NASZE PRZYGODY W ZATOCZACH MARSA ALAM (CZĘŚĆ 2)
3. ABU-DABBAB (45 km na poł udnie od hotelu).
Do trzeciego dnia naszych wakacji firma zebrał a się już tak masowo, ż e pomyś leliś my, ż e czas jechać do Dabab (dystansu bę dzie wię cej, a wejś cie nie jest darmowe). Mimo wszystko bardzo chciał em się tam dostać przed wyjazdem Volkisa i jego ż ony, ponieważ w zeszł ym roku ich wyprawa do zatoki był a wycieczką i w rezultacie rozczarowaniem, co nie jest zaskakują ce, ale chciał em im pokazać to godne miejsce w cał ej okazał oś ci. Choć dwa lata temu spę dziliś my tam dwa tygodnie wakacji, marzyliś my też o tym, ż eby tam pojechać i "nostalgicznie", a takż e we wł asnym towarzystwie stać nas na odpł ynię cie. Wszyscy poparli propozycję doś wiadczonych „badaczy” z „zespoł u Turpravdov” i ł atwo podję to wł aś ciwą decyzję!
Autobus tam (i z powrotem) kosztował nas 70$, plus wejś cie na plaż ę.5 EURO lub 8$ od osoby - to oficjalna opł ata (pró by targowania się nie przyniosł y efektu). Plaż a wyposaż ona jest w leż aki i parasole.
Jest też centrum nurkowe, kawiarnia, toaleta, prysznic (maksymalnie potrzebne fanom morza). Z niektó rymi z naszych nowych znajomych był o wstyd - zabrali ze sobą wszystko, co mogli (w tym jedzenie), ale zapomnieli masek z rurkami! Dla nas oczywiś cie był o cudownie, cudownie, bo mogliś my zapomnieć o wszystkim, ale nie o sprzę cie. Z jednej strony byliś my dowcipni, z drugiej był a pewna niezrę cznoś ć , bo zawsze czujemy się odpowiedzialni za tych przybyszó w, któ rzy jeż dż ą z nami, jak to mó wią , „bez patrzenia w drogę ”. To tutaj uratował a nas obecnoś ć centrum nurkowego, w któ rym udał o nam się zabrać brakują ce, za 5$ za zestaw (na szczę ś cie, choć ci począ tkują cy nadal nie rozumieją ró ż nicy w komforcie i wygodzie tych podstawowych rzeczy, mam nadzieję , ż e „dorastają ” i uczą się tego).
ABU-DABBAB to chyba najsł ynniejsza zatoka Marsa Alam, a co za tym idzie najczę ś ciej odwiedzana - jest tu wiele wycieczek.
Wszystkich zwabia tam diugoń , choć dawno go tam nie widziano (legendy i bajki się nie liczą ). Ponownie, znalezienie tego wł aś nie Dugong był o naszym „stał ym pomysł em” od kilku lat, aby ponownie sprawdzić (lub obalić ) ten mit. Po co został opracowany plan - iś ć wzdł uż poł udniowej ś ciany rafy, a nastę pnie „przeczesać ” ś rodek, gdzie to wymarzone zwierzę najczę ś ciej dzieje się na trawie, a nastę pnie, jeś li jest czas, spacerować po pó ł nocnej stronie zatoki. Patrzą c w przyszł oś ć , powiem, ż e przy cał ej naszej ogromnej starannoś ci diugonia nie znaleziono. Tak, a ż ó ł wi jest tam już mniej niż przed rokiem – masowa wizyta w tym miejscu dotyka niestety mieszkań có w tego wyją tkowego miejsca.
Zgodnie z planem zaczę liś my dział ać - czasu starczył o, bo tym razem autobus był zarezerwowany na 13.00, bo wiedzieliś my, ż e moż emy i powinniś my zostać dł uż ej w ABU-DABBAB.
