Polowanie jest gorsze niż niewola, czyli co jest pechowe i jak sobie z tym radzić-2. Część 3
Ustawiliś my alarm na 3.15. Ale nie wolno nam był o spać przez te dodatkowe sł odkie pię tnaś cie minut. Dokł adnie o trzeciej zadzwonił hotelowy telefon. Wszystkiego najlepszego, kochanie!
Na dworze nie jest gorą co, wię c nie zał oż ył am szortó w, ale spodnie dresowe i lekką kurtkę . Ale Vadik nie wzią ł spodni i pozostał w szortach. Ale miał na sobie kurtkę . Zabrał nas podobny do naszego autobusu na 16 miejsc, ale nie Volks, ale Merc. Zebraliś my wię cej osó b z hoteli i zabraliś my ich… do kawiarni! Cholerny! Nie jadł em o 3 nad ranem! Lepiej się wyś pij! Ale nie ma nic do zrobienia. Musiał em się najeś ć do jedzenia. Kawiarnia brzę czał a jak ul w ję zykach cał ego ś wiata! Być moż e nigdy nie widział em takiego mię dzynarodowego!
Zał adowaliś my z powrotem i o zmierzchu przed ś witem zostaliś my gdzieś popę dzeni. Na dole zobaczył em coś okrą gł ego. Tak, są , kulki! Wcią ż napompowane leż ą na ziemi. Ale zdaliś my. Zatrzymaliś my się na drugim koń cu doliny i wreszcie wył adowaliś my. Tu i tam kolorowe balony szykował y się do lotu. Okazuje się , jakie one są , ogromne! Najpierw po prostu napeł nia się je sprę ż onym powietrzem, a dopiero potem wł ą cza się ogromne palniki gazowe, aby je ogrzać .
Fotograf zerwał się i zaczą ł nas klaskać
Niektó re balony już unosił y się w powietrze. A nasz nadal się nie nadmuchuje!
Wkró tce nadchodzi ś wit! Spó ź nimy się ! Ale nie spó ź niliś my się i wszystko zał atwiliś my. Jestem tylko panikarzem na cał e ż ycie. Kosz skł adał się z czterech sekcji dla pasaż eró w oraz przedział u pilota w ś rodku. W każ dej sekcji umieszczono po pię ć osó b, a niektó re został y nastę pnie zamienione, jeś li jedna krawę dź przeważ ył a. Dobrze, ż e Vadik i ja znaleź liś my się w tym samym dziale. I trzech mał ych Chiń czykó w, wię c nie był o nam zbyt tł oczno. Począ tkowo planował em zabrać ze sobą butelkę szampana i wypić ją na pokł adzie. Ale potem przeczytał em, jak to się dzieje, i porzucił em ten pomysł . Po pierwsze, mogą je umieś cić w ró ż nych przegró dkach. Po drugie, po prostu nie damy rady, a po trzecie obiecali wypić szampana po locie. Có ż , niech piją !
Pilot uruchomił peł ną przepustnicę na wszystkich czterech palnikach i powoli się wznosiliś my. Wznió sł się ponad pię kno, któ re wczoraj widziano z ziemi.
Wszyscy stukali aparatami, krę cą c się na wszystkie strony. Ale to był o zbę dne. Pilot okresowo obracał pił kę wokó ł jej osi. Nastę pnie wznosiliś my się ponad wszystko, a potem schodziliś my prawie na ziemię . To był o bardzo fajne i niezbyt przeraż ają ce.
Wystartowanie samolotem jest jeszcze bardziej przeraż ają ce. Chociaż ktoś kiedyś się rozbił . Ale nie powiedział em o tym Vadikowi.
Obraz jest oczywiś cie niezapomniany. Kilkadziesią t ró ż nych kulek unosi się jednocześ nie na ró ż nych wysokoś ciach, unoszą c się lub opadają c.
Nasz, nawiasem mó wią c, był taki sam jak w piosence – radykalny kolor mandarynki. To prawda, nie wszystkie, ale w niektó rych miejscach.
Nie wiem, jak dł ugo tam lecieliś my – czterdzieś ci minut czy godzina, nie mierzył em czasu. Ale w zasadzie miał em doś ć . Pomimo tego, ż e już jadł am, gdy zbliż ał a się pora mojego normalnego ś niadania, burczał o mi w brzuchu.
