Wspaniała wycieczka do Szwajcarii
Nasza podró ż z mamą zaczę ł a się , jak zawsze, od starannych przygotowań . Z Internetu zł apano historie tych, któ rzy byli już w Szwajcarii i Bawarii, zbadano album ze zdję ciami o monachijskiej galerii sztuki „Stara Pinakoteka”, film nakrę cony przez biuro podró ż y „Feeria” o naszej trasie „Szwajcaria jest raj”. Mó j mą ż po raz kolejny pouczył na temat „Nuanse fotografowania obiektó w architektonicznych, przyrody i ludzi w ró ż nych warunkach oś wietleniowych”, a ja z mamą kupiliś my sobie cudowną wiatró wkę Columbia pod tą ł awką (inaczej w gó rach moż e być zimno, ale my biedni i nic do noszenia). Jak wiecie, oczekiwanie na wakacje jest nie mniej radosne niż samo ś wię to, wię c szykują c się do wyjazdu spę dziliś my mił o czas.
A ten dzień - 17 wrześ nia 2006 r. - wreszcie przybył .
Grupa jak zwykle spotyka się na dworcu centralnym w umó wionym miejscu. Pierwszą rzeczą , któ ra rzuca się w oczy, jest to, ż e w naszej grupie jest duż o starszych osó b. Z jednej strony fajnie, ż e nasze ukraiń skie babcie nie siedzą w domu, ale mogą sobie pozwolić na wyjazd za granicę , ale z drugiej strony mobilnoś ć grupy jest zauważ alnie ograniczona. Nasz przewodnik nazywa się Aleksander i jest bardzo chwalony zaró wno przez turystó w, jak i kierownictwo biura podró ż y. A jak wiadomo, dobry przewodnik w duż ej mierze decyduje o powodzeniu wycieczki.
Tak wię c pierwszy dzień wycieczki to powierzchowna znajomoś ć z grupą , z przewodnikiem i miarowym odgł osem kó ł pocią gu, któ ry wiezie nas do polskiego miasta Przemyś l.
Drugi dzień .
Pocią g przyjeż dż a dokł adnie zgodnie z rozkł adem, ale okazuje się , ż e stacja Przemyś l nie przyjmuje pocią gó w z powodu remontu toró w. Dlatego wyjeż dż amy jedną stację wcześ niej, biegamy w gó rę iw dó ł korytarzami z walizkami w pogotowiu do pocią gu i po 20 minutach znajdujemy się na odprawie celnej. W budynku celnym wiszą duż e plakaty, nawoł ują ce, aby nie importować tam kieł basy i jakiegokolwiek mię sa na terytorium Unii Europejskiej. Och, patrzymy na siebie, bo każ dy nosi przy sobie ró ż dż kę s/c. Co to jest sowiecki turysta bez sł oika konserw i paluszkó w kieł basianych. Pracownicy otwierają walizki, leniwie zaglą dają do ś rodka, pytają , co przewozimy - tylko rzeczy osobiste, dobzhe! i spokojnie wpuszczają nas na terytorium Polski. Kieł basy leż ą cej na samym wierzchu nikt nie zauważ a, wię c robimy to bez konfiskaty. Zostaliś my zakwaterowani w busie, czeka nas daleka podró ż przez Polskę do Bolesł awca, gdzie mamy hotel. Przewodnik Aleksander zabawia nas ciekawymi opowieś ciami o polskiej historii, o jej chwalebnych przedstawicielach, wspó ł czesnym ż yciu w kraju, o poetach, aktorach, artystach. Gł os Anny Herman jest tak bolesny, ż e aż chce się pł akać .
Dzień trzeci.
Znowu bę dziemy musieli dł ugo siedzieć w autobusie. Zgodnie z programem, dzisiaj jest nasza pierwsza wycieczka po mieś cie Norymberga, ale czas przyjazdu to okoł o 16-17 godzin, w zależ noś ci od przejś cia granicznego. Granica zajmuje nam dwie godziny, choć nie ma kolejki i jesteś my pierwsi. Ale pogranicznicy dł ugo, bardzo dł ugo grzebią przed odebraniem naszych paszportó w, a potem zupeł nie gdzieś znikają . Ż adnej projekcji, chyba są w zwolnionym tempie, tylko leniwie i powoli stemplują jedną pieczą tkę co dziesię ć minut. To senne kró lestwo jest denerwują ce, ale niestety nie moż esz wyraż ać roszczeń . Wreszcie wszystko się skoń czył o, a my z radoś cią jedziemy do Norymbergi.
Och Norymberga! Miasto urzeka od pierwszych minut. Muszę powiedzieć , ż e kocham duż e miasta, gdzie historyczne centrum zajmuje kilka przecznic, gdzie jest wiele katedr i fontann. Uwielbiam spacerować jaką ś dł ugą ulicą i zastanawiać się , co mnie czeka za rogiem. W zwią zku z tym nie lubię mał ych miasteczek, gdzie centrum to dwie kró tkie uliczki, mieszkań cy są dumni z jakiejś skarlał ej budowli z XVI wieku, a cał e miasto moż na obejś ć w godzinę po obwodzie.
Wjeż dż ają c do miasta, mijamy pola Zippelin, ale grupa niestety nie chce wyjeż dż ać , wię c nazistowską czę ś ć historii miasta zostawiamy na boku. Zabierają nas do staroż ytnej rezydencji frankoń skich wł adcó w, pię knie wmurowanej w skał ę . W pobliż u zamku znajduje się taras widokowy z przepię knym widokiem na dachy i iglice. W mieś cie znajduje się wiele domó w z muru pruskiego z XV wieku, jeden z nich ma znak wskazują cy, ż e jest to dom Albrechta Dü rera. Nieopodal, na mał ym placu Tiergartnertorplatz, znajduje się duż y pomnik zają ca Dü rera.
