Niezależna wycieczka z Hurghady do Kairu
Odpoczywał z ż oną w Hurghadzie i postanowił pojechać do Kairu na wł asną rę kę .
Dlaczego samodzielnie, a nie grupowo? Nie podobał a nam się wycieczka grupowa (spó jrz w lewo, spó jrz w prawo, 2 godziny fabryki perfum (zwykł y sklep)), 2 godziny fabryki papirusó w, 4 godziny muzeum itp. Krok w lewo, krok w prawo karany jest ś miercią....
Ogó lnie rzecz biorą c, nastę pnym razem postanowiono jechać na wł asną rę kę .
Przed wyjazdem do Hurghady przekopał em się przez morze informacji o Kairze, z grubsza utworzył em listę interesują cych miejsc do wglą du (metro, zoo i targ Khan el Khalili).
Dzień przed wyjazdem pytam naszego przewodnika (organizatora wycieczek "Ró ż a Wiatró w") - jak mogę sam pojechać do Kairu? Patrzy ze zdumieniem i mó wi, ż e nie ma mowy! A wszystko dlatego, ż e jeś li kupimy bilety nie od niego, ale na dworcu autobusowym (jest taki w Hurghadzie, koł o supermarketu METRO), to policja usunie nas podczas kontroli dokumentó w i odeś le na nasz koszt (jak się okazał o pó ź niej kompletna bzdura, nasz autobus policja w ogó le się nie zatrzymał a, a gdyby tak się stał o, to po prostu ż yczyliby ci szczę ś liwej podró ż y. Najważ niejsze to mieć przy sobie paszporty (najlepiej nie izraelskie 8-))).
Wieczorem tego samego dnia pojechaliś my na dworzec autobusowy (firma transportowa „Go Bus”) i tam kupiliś my bilety (wtorek 02.00) iz powrotem (ś roda 23.30). Mają cztery rodzaje autobusó w: pierwszy typ - coś jak PAZik czy Bogdan - zero wygó d, cię ż ko siedzieć - 45l. bilet, drugi typ - podobny do turystycznego Ikarusa - 60 funtó w, trzeci typ - komfortowy mercedes z klimatyzacją , jeź dzi z postojem 5.5 godziny - 75 funtó w, a czwarty typ - ulepszony mercedes, jeź dzi non-stop , 4.5 godziny w trasie - 100 funtó w . Kupiliś my 4 bilety za 75 funtó w i byliś my zadowoleni z wyboru. Wyjaś nił em kasjerowi i kierownikowi dworca autobusowego, ż e bę dę miał przy sobie tylko paszporty i nie bę dzie problemó w z policją .
Pó ł godziny przed odjazdem byliś my na dworcu autobusowym, a ponieważ w autobusach wszystko jest napisane po arabsku, sprytnie podchodził em do każ dego stoją cego autobusu i pokazują c bilety zapytał em, czy powinniś my wsią ś ć do jego autobusu. W koń cu jeden przewoź nik zgodził się , ż e jedzie do Kairu i byliś my z nim 8-)). Wszystkie wozy na dworcu autobusowym wpatrywał y się w nas, bo byliś my jedynymi biał ymi (wydaje się , ż e takich ekstremalnych ludzi, któ rzy jeż dż ą do Kairu na wł asną rę kę , jest za mał o). Przyszedł zaspany Arab i zaczą ł wpuszczać wszystkich do autobusu, rozdają c po drodze racje ż ywnoś ciowe (w racji ż ywnoś ciowej był a buł ka kminkowa, worek nektaru z guawy, serwetki i rogalika). Wchodzą c do autobusu i stwierdzają c, ż e wszyscy siedzą cy mę ż czyź ni (a jest to okoł o 90 procent wszystkich podró ż ują cych) przyglą dają się jej z zainteresowaniem, ż ona od razu oś wiadczył a, ż e siedzi przy oknie.