Nie potrafię sobie nawet wyobrazić , jak moż na sterować tym urzą dzeniem — pilot albo pocią gną ł za liny, albo nadepną ł na gaz. Ale faktem jest, ż e wsadził nas do przewozu samochodu z niezwykł ą precyzją .
Brawo! Chł opcy zerwali się i pomogli nam wył adować i zdmuchną ć balon. Potem wyję li dwie butelki szampana. Ponieważ to zdecydowanie za mał o dla 20 osó b, rozcień czono go sokiem wiś niowym.
I dali każ demu kawał ek ciastka do zjedzenia, ż eby się nie upić , nie daj Boż e! Wszystkiego najlepszego, Vadik!
Wiem, wiem, spodziewał eś się wię cej! Ale nie pisał em wrzą cą wodą . Coś musi być nie tak z moimi nerkami. A moż e to z powodu chronicznej deprywacji snu. Ale najprawdopodobniej to coś innego. Doś wiadczeni alkoholicy mnie zrozumieją . Jako dziecko wystarczył kieliszek wina, aby wpaś ć pod stó ł . Teraz pijesz, pijesz, ale odurzenie wcią ż nie nadchodzi! Dawki wymagane są już sł oniom. Tak samo jest z podró ż ami. Im czę ś ciej jeź dzisz, tym mniejsza ostroś ć percepcji. A trzeba iś ć dalej i szukać przygody w pią tym punkcie. Jednak nie moż esz już prowadzić . Moż e jednak jakoś taki nie jestem?
Uroczyś cie przyznano nam certyfikaty aeronautó w.
Fotograf ze ś wież o upieczonymi zdję ciami czekał już na nas w pobliż u autobusu. To jest wydajnoś ć ! Jednak kosztują.5 dolcó w za sztukę . Dzię ki, chodź my. Jedna para kupił a 5 sztuk. Na dwó ch z nich Vadik i ja okazaliś my się tak fajni, ż e dostał em odwagi i poprosił em o ponowne ich sfotografowanie. Para uprzejmie dał a nam taką moż liwoś ć .
O godzinie 7 wró ciliś my do hotelu. Wyjazd o 8. Dlatego zjedz szybkie ś niadanie i przygotuj się .
Na dzisiaj mamy zaplanowany obszerny program. Najpierw zabrano nas do staroż ytnej ś wią tyni, do któ rej wczoraj nie dotarliś my z powodu deszczu.
A potem – do zupeł nie zwariowanego miejsca.
Ludzie mieszkali w tych chatynkach do 1980 roku. Nastę pnie zostali przymusowo przesiedleni, ale pozwolono im zachować chaty jako „domek”. Tak naprawdę nie moż na tam zasadzić ogrodu, ale turyś ci są ł atwi. Vadik chciał wejś ć i popatrzeć . Wł aś ciciel zaż ą dał.2 liró w od osoby. Có ż , oddał em to na cześ ć ś wię ta!
Rezydencje z pewnoś cią robią wraż enie! Zwł aszcza taras.
Po prostu nie jest jasne, jak rozwią zują tutaj problem kanalizacji? Zaró wno ś wiatł o, jak i woda. Dzicy ludzie! Dzieci gó r
Potem był jeszcze jeden taras widokowy.
Có ż , na przeką skę - obowią zkowy program. Odwiedzanie sklepó w. Gdzie się bez nich obejś ć ? Najpierw chł opcy i dziewczę ta urzą dzili nam zbezczeszczenie w wyrobach skó rzanych, po czym zabrali nas do sklepu z dzikimi cenami. Ale oczywiś cie tylko dzisiaj i tylko dla nas 60% rabatu! A za drzwiami znó w zaczę ł a grać muzyka towarzyszą ca modelkom. Pł yw. W sklepie trzeba uważ ać . Nie daj Boż e, ż ebyś okazywał a najmniejsze zainteresowanie jaką kolwiek czę ś cią garderoby! Bę dą latać - nie bę dziesz walczył ! Wszyscy byliś my już w autobusie, ale brakował o jednej mł odej dziewczyny. Został a tam ś ciś le wprowadzona do obiegu. Chcieliś my już iś ć na ratunek.