Z tym Rosjaninem jest cał a historia. Có ż , Dü rer narysował sobie zwyczajnego zają ca, cał kiem naturalnie, ale też nic specjalnego. Ale Niemcy zaczę li biegać z tym zają cem jak z ikoną , rysunek był transportowany z miasta do miasta, tł umy ludzi przychodził y zobaczyć zają ca, pojawił a się moda na powiesić kopie „Zają ca” w każ dym porzą dnym domu mieszczań skim . Panie dotykał y rę koma akwareli. Po co? Albo wierzono, ż e jeś li go dotkniesz, natychmiast zajdziesz w cią ż ę , albo odwrotnie, pozbę dziesz się niechcianej cią ż y...Krata okienna odbija się w rozszerzonej ź renicy zają ca, któ ra nadal sł uż y jako pretekst dla ró ż nych interpretacji ukrytej symboliki.
Sam rysunek jest przechowywany w Muzeum Albertina w Wiedniu, a Norymbergi starają się zwró cić relikwię z uszami do domu. Pomnikó w zają ca jest kilka, ale nasz okazuje się być zają cem siedzą cym w jakimś pudeł ku i pokrytym zają cami ze wszystkich stron.
Ogó lnie miasto ma wiele ciekawych zabytkó w i fontann. Na przykł ad fontanna „Karuzela Mał ż eń ska”. Trzeba krą ż yć wokó ł fontanny w kó ł ko i figura po figurze pojawiają się wszystkie hipostazy ż ycia rodzinnego, od szczę ś liwych kochankó w po nienawidzą ce się , jak szkielety starcó w. Albo wspaniał a stara fontanna na Rynku z wieloma wspaniał ymi postaciami. Zł oty pierś cień wisi na kratownicy fontanny, gdzie oko nie dostrzega ani jednego zł ą cza. Wedł ug legendy pierś cionek został wykonany w XIII wieku przez zakochanego praktykanta, aby swoją umieję tnoś cią zaimponować ojcu ukochanej dziewczyny. Regularnie przekrę camy ten pierś cień , szukają c choć by ś ladu zł ą cza, ale go nie znajdujemy.
W mieś cie znajdują się dwa ciekawe muzea - Muzeum Zabawek (konieczna wizyta) oraz Narodowe Muzeum Niemieckie (najwię ksze na ś wiecie muzeum historii Niemiec, zawierają ce 2 miliony eksponató w).
Bardzo przyjemnie jest spacerować po Norymberdze. Jest wiele starych ulic z pię knymi domami, wiele placó w z katedrami i fontannami, wiele bogato zdobionych mostó w. W katedrze ś w. Sebalda, jednego z patronó w miasta, dostrzegam wiele przeraż ają cych postaci i na poł y sadystycznych scen. Ktoś na kimś siedzi, ktoś kogoś zjada lub torturuje kogoś w inny sposó b. Jedne z drzwi katedry zdobią czaszki, w tym te wiszą ce do gó ry nogami. Przewodnik Alexander odpowiada na moje pytanie, ż e jest to symbolika masoń ska. W ogó le tego nie rozumiem, ale robi duż e wraż enie. Dalsze podró ż e pokazują , ż e w wielu katedrach w Szwajcarii znajdują się psy, ryby, kozy Bafometa i inne postacie w jakimś nienormalnym splocie. Jest ich tak duż o, ż e moż na odbyć osobną wycieczkę po masonerii i mistyce w kulturze niemieckiej.
Wieczorem nasza grupa udaje się do pubu Barefoot Monk. Pub jest duż y, ale doś ć zatł oczony. Siedzimy wię c w grupach na pustych miejscach. Z polecenia Aleksandra skł adamy zamó wienie – ł opatka wieprzowa z kopytkami i samą kapustą oraz oczywiś cie sł ynne norymberskie kieł baski. Cieszymy się , bo jesteś my na wakacjach; dł uga jazda autobusem z tył u; mamy ż ywe wraż enia z miasta; a nasz peł en wraż eń dzień koń czy się szklanką ciemnego, gę stego aromatycznego piwa, któ re popijamy szalonym pysznym jedzeniem.
Dzień czwarty.
Poranek poś wię camy na szybki spacer i zakup pamią tek. Norymberga sł ynie z piernikó w, sprzedawane są wszę dzie, zaró wno na wagę , jak i w pudeł kach prezentowych. Mama i ja odmawiamy kupowania piernikó w, potrzebujemy zają ca. Jednak sklepy z pamią tkami są peł ne wszystkiego, ale nie ma zaję cy. W ogó le. Zamiast tego kupuję anioł a do domowej kolekcji i ksią ż kę o mieś cie.
Wszyscy, wyjeż dż amy. Nasza droga prowadzi w gł ą b Bawarii, do zamkó w ostatniego kró la Bawarii Ludwika II.
Autobus wjeż dż a w gó ry, a droga staje się bardzo malownicza. Wokó ł gę ste, chcę powiedzieć gę ste, bawarskie lasy, w któ rych roś nie wiele biał ych grzybó w, sprzedawanych w cał ej Bawarii po 6 euro za tacę . Ró ż norodnoś ć ż ywych stworzeń wcią ż czuje się swobodnie w tych lasach. Aktywnoś ć czł owieka moż na zauważ yć jedynie dzię ki idealnym korytom dró g i zadbaniu tych mał ych terytorió w, któ re ludzie pozostawili sobie do ż ycia.
Podziwiają c widoki za oknem wjeż dż amy do wsi Hohenschwangau, gdzie znajduje się rodowy zamek kró ló w bawarskich o tej samej nazwie oraz bajkowy zamek Neuschwanstein. Zamek Hohenschwangau jest w remoncie, jest pokryty rusztowaniami, co utrudnia sfotografowanie. Naszym celem jest Nowy Zamek Ł abę dź , Neuschwanstein, gó rują cy nad lasami i jeziorami, z biał ymi wież yczkami wznoszą cymi się ku niebu. Do zamku dowozi turystó w specjalny autobus, do któ rego ustawia się przyzwoita kolejka. Naszej grupie udaje się wcisną ć wraz z licznymi chiń skimi turystami, a kierowca mimo, ż e jest Niemcem, nie zwraca uwagi na oczywiste przecią ż enie. Krę tą ś cież ką do zamku kierowca jedzie z zawrotną prę dkoś cią , manewrują c na zakrę tach nie gorzej niż Schumacher.
