Akhus - w trzech sosnach
Zadaniem dzisiejszego spaceru wzdł uż Ahus był o przedostanie się do lasu. Akhous to wyją tkowe miasto, w któ rym gę sty las graniczy z piaszczystą plaż ą , sł odkowodną rzeką z duż ym kawał kiem Bał tyku i zadbanymi domami za milion dolaró w z drewnianymi budynkami w stylu „garderoby”. A nad cał ym miastem wznosi się przybycie magnata alkoholowego lub Koś cioł a Ducha, jak nazywa się go w przewodnikach - roś liny Absolutu.
Przy mojej znajomoś ci okolicy przedostanie się do lasó w nie był o wcale trudne. Nabierają c rozpę du na miejskiej autostradzie, lekko zrzucił em je na zakrę cie na most, a potem nie zawracał em sobie gł owy ograniczeniami prę dkoś ci aż do samych zaroś li.
Miasto ż egnał o mnie najnowszymi budynkami wykonanymi z drogich materiał ó w, wył oż onymi drogimi pł ytkami i podsumowywanymi przez wysoko opł acanych projektantó w w stylu ś ró dziemnomorskim.
Swoją mł odoś ć spę dził em we wsi Inkerman, gdzie ró wnież moja rodzinna hacjenda był a numerem 1 z lasu.
Bliskoś ć lasu dawał a wiele zalet i urokó w. Dzikie zwierzę ta, nieokieł znana przyroda i brak dokuczliwych są siadó w dawał y poczucie spokoju i wyż szoś ci. Ale nigdy nie był o tak luksusowych samochodó w zaparkowanych w pobliż u naszego domu, jak tutaj. Audi TT, BMW z6, Volvo przedostatniego modelu (ten ostatni chyba jeszcze w garaż u) i inne kabriolety, któ rych wyglą d znam tylko z kolorowych magazynó w i gier w duchu Need for Speed.
Najczę stszym goś ciem w pobliż u naszej werandy był niechlujny ZIL, któ ry ku uciesze rodzicó w i mojego smutku wrzucił pod bramę wią zkę wę gla.
Nie specjalnie wymachiwał em aparatem w pobliż u luksusowych samochodó w, bo ze Szwedami należ y być bardziej ostroż nym. Ciche wyrzuty, panika w oczach i krzyki: „Kochanie, odpę dź go! „Nie spieszył o mi się czuć.
Z myś lami o niesprawiedliwoś ci fundamentó w ż ycia opuś cił em granice miasta.
Korony drzew zamknę ł y się w gó rze, zasł aniają c przede mną bł ę kitne niebo i sł abe oś wietlenie mglistego sł oń ca. Las był wilgotny i hał aś liwy. Efekty dź wię kowe był y tworzone przez wielogł osowe zespoł y ptakó w, któ re był y dziś bardzo aktywne.
Las Ahu jest peł en ró ż norodnoś ci. Dominują ce tu drzewa liś ciaste przeplatają się z mł odymi brzozami i krzewami paproci. Co wię cej, wł adza przechodzi na podgatunek cedru, któ ry dzieci i tacy specjaliś ci, jak popularnie nazywam „drzewami”.
Asfalt nagle się skoń czył i robią c sobie pię ciominutową przerwę na piaszczystej plaż y, któ ra zbliż ał a się do lasu, rzucił em się do lasu. Aby od razu nadać naszemu spotkaniu priorytet, postanowił em nie chodzić , ale jeź dzić na rowerze. Skł onił a do tego idea oszczę dzania czasu i obecnoś ć wą skich ś cież ek. Pomysł był nowy i bardzo ekscytują cy, ponieważ był o to moje pierwsze doś wiadczenie jazdy rowerem po lesie.
Wraż enia z jazdy są najprawdopodobniej zbliż one do wyś cigó w na torze motocyklowym ze sztucznymi wzniesieniami, choć bezpieczniejsze. Czasami, na szczegó lnie stromych i krę tych zboczach, musiał em dzwonić do rodzicó w. Chociaż zadzwonił em do nich nie z potrzeby bycia obecnym, ale bardziej ze starego przyzwyczajenia.
