razie kierowca krzyczał … Trzeba sobie uś wiadomić , ż e za 3 liry nie da się dojechać do Stambuł u, bo jest ponad 700 km. , nadal martwiliś my się : gdzie iś ć ? . . Wszystko okazał o się prostsze: „Stambuł ” to centrum handlowe w najbliż szej wiosce, do któ rego Gruzini chodzą się ubrać . Ale tam jechaliś my w drodze powrotnej i począ tkowo nasza droga leż ał a w tureckim miasteczku Hopa, nie zepsutym przez turystó w.
Zmę czeni 15-kilometrową jazdą od razu udaliś my się do restauracji, aby oddać się obż arstwo (wcią ż rozcią gnię te ż oł ą dki w Tbilisi dał y o sobie znać ). Wybierają c kawiarnię z ladą ś wież ych ryb, wsadziliś my palce w menu, a gdy ryba się gotował a, skosztowaliś my puszkę piwa „Efez” – sł aba, ale gasi pragnienie. Wzmocnieni, peł ni sił i energii wybraliś my się na "zakupy". W zasadzie rzeczy tureckie korzystnie ró ż nią się od chiń skich, a ceny są znacznie niż sze niż na naszych rynkach. Zebrał em garś ć T-shirtó w za 50 UAH. i dż insy za 200 UAH. (pł atne kartą pł atniczą ), z poczuciem obowią zku wró ciliś my do Stambuł u w drodze powrotnej, gdzie zwię kszyliś my zakupy. Przekroczenie granicy w przeciwnym kierunku zaję ł o nam 15 minut - ale jakż e: „obowią zek” musiał się wywią zać z planu!
Wczoraj wieczorem poszliś my do restauracji znajdują cej się na obrzeż ach Batumi w gó rzystym terenie nad brzegiem tej samej gó rskiej rzeki. Ponieważ był o już ciemno, oczywiś cie nie widzieliś my cał ego pię kna przyrody, ale nie przeszkodził o nam to po raz kolejny cieszyć się przysmakami kuchni gruziń skiej.
No có ż … A wię c nasza gruziń ska podró ż dobiegł a koń ca… Rano, wsiadają c do taksó wki (zamó wiliś my „autobus” „Mers-Vito”), skierowaliś my się na lotnisko w Kutaisi, gdzie przez dwie godziny przesiadaliś my się na „Airbusa” z „Wizz Air”. pó ź niej bezpiecznie wylą dował w Kijowie.
Powodzenia i dł ugo wyczekiwanej podró ż y!