Zamek moż na podziwiać z kilku platform widokowych. Najpię kniejszy jest most nad wodospadem, z któ rego widać cał y zamek i rozległ e tereny wokó ł - gó ry, jeziora, lasy i wsie. Okazuje się , ż e na zamku nie wolno fotografować . Szkoda. Każ dy zwiedzają cy otrzymuje audioprzewodnik w swoim ojczystym ję zyku i jest uruchamiany w grupach w towarzystwie pracownika muzeum. W każ dej nowej hali pracownik wł ą cza audioprzewodnik, co jest doś ć wygodne, ale uważ ne oczy nie dają nawet najmniejszej okazji do wykonania podziemnego strzał u. Dekoracja zamku jest raczej ponura, każ dy centymetr ś cian i sufitu jest pomalowany, zewszą d patrzą ogromne postacie niemieckiego eposu, gloryfikowane przez Wagnera w swoich operach. Istotnie, Ludwig Bawarski stworzył ten zamek pod wpł ywem muzyki swojego ulubionego kompozytora, aby uwiecznić bohateró w ludowych legend. Ciemne wą skie przejś cia z holu do holu oraz ciemny kolor ś cian i znajdują cych się w nim przedmiotó w dodają zamkowi posę pnoś ci. Jeden z korytarzy odtwarza grotę w skale z groź nie zwisają cymi blokami kamieni. Okazuje się , ż e na zewną trz zamek wyglą da jak bajkowy dom Kró lewny Ś nież ki, a wewną trz wyglą da jak krasnoludzki loch.
Wracamy pieszo, mamy czas i chę ć pozostania na dł uż ej wś ró d tej majestatycznej przyrody. Droga wije się , ukazują c zamek pod ró ż nymi ką tami i jest bardzo, bardzo, bardzo pię kny. Nie chcę stą d wyjeż dż ać , ponieważ zobaczenie zamku Neuschwanstein był o moim starym marzeniem, teraz zrealizowanym.
Resztę dnia spę dzamy w trasie. Na granicy szwajcarskiej wychodzi tylko nasz przewodnik, przybija pieczą tkę wjazdową na wizie grupowej i jedziemy dalej do Zurychu. Jest już gł ę boki wieczó r, na prawo od nas na wiele kilometró w cią gnie się Jezioro Bodeń skie, wyznaczane w ciemnoś ci jedynie przez ś wiatł a wał ó w. W cichej okolicy Zurychu meldujemy się w hotelu, na noc bez piwa i kieł basek. Spać .
Dzień pią ty.
Nasza wycieczka zaczyna się od starej czę ś ci miasta. Idziemy cichymi, wcią ż sennymi uliczkami, zatrzymują c się przy mał ych fontannach. Na jednym z domó w w mał ej alejce widnieje napis mó wią cy, ż e niejako Fü hrer der Rusishen Revolution, dziadek Lenin, naszym zdaniem, mieszkał tu przez ponad rok. Napis pisany pismem gotyckim na jednym z XIV-wiecznych domó w wskazuje, ż e znajdował się tu pierwszy szwajcarski bank. Z tarasu widokowego otwiera się panorama miasta, rzeki i jeziora, na powierzchni któ rego koł yszą się pokryte bł ę kitem jachty. Bł ę kitna woda jeziora, bł ę kitne jachty, szary kamień domó w i zieleń sosen – uspokajają cy krajobraz uchwycony duszą i aparatem. Z licznych okien mieszkań i kawiarni dobiega zapach palonej kawy. Mieszkań cy budzą się i przygotowują swó j ulubiony napó j. Jednak niektó rzy nadal ś pią w biegu, bo ich kawa się pali, a zapach spalonej kawy prześ laduje nas od dł uż szego czasu. Podobno to miasto bę dzie mi się kojarzył o z tym zapachem, jak Norymberga z zapachem kieł basek, Paryż z zapachem ś wież ych ciastek, a Amsterdam z zapachem chwastó w.
Udajemy się do gł ó wnej katedry Zurychu – Grossmü nster. To mó j pierwszy raz w koś ciele protestanckim, wię c szczegó lnie ciekawi mnie wnę trze. Wszystko doś ć ascetyczne, goł e biał e ś ciany, organy, tylko witraż e z dekoracji. Dla protestantó w dekoracja katedry jest zbę dna, tu należ y się modlić , a nie podziwiać . W przeciwień stwie do katolikó w ż yją wedł ug zasady – najpierw praca, potem koś ció ł . Wspó ł cześ ni Szwajcarzy nie faworyzują koś cioł a, katedry są ledwo wypeł nione wierzą cymi.
Druga wię ksza katedra w Zurychu - Fraumü nster, w remoncie. Są pię kne witraż e autorstwa Marca Chagalla, ale nie moż emy ich zobaczyć .
W mał ym banku cał a grupa wymienia pienią dze na franki szwajcarskie i zajmuje to doś ć duż o czasu. Przewodnik zwalnia nas za darmową ką piel, któ ra wystarczy na przeką skę w kawiarni i spacer gł ó wną ulicą Zurychu – Bahnhofstrasse. Moim zdaniem ulica nie jest niczym szczegó lnym. Po prostu gł ó wna ulica handlowa, jak Andrá ssy Avenue w Budapeszcie czy Mariahilferstrasse w Wiedniu. Widzę , ż e w witrynach drogich sklepó w dominują futra - futra, peleryny, torby obszyte futrem. Nie ma jeszcze sklepó w z zegarkami. Niekoniecznie potrzebne, ale ciekawe.