„Pł ywanie” zaczę ł o się od poł udniowej ś ciany, a nastę pnie kontynuował o się poza zatoką coraz dalej na poł udnie. Mogę ś miał o powiedzieć , ż e im dalej, tym pię kniej, ró ż norodniej i ciekawiej, ale proszę mieć na uwadze, ż e po drugiej stronie są podstę pne prą dy i „skrę ty”. Szczegó lnie pamię tamy koralowy „wodospad” (jak go nazwaliś my). Jest zdję cie tego pię kna, ale uwierz mi, prawdziwy obraz jest bardziej imponują cy. Cieszył y nas cał e ł awice ryb, a takż e doskonał e okazy granikó w i plataks dł ugopł etwy. Oczywiś cie moż esz tam pł ywać w nieskoń czonoś ć , ale w koń cu przychodzi moment, kiedy zdajesz sobie sprawę , ż e czas wracać . Tak, a lokalni rybacy z sieciami i „puł apkami” nie cieszą się ich obecnoś cią.
Przekroczywszy cał y „front”, celowo rozcią gają cy się z mocą i gł ó wnym (i nagle diugoń! ), zatokę i „powitawszy” po drodze tutejsze ż ó ł wie, dotarliś my do pó ł nocnej ś ciany.
Dla naszych nowicjuszy stał o się to bajką , a dla nas frustracją , ponieważ ta rafa nadal umiera. Tam, dwa lata temu, widoczne był y ewidentne ś lady obecnoś ci masy ludzi, a teraz jeszcze bardziej. Trzeba zaznaczyć , ż e charakterystyczną cechą tego miejsca są ogromne rybie flety (no, jak bochenki! ). Nigdzie indziej nie widzieliś my tak duż ych osobnikó w i tylu przedstawicieli podwodnego ś wiata! Ale niestety mą twy nie widział y ani jednego w cał ej zatoce, podczas gdy wcześ niej był o ich bardzo duż o (nie chcę myś leć , ż e ich tam nie był o, zrzucamy winę na czynniki naturalne).
Godziny spę dzone w zatoce minę ł y jak chwila. Do wyjazdu został o jeszcze trochę czasu, a my radoś nie wę drowaliś my po cudownej, piaszczystej plaż y Dabab. Teraz w samej zatoce są już dwa hotele - Sol Y Mar Abu Dabbab 5* i Hilton Marsa Alam Nubian Resort 5*. Prawdopodobnie lokalna przyroda nie poprawi się na tym.
Ż egnają c się z tym cudownym miejscem, zmę czeni, ale jak zawsze szczę ś liwi po dł ugich ką pielach, wró ciliś my do hotelu z marzeniem, aby szybko wpaś ć do basenu z barem, gdzie naleją nam zimne piwo.
4. JEDEN DZIEŃ W CROWN PLAZA 5*.
Ten dzień był dla nas prezentem zresztą w dosł ownym i przenoś nym znaczeniu tego sł owa. Faktem jest, ż e nasza sześ cioosobowa firma odpoczywał a w CROWN PLAZA 5* (Port Ghalib) w zeszł ym roku i dostawał a się na wielkie imprezy firmowe, a zatem nasze wakacje bardzo ucierpiał y (przeczytaj moją zeszł oroczną recenzję hotelu). Dzię ki pomocy pracowniczki z relacją goś cinną , któ rą wtedy poznaliś my, zaprzyjaź niliś my się i korespondowaliś my przez cał y rok, hotel podarował nam prezent w postaci bezpł atnego korzystania z plaż y (korzystania z plaż y) na jeden dzień na zamó wienie zrehabilitować się w naszych oczach.
Zaproponowano nam nawet pokó j do przebrania się i skorzystania z prysznica, czego odmó wiliś my - plaż a nam wystarczył a (tam też jest prysznic), molo i oczywiś cie morze.