Usią dź , chodź my. Nasz kierowca (swoją drogą , z jakiegoś powodu wszyscy kierowcy duż ych autobusó w w Egipcie to koniecznie twardzi czarni, podejrzewam, ż e to jakiś specjalny klan 8-)) postanowił zabawić publicznoś ć i umieś cić na kasecie melodramat gangsterski lokalnej produkcji. W ję zyku arabskim z arabskimi napisami. Fascynują ce, bez sł ó w. „Nie widział em ż adnych zmian w autobusie. Jechaliś my przez pustynię z duż ą prę dkoś cią . Bardzo duż ą prę dkoś cią . Od razu mimowolnie przypomniał em sobie statystyki wypadkó w autobusó w turystycznych w Egipcie. Ale jeś li autobusy turystyczne są jeż dż ą najlepsi kierowcy to znaczy ż e zwykł e autobusy jeż dż ą nie najlepiej. Nastró j spadł , od razu chciał em po prostu ż yć . Wstają c na siedzeniu spojrzał em na prę dkoś ciomierz - 145 km/h. Po tym usiadł em z mocnym pragnieniem, aby nie obudzić się ponownie, aż do samego Kairu.
Musiał em się obudzić godzinę pó ź niej podczas pó ł godzinnego postoju. Wyszliś my razem ze wszystkimi na ulicę i rozejrzeliś my się , gdzie się zbł ą dziliś my. Wokó ł pustynia i tylko dwa mał e parterowe domki - sklep i kawiarnia. Ceny był y WOW-GO - 0.5 litrowa butelka "Baraki" kosztował a 5 funtó w (w Hurghadzie 1 funt). Natychmiast znudził em się piciem 8-)). Pytam wł aś ciciela - gdzie jest toaleta? Wymienia spojrzenia ze sprzedawcą – zaczynają się ś miać . Jak się okazał o, toaleta to cał a pustynia....
Wró cili, usiedli, poszli.
Czas - 7 rano. Robi się jasno, zbliż amy się do Kairu. Wraż enie jest takie samo – zakurzone, hał aś liwe, niedokoń czone. Niedokoń czony dotyczy domó w w mieś cie. Okazuje się , ż e jeś li dom jest niewykoń czony, to nie trzeba za niego pł acić podatkó w (lub bardzo niewiele, nie pamię tam dokł adnie). Dlatego dom czę sto wyglą da tak - pierwsze trzy pię tra są zamieszkane, czwarte pię tro to goł e stosy bez ś cian, pią te pię tro jest normalne. Wyglą daj psychodelicznie. Na domach w ogó le nie ma dachó w, co jest wygodne, jeś li syn wł aś ciciela domu oż enił się - skoń czyli budowę pię tra, inny oż enił się - kolejne pię tro.
Dotarliś my do centrum, placu Medan Tahir. Wszyscy wyszli, a my siedzimy i rozglą damy się . Po okoł o pię ciu minutach pojawia się vida i ż ał oś nie prosi nas, abyś my wyszli, bo musi iś ć do parku. Ups, schrzaniono. Daję mu zapalniczkę , uś miecha się radoś nie i ż yczy powodzenia. I to samo dla Ciebie. . .
Wyjeż dż amy, autobus odjeż dż a. Z tę sknotą opiekuję się nim, zostaliś my zwią zani podczas podró ż y i wydawał nam się ostatnią twierdzą wiarygodnoś ci. Pamię tam Czernyszewskiego i jego dzieł o „Co robić ? ”. Ż ona patrzy na mnie z nadzieją , spodziewają c się , ż e teraz pewnie gdzieś pó jdę . Ale w tej chwili nie wiem dokł adnie, czego chcę . Do jedzenia - nie, zjedliś my przeką skę w autobusie. Sen - nie, spaliś my tam. O! Chodź my poszukać hotelu. Wycią gam papiery, znajduję adres i nazwę hotelu. Kiedy grzebię w mojej torbie, podchodzi policjant. Pyta, czy mamy jakieś problemy i czy moż e nam pomó c. Dzię kuję , zadbamy o siebie. PA pa. Odszedł .