Na popoł udnie są dwie opcje. Moż esz zatrzymać się w Zurychu i wybrać się na spacer na wł asną rę kę lub wybrać się z grupą do wodospadu Renu i miasta Schaffhausen. Obie opcje są bardzo atrakcyjne. Chciał bym pospacerować po Zurychu, bo na prawym brzegu rzeki Limat zbadano tylko Bahnhofstrasse. Ale chcę też zobaczyć wodospad. Wybieramy drugą . Mimo to mamy wycieczkę ankietową , wię c musisz zobaczyć wszystko do maksimum.
Zbliż ają c się do wodospadu rozumiemy, ż e podję liś my wł aś ciwą decyzję . Ryczą ca woda z wysokoś ci spł ywa w dó ł , zmywają c skał ę i tworzy ś nież nobiał e czapy piany. Wodospad jest bardzo szeroki, moż na go oglą dać z ró ż nych platform na obu brzegach rzeki. Wiele kamiennych stopni prowadzi na tarasy widokowe, cał y czas w gó rę lub w dó ł . Moż esz wejś ć do groty za wodospadem, ale musisz ostroż nie poruszać się po ś liskich kamieniach. Dopł ywamy ł odzią na drugą stronę Renu, ale nie wysiadamy, tylko pł yniemy dalej, do skał y stoją cej na ś rodku rzeki. Nasza ł ó dź zrę cznie pokonuje burzliwy nurt, ale i tak niesamowite jest, jak udaje się jej tak starannie zacumować przy skale, gdzie wodospad jest szczegó lnie silny. Wą skie schody prowadzą na skał ę , dwie osoby z trudem mogą się rozejś ć . Dzię ki temu jesteś my sam na sam z ż ywioł ami, wokó ł nas szaleje woda, piankowe beczki prawie u naszych stó p. Rozpryski wody na sł oń cu tworzą jasną tę czę , któ rą moż na uchwycić aparatem.
Wracamy najpierw ł odzią , a potem schodami w gó rę . Tutaj udaje mi się docenić naszych emerytó w. Na pró ż no wą tpił em w mobilnoś ć naszej grupy, bo nasze babcie to najodważ niejsze babcie na ś wiecie - wszę dzie im się udaje, nic nie tracą i nie zapominają , nie chorują , a wspinają się po gó rach , nawet jeś li już nie mają sił y, na jedną odwagę !
Na koniec udajemy się do Schaffhausen – najbardziej ś redniowiecznego szwajcarskiego miasta.
Nasz spacer zaczynamy w Twierdzy Munot. Sama forteca nie wydaje mi się zbyt interesują ca, ale znajduje się tu wspaniał y ogró d ró ż any. Kwitnie tu wiele odmian ró ż , w tym rzadkie. Nikt nie chroni tego pię kna przed turystami, wię c moż esz bezpiecznie wdychać cudowny aromat. Twierdzę otacza fosa, w któ rej ż yją mał e sarny. Uważ nie obserwują turystó w, podnoszą c swoje wspaniał e kagań ce do gó ry i patrzą c na nas duż ymi, nieufnymi oczami. Z twierdzy otwiera się cał a panorama miasta i jest pię knie!
Schodzimy w dó ł i przechodzimy przez teren klasztoru Wszystkich Ś wię tych, gdzie znajduje się sł ynny dzwon z ł amaną krawę dzią ś piewany przez Schillera. Poruszają c się wzdł uż nasypu, znajdujemy się w centrum, w przeplataniu się malowniczych uliczek i przytulnych skweró w. Wiele domó w ma staroż ytne freski, na balkonach bujnie kwitną geranium. Spacerujemy, podziwiają c witryny sklepowe i kraty z kutego ż elaza, fontanny i stare szyldy. Po raz pierwszy naprawdę cieszę się pię knem mał ego miasteczka, jego wygodą i ciszą . W restauracji na gł ó wnej ulicy zamawiamy obiad - cielę cinę z narodowym daniem ziemniaczanym - rö shti. Popieramy to szklanką jasnego piwa.
Z ż alem wsiadamy do autobusu i wracamy do Zurychu, do hotelu.
Dzień szó sty.
Kolejnym punktem naszego programu jest Bazylea, miasto wielkiej chemii i sztuki. Rzeczywiś cie, przedmieś cia Bazylei to dł uga linia fabryk i fabryk.
Pierwszą rzeczą , jaką widzimy w centrum, jest fontanna „Fastnachtbrunnen”, stworzona przez pochodzą cego z Bazylei Jeana Tengeliego. Nawiasem mó wią c, fontanna na Placu Strawiń skiego w Paryż u to takż e jego dzieł o, ale wspó ł autorem z Niki Saint Phalle. Zasada dział ania obu fontann jest taka sama – wokó ł duż ego basenu rozrzucone są czarne ruchome metalowe konstrukcje, któ re co jakiś czas wystrzeliwują z wę ż y cienkie strumienie wody. Struktury kinetyczne przypominają losowo spawane kawał ki zł omu znalezionego na zapomnianym zł omowisku. Niektó re obracają się wokó ł wł asnej osi, obracają c w ten sposó b struż kę wody. Jeden z projektó w ma duż y durszlak, któ ry przesiewa wodę . Moja mama i ja najbardziej lubimy projekt, w któ rym poruszają ce się metalowe patyczki ze spodkami na koń cach zbierają wodę z siebie. Wyobraź nia natychmiast przycią ga mał e zwierzę , któ re szybko, szybko macha ł apami, odpychają c napł ywają cą wodę .
W centrum miasta, na Rynku, znajduje się Ratusz. Ta potę ż na konstrukcja z ciemnoczerwonej cegł y jest jedyną w swoim rodzaju i stanowi gł ó wną atrakcję miasta. Budynek ozdobiony jest kolorowymi rysunkami, są patia, balkony i wież yczki. Przed Ratuszem znajduje się targ z warzywami, serami, chlebem, kwiatami i pamią tkami. Warzywa aż proszą się o umieszczenie w ramce, zgrabne drewniane skrzynki z mocnymi kwiatostanami brokuł ó w, pę czki marchewki i selera, dynie o ró ż nych kształ tach i kolorach cieszą oko. Blaty zdobią bukiety sł onecznikó w, sł owem wiejska sielanka.