To był o bardzo niezwykł e, aby zobaczyć hotel tak cichy. Odnosił o się wraż enie, ż e w poró wnaniu z ubiegł ym rokiem (a raczej z zeszł orocznym „domem wariató w”) wszystko wymarł o – hotel był ewidentnie wypeł niony maksymalnie w 40%. Plaż a jest pusta, na basenie jest kilka osó b, nikogo na terenie! Nie wiem, co był o przyczyną – nadszarpnię ta reputacja po zeszł orocznych wydarzeniach (wszyscy byli „zachwyceni” najazdami) czy miniona rewolucja, choć jest to mał o prawdopodobne, bo nic takiego nie zaobserwowano w Reś cie. Zauważ yliś my istotną zmianę - bar pojawił się bezpoś rednio na plaż y, podczas gdy tak jak w zeszł ym roku zadowoliliś my się barem w restauracji znajdują cej się blisko plaż y. Ogó lnie rzecz biorą c, spacerowanie po terytorium był o interesują ce - niewytł umaczalne podwó jne uczucia.
Z jednej strony - nieprzyjemne wspomnienia obrzydliwych chwil, z drugiej - jakaś nostalgia i ż al, ż e tak dobry hotel tak zepsuł mu reputację.
No dobra, doś ć lirycznych dygresji - pospiesz się nad morze! I spotkaliś my się z nim z przyjemnoś cią . Bardzo ciekawie był o popł yną ć tam, gdzie rok temu spę dziliś my dwa tygodnie wakacji. Pł ywasz i widzisz - wszystko jest na swoim miejscu, ż ycie kipi jak dawniej. To prawda, ż e w tym roku był o trochę gorzej z obecnoś cią ż ywych stworzeń . Jeś li w zeszł ym roku był a niezmierzona liczba spotkań z ż ó ł wiami, ogromnymi barakudami i bardzo duż ymi murenami, to tym razem w ogó le ich nie spotkaliś my. Oczywiś cie pł ynę liś my lewą stroną rafy, aż do pał acu Jego Kró lewskiej Moś ci Szejka, po drodze do niej zatrzymywaliś my się w zatoce w poszukiwaniu ogromnego granika i mieszkają cego tam Napoleona, ale nie odnajdują c wró ciliś my na brzeg, bo pogoda się pogorszył a.
Nie wyszł o ze zdję ciem tego dnia, bo dzień wcześ niej w Dababie mó j mą ż nie kalkulował i nurkował gł ę boko z aparatem. Musiał (aparat) zaaranż ować na ten dzień „resuscytację ” – zasił ek pomó gł , inaczej nie był by w stanie robić zdję ć dalej, a gł ó wne zdję cia by nie wyszł y. Ale do tego volkis ma zdję cie, moż e je wrzuci (choć zeszł oroczne moż ecie zobaczyć w recenzjach, wrzucę link w komentarzach).
Ogó lnie prezent przyję liś my z przyjemnoś cią.
5. RAS TORONBI (16 km na pó ł noc od hotelu).
Historia tej zatoki okazał a się bardzo fajna i ciekawa. Faktem jest, ż e nasza pierwsza wycieczka zakoń czył a się ostatniego dnia pobytu w hotelu volkisa z ż oną . Co wię cej, począ tkowo plany na ten dzień zbiegł y się z badaniem zatoki Coraya, są siadują cej z Restą , ponieważ jest tam coś do zrobienia dla freediveró w (jak volki i morsy).
Ale po przyjrzeniu się tutejszym „okolicznoś ciom” zwią zanym z problemami hotelowego molo, już pó ź nym wieczorem w barze (jak zwykle) postanowiono gdzieś pojechać , jeszcze iś ć – wszak dla niektó rych czł onkó w zespó ł w ostatni dzień wakacji i przegrać bę dzie mu przykro. Jedź - wię c jedź ! Pytanie brzmi gdzie? W domu wcią ż zwiedzał em wszystkie zatoki na poł udnie od Resty, na pó ł noc nawet nie spojrzał em. Na ratunek przyszł a planszeta volkisa, w któ rej wszystkie zatoki był y zapakowane. W efekcie volkis uparł się na wyjazd do TORONBI, jednak nie był o ż adnych szczegó lnych obiekcji – wszyscy byli w ś wietnych humorach i byli gotowi na wszystko, nawet na wyczyn. Mapa zatoki wirował a we wszystkich kierunkach w ró ż nych skalach, aby zrozumieć , doką d ostatecznie powinniś my dotrzeć i gdzie wysią ś ć z taksó wki. Wymyś liliś my coś dla siebie i ruszyliś my na kolejną aukcję z „przyjació ł mi-taksó wkarzami”. Okazał o się , ż e w ogó le nie znają tej zatoki i nawet nie wiedzą , czego od nich chcemy.