Chodź my poszukać taksó wki. Wyszukiwanie to poję cie wzglę dne - co drugi samochó d w Kairze to taksó wka. Tutaj są w jednej czarno-biał ej kolorystyce. Mijamy najbardziej greyhoundó w taksó wkarzy w pobliż u wyjś cia, przebiegamy przez jezdnię i gł osujemy. Pię ć sekund - obok nas zatrzymuje się taksó wka. Oh-oh-oh, to jest grosz Zhiguli. Moi krewni! ! ! Brodaty Arab patrzy na nas z nadzieją , pokazują c mu wydruk z adresem hotelu. Rzuca jej szybkie spojrzenie, uś miecha się radoś nie i mó wi „OK”. Szturcham palcem kawał ek papieru - po prostu ok ? ? ? Promienny uś miech i pewne kiwnię cie gł ową . Intuicyjnie czuję , ż e coś jest nie tak, boleś nie szybko przeczytał adres. Wyjmuję kolejny wydruk, daję mu W GÓ RĘ STÓ P - spojrzenie, mił y uś miech - OK! Cholera, on nie umie czytać...Przynajmniej po angielsku. . . Do widzenia, naucz się sprzę tu. Ł apiemy kolejną taksó wkę , nauczoną już przez ż ycie, pozwalam przeczytać kartkę do gó ry nogami - ups, przewraca, ró wieś nicy, kiwają gł ową - dwadzieś cia pię ć funtó w. Tak, teraz. Targujemy się , zbiegamy na 15. Jedziemy 10 minut, wyjeż dż amy. Przewoź nik szturcha przy znaku - "Hotel LUNA". Mó wią , ż e nie oszukał , przynió sł tam, gdzie proszą . Dzię kuję Ci. Dł uga, wą ska ulica, zaspani Arabowie patrzą na nas z zainteresowaniem. Idziemy do wejś cia, szukają c hotelu. Wiele hoteli w Kairze znajduje się tuż przy wejś ciach do budynkó w mieszkalnych, na przykł ad nasz znajdował się na czwartym pię trze. Minę ł y trzy pię tra - gó ry ś mieci i kurzu. Wszystkie drzwi są zabite deskami, nikogo tam nie ma. Dziwny. Czwarte pię tro - jedne drzwi są otwarte, a raczej zepsute. Cyna. . . pukam, krzyczę - nikt. Có ż , chodź my nafig, niewiele i chciał em. Wychodzimy na ulicę , pytam o cud podobny do straż nika przy drzwiach - mó wią , co jest nie tak z hotelem? Pię ć minut gestó w i arabsko-angielskich sł ó w i okazuje się , ż e zamknię to go pó ł roku temu. Szkoda. . .
Wyjeż dż amy, zastanawiamy się , gdzie iś ć dalej. Och, zobaczmy metro! Ż ona twierdzi, ż e ł apiemy taksó wkę - Plac Medan Tahir (tuż obok znajduje się stacja metra) - 10 funtó w. Przyjechaliś my, zapytał em pierwszego Araba, któ rego spotkał em, gdzie miitra (metro). Tam? Dzię kuję Ci. Idziemy, widzimy znak metra, zanurzamy się w przejś ciu. Wę drowaliś my trochę przez tunele, udaliś my się do kasy biletowej. Hurra! ! ! Ile kosztuje bilet? 1 lb. Dobra, mamy dwa. Wcześ niej dowiedział am się , ż e bilet trzeba zachować do koń ca podró ż y, bo bez niego nie wyjedziesz, trzeba bę dzie kupić kolejny. Podchodzimy do bramek, wkł adamy ż ó ł ty bilet, bramka robi na nim znak i odrzuca z powrotem. Wychodzimy na peron i obserwujemy. Cholera, najczę stsza stacja metra, tylko konkretni ludzie ; -). Metro skł ada się z oś miu samochodó w, pierwsze dwa (o ile rozumiem) są wspó lne, trzeci jest dla ortodoksyjnych Arabek (nie ż artuję , był a odznaka