Ren przepł ywa szybko przez miasto, a jego brzegi ł ą czy wiele kamiennych mostó w. Przepł ywamy ł odzią , któ ra porusza się od brzegu do brzegu bez silnika, wykorzystują c sił ę prą du. To takż e rodzaj miejskiej atrakcji.
Moim zdaniem katedra w Bazylei jest wyją tkowa. Wewną trz wszystko standardowo - nawa gł ó wna i dwie boczne, witraż e i organy. Ale wzdł uż cał ego zewnę trznego obwodu katedry znajduje się wiele zadaszonych galerii z wysokimi ostroł ukowymi oknami. Galerie tworzą rodzaj koronki, prowadzą cej albo na patio, albo na frontowy ogró d. W jednej z galerii widzimy imitację straganu z metalu. Zawiera ró ż norodne owoce i warzywa, któ re wyglą dają cał kiem naturalnie, obok są metalowe worki z ziemniakami i bakł aż anem oraz z jakiegoś powodu bę benek z leż ą cą na nim czaszką .
Teraz mamy wolny czas, proponujemy odwiedzić zoo lub galerię sztuki. Grupa jest odpowiednio podzielona na dwie czę ś ci. Zdecydowanie wybieramy z mamą Muzeum Sztuki.
Basel Kunstmuseum nie jest bardzo duż e, ale ma przyzwoitą kolekcję . Jego szczegó lną dumą jest najwię ksza na ś wiecie kolekcja obrazó w rodziny Holbein. Ogó lnie rzecz biorą c, malarstwo niemieckie jest szeroko reprezentowane - starszy i mł odszy Holbeins, Lucas Cranach, Albert Altdorfer, Albrecht Dü rer, Matthias Grunewald. Perł a to zachwycają cy obraz Holbeina Jr. „Martwy Jezus w grobie”. Ogó lnie w muzeum wszystkiego po trochu. Na przykł ad Delacroix, Rousseau, Sulphur, Van Gogh, Pizarro, Renoir, Corot, Degas. Drugie pię tro poś wię cone jest sztuce XX wieku - Picasso, Chagall, Dali, Emil Nolde, Oskar Kokoschka, Edvard Munch, Braque, de Chirico i wielu innych.
Został o nam pó ł torej godziny, musimy gdzieś zjeś ć obiad. Z radoś cią kroczymy ulicą handlową do Rynku i uważ nie przyglą damy się moż liwym lokalom gastronomicznym. Wokó ł są sklepy. Są kawiarnie i rzadko restauracje, do któ rych począ tkowo nie planujemy chodzić . Po 15 minutach rozumiemy, ż e musimy coś zrobić , koń czy nam się czas. Na placu zobaczymy McDonalda, wszystko, zjemy hamburgery. Okazuje się , ż e w sprzedaż y są duż e porcje sał atki z zioł ami, pomidorami, ogó rkami, serem, szynką i jajkami. Ś wietny dodatek do burgera rybnego. Dla tych, któ rzy są gotowi rzucić we mnie kamieniem, powiem...có ż , za granicą wygodnie, wygodnie. McDonald's w Europie jest na każ dym kroku niedrogi, aw obliczu presji czasu niezastą piony.
Do koś cioł a ś w. Elż biety – miejsca zgromadzenia grupy, docieramy wcześ niej niż wyznaczony czas. Jedną z bocznych granic koś cioł a, ku naszemu wielkiemu zdumieniu, zajmuje niewielka kawiarnia. Nie moż emy tego pominą ć , a moja mama zamawia filiż ankę kawy, a ja mam też swó j ulubiony strudel jabł kowy.
Autobus zabiera nas z Bazylei do Berna. Droga zajmuje okoł o godziny, a my znajdujemy się tuż przy niedź wiedziu. Niedź wiedzie są zadbane i dobrze odż ywione, a wię c doś ć leniwe. Mama kupuje specjalne jedzenie, skł adają ce się z kawał kó w owocó w i paluszkó w ze specjalnej mieszanki i zaczyna się przedstawienie. Jeden z niedź wiedzi siada z ł apą na bok i ł apie rzucane mu jedzenie. Robi to bardzo sprytnie, ale jeś li kawał ek leci daleko, spokojnie go ignoruje. Drugi niedź wiedź na ogó ł przyjmuje ofiary leż ą c, albo wycią gają c ł apy wzdł uż ciał a, albo dotykają c ich skł adaniem na brzuchu. Trafienie w usta - dobrze, nie uderzenie - też dobrze. Obok nas jest albo miejscowy wł ó czę ga, albo cudowny staruszek. Ma wó zek inwalidzki ze swoimi rzeczami i sympatycznego pieska. Mama wycią ga do niej rę kę , a pies z cał ą psią gorliwoś cią po prostu oddaje się matce, by ją kochał . Dziadek patrzy z uś miechem i mó wi coś do matki po niemiecku. Zero agresji, solidna dobra wola. Nawiasem mó wią c, pies jest czysty, jak jej, ś miesznie ubrany w kolorowe ciuchy i koraliki, wł aś ciciel.
A wokó ł jest pię kno. . . Rzeka Aare zatacza pę tlę wokó ł miasta, nadają c mu tym samym wielką malowniczoś ć . Krę cą c gł ową w prawo i lewo, idziemy do centrum. Wszystkie domy zbudowane są z szarego kamienia i ozdobione kolorowymi pelargoniami, co nadaje miastu jednolity styl. Najbardziej uderzają cą cechą Berna są arkady cią gną ce się wzdł uż wszystkich domó w na centralnych ulicach. W sumie jest 6 km. W deszczową pogodę nie moż na zabrać parasola i poruszać się tylko pod ł ukami. Jest tu wiele fontann, ale wszystkie, powiedział bym, wyglą dają tak samo. I wydaje się , ż e w cał ej Szwajcarii fontanny nie ró ż nią się ró ż norodnoś cią . Z reguł y jest to mał y basen, poś rodku któ rego znajduje się kolumna z kolorową figurką . Ró ż nią się tylko figurki, potem Maur, potem rycerz, potem jakiś ś wię ty. To prawda, ż e w Bernie odkryto dziwną fontannę , któ rą wień czy postać grubasa zjadają cego niemowlę ta. Z jego pasa zwisa kilkoro niemowlą t, a jedno wś ciekle wpycha sobie do ust. Fontanna nazywana jest „Dziecioż ercą ”.