Nastę pnie – sklep jubilerski, a na przeką skę – sklep ze sł odyczami.
Tam zostaliś my chociaż trochę nakarmieni - dali nam posmakować ró ż nych sł odyczy. Co wię cej, wszystkie sklepy znajdował y się w odległ oś ci spaceru od siebie, ale sumiennie przywieziono nas autobusem.
Zostaliś my ró wnież przywiezieni do karawanseraju.
Zbudował go jakiś suł tan, by chronić karawany przed bandytami. Oczywiś cie na przestrzeni wiekó w był niszczony. Ale nie tak dawno temu jakiś dobry Samarytanin odrestaurował tę budowlę na wł asny koszt. To prawda, ż e ma go teraz w dzierż awie, wydaje się , ż e od 99 lat. I jest mnó stwo sklepó w z ró ż nymi rzeczami. Wię c nie jest taki mił y.
Albo zbudować centrum handlowe od podstaw, albo skorzystać z już przygotowanego. Có ż , trochę odrzucona, jak myś lisz!
Na obiad Ildar planował zabrać nas do kolejnej super-duperowej tawerny z lokalną kuchnią , ale poza gł ó wną parą , któ ra leciał a z nami balonem, nikt już nie chciał pł acić dziesię ciu dolaró w za obiad. Ildar wydawał się obraż ony i przez dł ugi czas jechaliś my bez zatrzymywania się . Biedni ludzie gł odowali. I mieliś my z nami. Nie czekają c na parking, zaczę liś my ś wię tować . Tł uszcz już się skoń czył , ale był a jeszcze kieł basa z chlebem i rzodkiewkami. A co najważ niejsze – 12-letni chivasik. Nawiasem mó wią c, plotki o wysokich kosztach Antalya Dutik są mocno przesadzone. Wiskarik kupiliś my w Zaporoż u za 35 euro (choć za hrywny). W samolocie kosztował już.31, a na lotnisku w Antalyi tylko 29. Coś w tym stylu.
Droga jest jednak bardzo mę czą ca. Gdyby nie whisky, był oby bardzo smutno. Ale nasz kierowca był po prostu bestią ! Moż esz sobie wyobrazić , ż e przed nami zabrał jedną dziewczynę z Tekirova. I był o o wpó ł do trzeciej w nocy. Prawdopodobnie w ogó le nie spał . Potem jechał z nami do wieczora, ao 4 rano znó w staną ł na nogi! Dziewczyna Aneksowskaja uzasadniał a tak wysoką cenę za swoje wycieczki tym, ż e podobno każ dy z nich miał.2 przewoź nikó w. Wię c przekonaj się sam. Jesteś my ł ajdakami. A po locie nie boimy się już niczego. Tak wł aś nie myś lał em.
Jak dł ugo, jak kró tko, ale do hotelu dotarliś my dokł adnie o 21:00. Naprawdę chciał em jeś ć ! Z jakiegoś powodu myś lał em, ż e stoł ó wka jest otwarta do wpó ł do dziesią tej, a Vadik twierdził , ż e generalnie był o do 10. Dlatego wbiegliś my do pokoju, ż eby rzucić plecak. Tam nas, a wł aś ciwie Vadika czekał a niespodzianka! Talerz ciasteczek i kartkę z ż yczeniami! To jest fajne! Zachwycają c się taką hojnoś cią , graniczą cą z ekstrawagancją , wesoł o pobiegliś my na obiad. Jednak popeł niliś my bł ą d i obiad był do 9. Pobiegł em do miski zupy. Niczego nie pragnę ł am bardziej niż gorą cej zupy! Był dostę pny, ale miarki już tam nie był o. Personel był oczywiś cie zszokowany naszą prostotą , ale wskazał em na brzuch przyklejony do plecó w i ukazują cy cierpią cą minę na twarzy, mimo to zaż ą dał em miarki. Zupa z chlebem pita nam wystarczył a. Zabierają c dwa bailey przy barze, poszliś my na nasz balkon. Wszystkiego najlepszego Vadik! Tutaj przydają się ciasteczka. I ś mialiś my się z nich!
Cią g dalszy.