kobiety w hidż abie i tylko kobiety w nią owinię te ś mieci weszł y), czwarta dla kobiet w ogó le, cztery ostatnie wspó lne. Co się stanie, jeś li pó jdę do czwartego, albo nie daj Boż e, do trzeciego, nie sprawdzał em (chcę ż yć ). Pytam ż onę - pó jdziesz do czwartego samochodu? ! ? Dzikie oczy, peł ne grozy - i kategoryczne nie. No nie, nie, chodź my do generał a. Przyjechał mniej lub bardziej pusty samochó d, wjeż dż amy. Od razu stajemy się w centrum uwagi. Moja ż ona kuli się w ką cie i wyglą da za mną . Stoję z oboję tnym spojrzeniem, jakbym zawsze o tej porze tu szedł do pracy. W pobliż u stoi starsza Arabka i patrzy na Anyutę z dezaprobatą . Wydaje się , ż e potę pia darmowe ubranie jego ż ony. Jeś li ci się to nie podoba, nie patrz, stoję mię dzy nimi plecami do Arabki. Anyuta postanawia się uspokoić i uporzą dkować , wyjmuje grzebień i zaczyna czesać . Z tył u sł yszę wś ciekł y syk – arbka z oburzeniem macha rę kami, wskazują c na otaczają cych go mę ż czyzn. Arabowie z podnieceniem klaszczą i ś mieją się . Wydaje się , ż e wś ró d Arabó w dziewczyna nie moż e publicznie czesać wł osó w. Wyjeż dż amy nastę pnym. Z ż oną już wyjazdy wydają się wystarczać . Przechodzimy na drugą stronę i wracamy. Wagon metra przypomina trochę nasz pocią g elektryczny (pod wzglę dem miejsc siedzą cych). Wychodzimy w to samo miejsce, w któ rym po raz pierwszy usiedliś my. Wchodzimy i idziemy. Wszę dzie są arabskie sklepy, ceny w arabskich kó zkach, trzeba zajrzeć do rozmó wek. Nudzimy się , postanawiamy wybrać się do zoo.
Ł apanie taksó wki, 12 funtó w do zoo. Przybyliś my, patrzymy. W pobliż u zoo roś nie potę ż ne drzewo liany. Pod nim jest cał kowicie biał y asfalt i ani jednego zaparkowanego samochodu. Asfalt jest biał y ze wzglę du na to, ż e na drzewie ż yje ogromna kolonia ptactwa, któ re bezustannie sypie. Z tego samego powodu nikt nie parkuje tam samochodó w. Wyglą da na to, ż e jeden kierowca nie wiedział o tym i wyszedł z samochodu. Jak mó wią w reklamie - kolor i marka przestają mieć znaczenie, nadal nie są widoczne : -).
Dziesią ta rano. Jednak robi się gł odny. Szukam czegoś jadalnego. Widzę napis "Italiano PIZZA". Niejasne wą tpliwoś ci co do jakoś ci tł umi gł ó d. Wchodzimy i bierzemy menu. Wydaje się czysty, a ceny wyraź nie nie są przeznaczone dla Arabó w. Ż ona bierze makaron bolognese, ja pizzę margarita. Jaki napó j? Proszę ś wież o. Tylko pomidor? Ok, zjedzmy pomidora. Czekamy 10 minut, przynosimy zamó wienie. Wszystko opró cz frytek. Pytam, gdzie jest ś wież y sok, Arabowie ze zdumieniem szturchają pizzę , na któ rej są KAWAŁ KI Ś WIEŻ YCH POMIDORÓ W. Cholera, to miał na myś li Ś WIEŻ Y POMIDOR. . . Abydno. Pytam w ogó le, co moż na pić . Okazuje się , ż e tylko pierwotnie arabskie napoje - Coca-Cola, Fanta i Sprite. Dobra, dwa duszki. Jemy, medytujemy, odlatujemy. Smaczny. Proszę o konto! 85 funtó w plus pią ta za napiwki.