Odnosi się wraż enie, ż e ciemna strona ludzkiej natury rozlewa się wś ró d spokojnych i ż yczliwych Szwajcaró w na fontannach, ś cianach katedr i domó w, czę sto ozdobionych przejmują cymi scenami. Kolejna fontanna, o któ rej chcę wspomnieć . Na jednym z dachó w domó w pomalowane są duż e czerwone palmy, z któ rych wystaje zakrzywiona rura, któ ra niespodziewanie rozpryskuje strumienie wody na przechodnió w. Jokery są jednak berneń czykami.
Na jednym z placó w przygotowywany jest festiwal ludowy na cześ ć miejscowego ś wię tego. Ale nas interesuje mał y zespó ł grają cy trą bki alpejskie. Są to ogromne zakrzywione rury, któ re emitują charakterystyczny ostry dź wię k. Nie da się trzymać takiego instrumentu, jest on znacznie wię kszy od swojego wł aś ciciela, wię c czę ś ć fajki leż y na ziemi w specjalnym stojaku. Spektakl jest bardzo interesują cy, gromadzi wokó ł wielu ludzi, w tym samych Szwajcaró w.
W wolnym czasie wę drujemy z mamą pod ł ukami, któ re mnie zachwycają . Jak pię knie i wygodnie moż na wę drować po sklepach, moż na usią ś ć pod ł ukiem przy stoliku z filiż anką aromatycznej kawy, obserwują c ulicę . Pod ł ukiem moż na ukryć się przed wszechobecnymi tramwajami, któ rych w Bernie najwyraź niej nie widać . Te dwusamochodowe potwory pę dzą po wą skich uliczkach jeden po drugim, po prostu ró b to, co masz czasu, aby się odsuną ć . Warto zwró cić uwagę na to, jak tramwaje wpasowują się w wą skie przę sł a wystają cych na chodnik wież . Rozumiem, ż e szyny, rozumiem, ż e wszystko jest obliczone, ale za każ dym razem wydaje się , ż e ten hulk uderza teraz w wież ę z cał ej sił y.
Nasz hotel poł oż ony jest w centrum, w pobliż u dworca PKP. Mamy wię c moż liwoś ć spacerowania po mieś cie przez cał y wieczó r i szukania w sklepach szwajcarskich noż y jako prezentu dla mę ż ó w i czekolady. Muszę powiedzieć , ż e w Szwajcarii jest duż o czekolady, ró ż nej, smacznej i niezbyt. Najbardziej znane marki to Lindt, Tablerone i Nestle. Lindt przypadł mi do gustu, pozostał o mi oboję tny na mleczno-czarny Tableron, ale nawet nie pró bował em Nestle, moż na go kupić w domu. Ale biał y Tablerone to coś ! Zwykle oboję tna na biał ą czekoladę , odkrywam nową przyjemnoś ć . Sklepy cukiernicze sprzedają czekoladę na wagę . Bardzo smaczne są trufle zrobione w formie mał ych kulek z ró ż nymi nadzieniami, podobnie jak tabliczki z biał ej czekolady, bardzo gę sto obsypane owocami i orzechami. Niespodziewany smak biał ej czekolady z przyprawami i ostrą papryką . Czekolada w Szwajcarii nie jest tania, jak wszystko inne, ale nie moż emy się oprzeć kupowaniu… Lepiej nie przeliczać cał kowitego kosztu na rodzime hrywny : )
Dzień sió dmy.
Nasza droga wiedzie w Genewie – miasto jest jasne, radosne i tak francuskie, ż e serce bije szybciej.
Ton nadaje ogromne Jezioro Genewskie, któ re po francusku nazywa się Leman. Jak duż e i pię kne są poł acie wodne, tak szerokie i imponują ce architektonicznie są ulice Genewy. To miasto uderzają co ró ż ni się od swoich niemieckich odpowiednikó w - Bazylei, Berna i Zurychu, i przypomina Paryż . I domy w stylu Art Nouveau i szerokie, dł ugie bulwary, a takż e szczegó lny duch ś wię towania i zabawy. Rzeczywiś cie, atmosfera w mieś cie jest taka, jakby mieszkań cy wł aś nie obchodzili Boż e Narodzenie i nie mogą się doczekać Nowego Roku. Widać to w zrelaksowanych twarzach ludzi na ulicach, w eleganckich strojach spokojnie przechadzają cych się mieszkań có w, w nieostroż noś ci i nieskutecznoś ci w ruchach Genewczykó w siedzą cych w kawiarniach i restauracjach.
Mamy też poczucie wakacji i nie chcemy już biegać po mieś cie w poszukiwaniu zabytkó w. Chciał bym spokojnie przespacerować się uliczkami, przejechać się kolejką krajoznawczą przez jeden z wielu parkó w, staną ć na skarpie, podziwiają c Genewską Fontannę . Mimo to podą ż amy za przewodnikiem po miejscach historycznej ś wietnoś ci miasta i sł uchamy pó ł ucha. To nie trwa dł ugo, a Aleksander zabiera nas do hotelu, bo na wieczó r zaplanowany jest duż y program – rejs statkiem po Jeziorze Genewskim i kolacja z obowią zkowym fondue. W drodze do hotelu Sasha opowiada nam szczegó ł owo o szwajcarskich zegarkach, o tym, jak narodził a się i rozwijał a branż a zegarkowa w kraju, a przede wszystkim o tym, jak rozumieć liczne marki i jak wybrać dobry zegarek do portfela .