Musiał em dł ugo szturchać mapę wiszą cą na ich ś cianie i tablet. Pię tnaś cie minut wysilania i „klucz jest w naszej kieszeni” – zamó wiono dwa samochody osobowe (bo nasz autobus był już wtedy zaję ty) w cenie 35 dolaró w za oba.
O 7:30 rano (jak zwykle) zadowolona zał oga ruszył a na pó ł noc w kierunku kolejnej przygody. I nie kazali nam czekać . Pierwsza niespodzianka zdarzył a się tuż na torze, kiedy już zrozumieliś my, ż e to zatoka, praktycznie do niej się zbliż aliś my. Samochody zatrzymał y się , a nasz kierowca po wyjś ciu z auta udał się na negocjacje ze swoim partnerem. Nieobecnoś ć był a drę czą ca, kilka minut pó ź niej przył oż ono mi do ucha telefon, powiedziano mi (ł amaną angielszczyzną ), ż e wysadzają cię wł aś nie tutaj, bo „strefa wojskowa” był a dalej i samochody nie mogł y tam jechać , a nawet dalej droga prowadzi zbyt daleko od wybrzeż a. Zgodziliś my się zostawić taksó wkę wł aś nie tam.
W drodze zaczę liś my rozglą dać się po okolicy. Zatoka ma ciekawą konfigurację , jakby dwie poł ą czone w jedną peleryną poś rodku. Zrozumieliś my ten moment w hotelu, patrzą c na tablet i uznaliś my, ż e musimy dostać się na ten wł aś nie przylą dek. Zaczę liś my wię c dział ać na ziemi – ruszyliś my w tamtą stronę wzdł uż plaż y, cią gną c cię ż ki sprzę t i wszystko, czego potrzebowaliś my. Od razu powiem, ż e droga nie jest blisko. Zbliż ają c się coraz bardziej do przylą dka, stał o się jasne, ż e „strefa wojskowa” jest najbardziej realna. Co wię cej, zostaliś my dostrzeż eni przez jej mieszkań có w i już dwó ch bojownikó w miejscowych sił zbrojnych wyszł o nam na spotkanie, w dodatku jeden z nich był uzbrojony w prawdziwy karabin maszynowy. Przyznam się , fizycznie czuł em, ż e coś gdzieś we mnie spada, i przebiegł chł ó d - nie przywykł em, wiecie, do takich zakrę tó w.
Zbierają c cał ą swoją wolę i odwagę w pię ś ć , "przykleił em" uś miech do twarzy i zaczą ł em tł umaczyć po angielsku, ż e po prostu idziemy plaż ą , aby dalej tam pł ywać . W odpowiedzi - mowa arabska (w ogó le nie mó wię ), po prostu mrugną ł em oczami, tak jak reszta. Nastę pnie jakieś pytanie z koń có wką „arabski? ”. Dzię ki Bogu, wiedział em, ż e aby odpowiedzieć na to - potrzą sną ć gł ową (co zrobił em). Cał e zainteresowanie nami umknę ł o, a gest rę ki wojownikó w powiedział jednoznacznie – wchodź ! Wszyscy zwiotczeli, ale wyraź nie przyspieszyli – chcieli jak najszybciej się stamtą d wydostać.