Wychodzimy, idziemy do zoo. Bilety funtowe. Idziemy, idziemy gł ó wną aleją . Morze zwierzą t, ale duż o ś mieci. Lubił em lwy, nie wygł odzone jak nasze, ale agresywne i ogromne. Jak oni ryczą! ! ! Pionek uszu. Podchodzi Arab i proponuje zrobić zdję cie z mł odymi. 5 funtó w bez targowania się . Zgadzamy się , prowadzą nas za wybiegi, wchodzimy do mał ego wybiegu, tam są trzy mał e (okoł o 20-25 kg. ) lwią tka. Robimy zdję cia, emocje są przepeł nione. Anyuta bawił a się z nimi, klasa. Wychodzimy, ruszamy dalej. Lwy morskie, karmią ryby o wadze 1 funta. Karmiony, kochany. Terrarium, mnó stwo wę ż y i innych peł zają cych rzeczy. Proponują zrobienie zdję cia z ż ywym krokodylem. Okreś lam rozmiar krokodyla, mó wią mał e. Wą tpliwie sprawdzam z ż oną , czy naprawdę tego chce. Wię c tak, chce. Jak duż o? Za darmo! Nie wierzę dobrze, ale mó wię , przynieś to! Przynieś ć . Naprawdę mał y - okoł o metra dł ugoś ci. Usta niczego nie zatykają , ale ukochana ś miał o bierze trupa w ramiona. Robię zdję cie i zauważ am, ż e coś nał oż ono na gł owę mojej ż ony. Przyglą dam się uważ nie - ż ywy wą ż . Ś liczna. . . Ostroż na ż ona pyta, co zał oż yli jej na gł owę ? Zapewniam, ż e to tylko pó ł metrowy wą ż . W oczach ż ony pojawia się chę ć krzyku, ale ona odważ nie mó wi - zró b zdję cie pó ki jeszcze ż yję . Po sesji fotograficznej proszę Araba o usunię cie wę ż a i krokodyla. Uś miecha się i usuwa dranie. Mó wię , ż e nie zamó wili wę ż a i ogó lnie, co za ż art ! ! ! Mó wią , ż e to bonus. Co za takie premie. . . Daję funta Arabowi, patrzy z przeraż eniem i krzyczy - dziesię ć ! Patrzę wą sko – Arab jest inny, a nie ten, z któ rym się zgadzał em. Odwracam gł owę - tego gada (w sensie Araba) nigdzie nie ma. Znowu daję funta, dumna odmowa i odpowiedź – dziesię ć funtó w, stał a cena! No nie, nie, mó wię - usuwam zdję cia i rozstaję się polubownie. Zł y wyglą d - ok, walnijmy. na to zdecydowali. Idziemy dalej, dookoł a arabskie rodziny na narzutach jedzą posił ek. Przylgnę ł o do nas stadko chł opcó w, wskazują c palcami, coś mó wią c i umierają c ze ś miechu. Nieprzyjemny. Nał oż ył na nie trzypię trowe arabskie maty, sapnę li ze strachu i zniknę li. Od czasu do czasu kupujemy ró ż ne arabskie sł odycze i pró bujemy je. Smaczny. Cztery godziny minę ł y szybko. Opisz cał e zoo przez dł ugi czas, to po prostu trzeba zobaczyć . Paw albinos, daniele, gazele, sł onie. Morze ptakó w. Umarli ze ś miechu przed klatką , w któ rej… siedział kot. Wię c to mó wi „Kot perski”. Có ż , czas to wiedzieć . Wyjeż dż amy, udajemy się na targ Khan el Khalili.