Po zostawieniu rzeczy w hotelu udajemy się na spacer. Ulice, domy - wszystko cieszy oko. Sklepy z zegarkami są jak grzyby po deszczu. Idziemy z mamą do najbliż szej i widzimy, jak nasi koledzy z klasy przymierzają Longines i Tissots. Oddalamy się od hotelu i idziemy do innego sklepu. Co widzimy - oczywiś cie koledzy z klasy, któ rzy sporzą dzają dokumenty na zakup Tissot i Longines. Wszystko jasne, w grupie zaczę ł a się „piramidon”. Pyramidone mó j mą ż nazywa niekontrolowaną gorą czką zakupową . Roman Kartsev miał taki numer, gdy radziecki czł owiek na ulicy dostał się do zamknię tego magazynu, w któ rym wszystko jest dostę pne. I oto on, oszoł omiony ró ż norodnoś cią , chwyta wszystko i w duż ych iloś ciach, w tym zupeł nie niepotrzebny lek Pyramidon.
Podczas naszej wyprawy był y trzy takie „piramidony”. Pierwsze wydarzył o się w Niemczech, na mał ej stacji benzynowej, gdzie Sasha poradził a mi kupić bardzo smaczne jabł ka w bardzo niskiej cenie. Jabł ka sprzedawano w 2 kg siatkach. Cał a grupa, ł ą cznie ze mną , kupił a, ż e tak powiem, w drodze te naprawdę pyszne jabł ka. Ale moja mama nie je jabł ek, a chrupanie ich przez cał y autobus okazał o się dla mnie krę pują ce. Wię c dzień pó ź niej schował em siatkę do walizki i niosł em te 2 kg cał ą podró ż z hotelu do autobusu iz powrotem. Jabł ka został y bezpiecznie zjedzone w domu, w Kijowie. Drugim „piramidonem” był zegarek w Genewie, a trzecim – ser w wiosce Gruyè res. Nie wiem jak nazwać zakup czekolady, któ ry odbywa się niemal w każ dym mieś cie. Albo „superpiramidon”, albo cał kowicie pozostawiony bez imienia.
Pł yniemy ł ó dką po jeziorze. Obok nas przepł ywają zadbane rezydencje, parki i zielone trawniki. Mał a Syrenka wyglą da z wody, a poś rodku jeziora kró luje Genewa Fontanna – potę ż ny strumień wody, wznoszą cy się na 140 metró w.
Wieczorem idziemy do restauracji na skarpie, czeka na nas fondue. Do wyboru jest kilka opcji - ser, mię so i czekolada. Ł ą czymy się z uroczą parą z Charkowa i zamawiamy serowe fondue i butelkę biał ego wina dla czterech osó b. Ser radoś nie bulgocze w rondlu i pachnie niesamowicie. Jest to mieszanka Gruyè re i Emmental, najbardziej tradycyjnych szwajcarskich seró w. Rondel jest doś ć cię ż ki, ale nasza czwó rka szybko sobie z tym radzi. Na dnie rondla pozostaje gruba skó rka sera, a to najsmaczniejsza rzecz w fondue.
Peł ni i usatysfakcjonowani idziemy po nasypie. Wieczó r w Genewie jest bardzo pię kny. Jasno oś wietlone domy odbijają się w wodzie jeziora, tworzą c kolorowe panele. Tak wię c z podziwem docieramy do hotelu. Muszę iś ć spać , jutro bę dzie najbardziej pracowity dzień cał ej wyprawy. Dobranoc, pię kna Genewie, bon nuit.
Dzień ó smy.
Wyjeż dż amy z Genewy, a kierowca obwozi nas po centrum na ostatnie spojrzenie na miasto. Ż egnamy genewską fontannę , bulwary i domy. Ale nie z jeziorem, bo trzeba po nim jechać cał y dzień . Przed nami Szwajcarska Riwiera.
Wyjeż dż amy z miasta przez dzielnicę organizacji mię dzynarodowych. Przewodnik daje nam pię ć minut na zdję cie. Ale moim zdaniem nie ma co fotografować - kilka rozrzuconych drapaczy chmur pomieszanych ze starymi domami w stylu socrealizmu. Flagi powiewają jak jasny punkt nad budynkiem Ligi Narodó w i jest to jedyna dekoracja dzielnicy.
Nasza ś cież ka wiedzie obok winnic wzdł uż jeziora. Zaczynają się fantastyczne widoki. Miejscowoś ci wypoczynkowe zastę pują się nawzajem iw każ dym z nich chce się wyjś ć na spacer. Za oknami przemykają eleganckie ulice i eleganckie wał y z bezczynnymi przechodniami. Wyglą da na to, ż e zaczynam być w szoku tym pię knem, chcę krzyczeć : „Przestań . Zostaw mnie tu na zawsze”. Ja już to wszystko kocham, i te mał e miasteczka, i te cudowne wał y, i te palmy i kwiaty, i to pię kno emanuje takim spokojem, takim wygodnym i wygodnym ż yciem. . .
Wjeż dż amy do Lozanny. Dzię ki naturalnemu krajobrazowi miasto poł oż one jest na tarasach, co wyró ż nia je na tle innych duż ych miast. Nasza wycieczka zaczyna się od samego szczytu, przy katedrze. W drodze do niego zawsze zatrzymujemy się na licznych platformach widokowych ze wspaniał ymi panoramami. Miasto ś pi, dziś jest niedziela. Nie ś pią tylko bezdomni, któ rych jest zaskakują co duż o, a jednocześ nie pozostawiają po sobie ś mieci. Wyglą da to jakoś dziko na tej wyspie mieszczań skiego ż ycia. Przewodnik wyjaś nia, ż e wł adze miasta codziennie karmią bezdomnych i dlatego mają wieczne spotkanie w Lozannie. Dla nich, podobnie jak dla innych wyrzutkó w, zainstalowano specjalne skrzynki w publicznych toaletach, gdzie wrzuca się strzykawki uż ywane po narkotykach.