W bocznej kieszeni mó zgu poczuł em wyrzuty sumienia i lekki niepokó j o pozwolenie na jazdę rowerem przez las. I tak naprawdę podczas kolejnych wypraw odkryto niezbę dny znak zakazują cy jazdy konnej przez las. A wraz z nim poczucie taktu zabraniają cego dalszego przecinania dziewiczych leś nych ś cież ek na gumowych koł ach. A obecnoś ć szwedzkich partyzantó w pracują cych wedł ug schematu „Pionier Petrenko Wpadka” odrzucił a poszukiwania spotkania z prawem.
Otrzymawszy pierwszą adrenalinę z wyś cigó w pionowych i wchodzą c w rytm, zaczą ł em odczuwać coraz bardziej dziwne uczucie samotnoś ci i oderwania w nieznanym lesie.
Na skraju podś wiadomoś ci zdał em sobie sprawę , ż e fizycznie nie moż na zgubić się w 15 minut, ale obraz przed moimi oczami był wyraź nie nieznajomy. „Przynajmniej zawsze moż esz wró cić ” zapewniał em sobie, naprawdę rozumieją c, ż e intuicyjnie wybieram zakrę ty na skrzyż owaniach leś nych ś cież ek. Pozwolił em, by uczucie niezrę cznoś ci ł askotał o moją pewnoś ć siebie przez kolejne 10 minut, po czym wyraź nie usł yszał em szelest kó ł . Uś miechają c się cał ym daszkiem, pozwolił em koniowi na dź wię ki. Po kilku chwilach jechał em już autostradą , po zjechaniu, któ rą udał em się w poż ą danym kierunku. Niestety kierunek się ze mną nie zgadzał . Najpierw wjechał em w boleś nie znajomą dziurę w drodze. Ile wybojó w moż e być na drodze? Pomyś lał em i kontynuował em jazdę . A tutaj okazuje się , ż e jest trochę na szwedzkich drogach. A raczej jeden. I to ten sam. Jak się okazał o, przez 10 minut jechał em w tym samym kierunku, co przed pró bą przedostania się do lasu.
Dowiedział em się o tym, gdy po raz drugi skoń czył a się droga pod koł ami.
Ale potem był em już na koniu i, jak to mó wią , „nad sytuacją ”. Po przejś ciu na drugi koniec mojego rowerowego pocią gu (widział em to w metrze), już szczę ś liwy wró cił em w granice miasta.
Podró ż ują c w przeciwnym kierunku poczuł em nieludzkie swę dzenie, by dokoń czyć jeden obraz. Zsiadł em z konia, poł oż ył em się zgodnie ze wszystkimi zasadami na przydroż nym terenie i zaczą ł em koncentrować się na drodze. W tej pozycji zł apał mnie przechodzą cy emeryt. Po zapytaniu po szwedzku, czy upadł em, po mojej odpowiedzi z ł atwoś cią przeszedł na angielski. Okazuje się , ż e przyszedł po jagody, a ja wraz z upadkiem nie był am uwzglę dniona w jego planach. Dobrze się porozumiewał , pomachał mi wolną rę ką iz ł atwoś cią zostawił mnie jako outsidera.
Miasto nie zauważ ył o mojej nieobecnoś ci, ró wnież leniwie schł adzają c się wzdł uż rzeki, liż ą c lody i patrzą c na lekko koł yszą ce się ś nież nobiał e jachty przy nabrzeż ach.
Miasto rozkwitał o i rozkwitał o, pozwalają c mi cieszyć się nim prywatnie, w oczekiwaniu na nadchodzą ce lato i tł umy turystó w, któ re za kilka tygodni zaleją jego brukowane uliczki.
na podstawie materiał ó w z serwisu dla niezależ nych podró ż nikó w
wł asna podró ż . internet. ua