Przyjechaliś my na targ, niedaleko targu jest ogromny meczet i tł umy turystó w. Hał as, zgieł k - idziemy gł ę biej. Rynek zaczyna się w niezrozumiał ym miejscu i tak samo się koń czy. To nie jest rynek w naszym rozumieniu. Są to dzielnice i ulice, gdzie handluje się absolutnie wszystkim. Normalne ceny zaczynają się w arabskiej czę ś ci rynku (nie dla turystó w). Musisz tylko znać pisownię ich numeró w. Na przykł ad garnitur dziecię cy (mamy 1.5 roku dziewczynka) T-shirt + spodenki kosztuje 10 funtó w, skarpetki 1 funt za sztukę . Trampki -25. Kupiony, robi się ciemno. Szukasz noclegu. Wychodzą c z ulic widzę duż e drzwi z pię knym napisem „Ramstor”. Idziemy. Zis chciał ? Tak. Podwó jne kosztuje 120 funtó w. Nie mam sił y się targować , idę z portierem obejrzeć pokó j - czwarte pię tro, jeden pokó j, podwó jne ł ó ż ko, duż a toaleta z butlą gazową podgrzewają cą wodę , szafa, balkon. Widok na meczet z balkonu. Idę zapł acić , idziemy z ż oną . Rozbieramy się , zasypiamy – w ogó le nie ma sił . Wł aś nie zasną ł em - zaczę ł a się wieczorna modlitwa (wtedy przez gł oś niki z meczetu czytane są ż ał obnie sury z Koranu). Bardzo gł oś no i bardzo dł ugo. Zmę czenie zbiera swoje ż niwo i ś pimy 14 godzin. Wstajemy o 11 rano. Z resztą pysznoś ci jemy przeką skę , schodzimy na dó ł , opł acamy się .
Spacerują c po rynku, kupują c. Chcieliś my spró bować lokalnego jedzenia, ale gdy zobaczył em warunki, w jakich został o przygotowane, od razu mi się znudził o. Wyobraź sobie – kebaby smaż y się na otwartym ogniu, Arab bierze do ust wodę i posypuje je. Pszczoł a. W innej kawiarni pilaw miesza się goł ymi rę kami. Przed nami wznosi się cień czerwonki i wycofujemy się . Gł ó d nie jest ciocią , trzeba coś postanowić . Ł apiemy taksó wkę , idziemy do zoo, idziemy do znanej już pizzerii. Jemy lunch. Kolacja poż egnalna - 105l.
Anyuta otrzymał a pewną sumę pienię dzy na rynek i wracamy, aby ją wydać . Osiem godzin chodzenia po rynku zabił o moją wiarę we wszystko, co ludzkie, wrę cz przeciwnie, moja ż ona otrzymał a ogromny ł adunek ż ywotnoś ci. Noszę torby, któ re z każ dym okrą ż eniem stają się cię ż sze. Chcę wró cić do domu, a przynajmniej do Hurghady. Dzię ki Bogu pienią dze się skoń czył y i bę dziemy jeź dzić po Kairze. Kupiliś my pieczonego batata - pyszny, ale ż ona podejrzliwie go obejrzał a i odmó wił a zjedzenia. Chleb na 50 piastró w, podobny do chleba pita. Jedziemy na dworzec autobusowy. Przed autobusem 2 godziny, znowu chcę coś zjeś ć . Obok nas znajduje się ogromny Ramses Hilton Hotel. Za nim jest McDonald's. Nie lubię jego jedzenia, ale nie muszę wybierać . Sió dme pię tro, skł adanie zamó wienia - 95 f. Drogie. . . Zjemy obiad i idziemy szukać naszego autobusu. Po drodze ż ona zaglą da do jakiegoś butiku i kupuje torebkę Barbary (albo Bourburi, nie pamię tam). Morze radoś ci. Wł aś nie tam na podł odze
Przybyli na plac. Tutaj okazuje się , ż e plac jest pusty i nie wiadomo, gdzie zatrzyma się nasz autobus. Zaczynam się denerwować , biegam po placu i pokazuję bilety wszystkim przechodzą cym Arabom. Czterech z siedmiu pokazał o się na jedno miejsce. Uczył em teorii prawdopodobień stwa, wię c stoimy i czekamy na cud. To jest autobus. Stopniowo ludzie się wprowadzają . Przyjeż dż a nasz autobus, daję bilety, siadamy, jedziemy. Tym razem, dzię ki Bogu, nie ma premier filmowych po arabsku. Przyjechaliś my bez incydentó w i przystankó w. Hurghada, taksó wka, hotel. Reszta. . .