Wchodzimy do katedry, ale prawie nic nie zauważ am, bo widoki Lozanny pokrywają się w swej urodzie ze wszystkimi innymi widokami. Z ulicy na ulicę moż na zejś ć starymi krytymi schodami, co robimy. Czasu jest mał o, przewodnik wzywa nas do autobusu, a ja z cał ego serca zdaję sobie sprawę z najwię kszej mankamentu wycieczki autobusowej – niemoż noś ci dł uż szego pozostania w miejscu, któ re lubisz. Bloki na tarasach przelatują pod oknami autobusu, a oto jesteś my na nasypie Usha. Teraz moż esz chodzić do Muzeum Olimpijskiego. Muzeum znajduje się w pię knym parku, w któ rym rozrzucone są ró ż norodne rzeź by. Niektó re rzeź by wychwalają pię kno ludzkiego ciał a, jak na przykł ad tors sportowca, któ ry skł ada się z trzech czę ś ci, okresowo rozsuwają cych się i ł ą czą cych. Są zabawne rzeź by, na przykł ad mę ż czyzna w meloniku pod parasolem, z któ rego wypł ywa woda. Jest tam wielka dama o imponują cych ciał ach. Zastanawiam się , jaką hipostazę ruchu olimpijskiego symbolizuje? Znajduje się tam ró wnież pomnik pacyfistyczny - rewolwer, któ rego lufa jest zawią zana na supeł . Samo muzeum to mieszanka trybun i ogromnych monitoró w, któ re pokazują zwycię stwa olimpijskie z ró ż nych czasó w. W muzeum znajduje się duż y sklep z pamią tkami, w któ rym moż na kupić torby, koszulki itp. za duż e pienią dze. z symbolami olimpijskimi. Moja mama i ja nie moż emy się oprzeć kupowaniu mojemu bratu koszulki z igrzyskami w Meksyku w prezencie.
Kolejnym cudem na naszej drodze jest urocze miasteczko Vevey.
Wył adowujemy z autobusu duż y plac, któ rego gł ó wnymi dekoracjami są stary zamek i tradycyjna francuska karuzela. Ostatecznym celem wycieczki jest pomnik Charliego Chaplina na nabrzeż u. Trasa jest prosta, wię c moja mama i ja oddzielamy się od grupy i idziemy na spacer na wł asną rę kę . Wł aś ciwie jest tu tylko jeden deptak - nasyp i ró wnoległ e do niego ulice. Idziemy ulicą , co samo w sobie jest atrakcją . Dekoracje architektoniczne domó w, szyldy, przytulne zaką tki ze stolikami kawiarnianymi – wszystko to tchnie urokiem kurortu, relaksu i bł ogoś ci. Zwracamy się do nasypu. A oto Charlie - w swoim niezmiennym meloniku iz laską . Nieś miał o spoglą da w dal, przyciskają c do piersi ż elazną ró ż ę . Ktoś zlitował się nad Charliem i wł oż ył mu do rę ki ż ywy pą czek ró ż y kremowej, któ rego krzaki rosną wł aś nie na nasypie. Pozostaje wię c na zdję ciach, pokazują c przez park kwiaty z delikatnym pą czkiem w sercu.
Idziemy wzdł uż nasypu w towarzystwie pł ywają cych po wodzie ł abę dzi. Ogó lnie rzecz biorą c, w szwajcarskich miastach ł abę dzie i kaczki są tak powszechne, jak u nas goł ę bie i wró ble. W każ dym miejscu, gdzie jest tafla wody, te pię kne ptaki z pewnoś cią bę dą ż yć . Ł abę dzie praktycznie nie boją się ludzi i czę sto biorą z rą k smakoł yki. Dlatego wszyscy turyś ci pakują swoje torby rolkami i przy każ dej okazji karmią tych wspaniał ych ż ebrakó w. Mama i ja też nie moż emy przejś ć obok i grzebać w naszych torebkach w poszukiwaniu leż ą cego chleba.
Na placu w pobliż u teatru miejskiego wybudowano kryty pawilon. A dziś dla mieszkań có w organizowana jest wystawa i sprzedaż prac lokalnych rzemieś lnikó w. Chę tnie doł ą czamy do tł umu Szwajcaró w i wę drujemy od lady do lady. Sprzedają zwiewne damskie kapelusze, odlewy artystyczne, oryginalne lampy podł ogowe, lustra i zegary z improwizowanych materiał ó w oraz ceramikę . Mił o poczuć się przez chwilę jak mieszkaniec Vevey, któ ry w niedzielę przyjechał na wystawę swoich są siadó w. Nawiasem mó wią c, ceny wszystkich produktó w są doś ć przystę pne nawet dla nas biednych turystó w.
Wsiadamy do autobusu i jedziemy do perł y szwajcarskiej Riwiery – miasteczka Montreux. Na począ tku nasypu zostajemy zwolnieni na darmowy lot i mamy na to kilka godzin czasu. Po przejś ciu pierwszych kilku metró w mimowolnie się zatrzymujemy. Przed nami Eden. Nigdy wcześ niej nie widział em takiego pię kna. Po lewej stronie znajdują się domy i hotele zbudowane w stylu Belle Epoque, co oznacza, ż e są nie tylko pię kne, ale i luksusowe. Cał e nabrzeż e zasypane jest zielenią i kwiatami. Czego tu nie ma. Sosny, jodł y, cedry, sosny, palmy, wiele ró ż nych nieznanych mi krzewó w i krzewó w. A kwiaty to jakaś burza koloró w. Wszystkie kolory i odcienie, kształ ty i rozmiary. Wstrzą ś nię ci wę drujemy po nasypie, zapominają c o wszystkim. Tu i tam są mał e rzeź by. Na trawniku przed hotelem Montreux Palace znajdują się ró wnież pomniki, na przykł ad Freddiego Mercury'ego czy Vladimira Nabokova. Na tym samym trawniku