Wię c nie oglą dają c się za siebie, dotarliś my do peleryny i zrzuciliś my ł adunek. Rozglą dają c się , zdaliś my sobie sprawę , ż e nasz zespó ł to najprawdopodobniej pierwsi turyś ci, któ rzy dotarli tu wzdł uż wybrzeż a. Wszystko to jest oczywiś cie interesują ce, ale czas mija, ale nadal trzeba mieć czas, aby odwiedzić morze (a nie tylko odwiedzić , popł ywać i zbadać lokalne pię knoś ci).
Wizualnie ta perspektywa wyglą dał a na problematyczną , ponieważ nie był o naprawdę wygodnego wejś cia do wody. Dziesią tki sekund wahania i volki to pierwsi, któ rzy decydują się zał oż yć sprzę t i udać się na poszukiwanie – odpowiedzialnoś ć za ludzi, któ rych wcią gną ł do tego „martwego” miejsca. Oglą dają c jego „pró by”, ż artobliwie powtarzaliś my tylko: „Doką d nas prowadził aś , Susanin? ”. W tym czasie moja ż ona i ja postanowiliś my trochę wró cić , ponieważ po drodze zobaczyliś my niezł e miejsce. Trzeba był o to bardziej szczegó ł owo rozważ yć , co zrobiliś my. W rezultacie firma wró cił a tam, a volki przebył y jednak daleką drogę - spotkanie odbył o się już na morzu. Wejś cie, któ re znaleź liś my, był o tak wą skie, ż e baliś my się , ż e nie znajdziemy go po powrocie. Z tego powodu jeden z naszych „przybyszó w” cał y czas pł ywał w pobliż u „dziury”, strzegą c jej.
Oto jesteś my na morzu! Zatoka to bajka!
Takiej ró ż norodnoś ci koralowcó w w kolorze i strukturze, być moż e jeszcze nie widzieliś my. Zachwyca ich dziewicza integralnoś ć - wspaniale, gdy miejsce jest mał o zamieszkane przez turystó w. Pó ł nocna rafa tej poł owy zatoki, wzdł uż któ rej szliś my, to nie tylko mur, ale cią gł e labirynty, wysepki, szczeliny, groty i studnie – niezró wnany splendor! Klasa! Trzeba jednak pamię tać , ż e we wszystkich tych labiryntach i na kró tko zgubić się . Cieszył a się ró wnież obecnoś ć ż ywych stworzeń . W jednej ze studni labiryntowych znaleź liś my wó wczas ogromną (o ś rednicy co najmniej 1.5 metra) pł aszczkę kró tkoogoniastą . Co wię cej, spotkanie z nim był o tak niezwykł e, ż e po prostu zrobił o na nas wraż enie. Jego zachowanie był o tak wytł umaczalne i zrozumiał e, ż e nie mieliś my najmniejszych wą tpliwoś ci co do jego intencji.
Gdy tylko ta ogromna ryba nas zauważ ył a, natychmiast podniosł a się z dna, powoli i doniosł ą podniosł a się do nas i wró cił a na swoje należ ne miejsce i, jak nam się wydawał o, z uroczystym dź wię kiem. Nie był o wą tpliwoś ci - pł aszczka wdrapał a się na nas, aby zobaczyć , kto podarował ją w jego posiadaniu, a takż e pokazać nam, ż e wł aś ciciel już w tym miejscu istnieje. Fenomenalny! Spojrzeliś my na niego, jakby oczarowani – nawet nie pomyś lał em o zrobieniu choć by jednego przybliż enia na zdję ciu.
Czas mijał szybko, nadszedł czas powrotu do dziury, przy któ rej spotkał nas nasz „niedaleko pł ywają cy” – byli też zadowoleni z czasu spę dzonego w zatoce. Wró ciliś my w to samo miejsce, w któ rym wysadzono nas z taksó wki - przez cał ą drogę myś lał em, ż e w tym roku musimy ponownie odwiedzić tę zatokę . Tam "praca" - bez koń ca!
Przez kilka dni celowo propagował em wś ró d mas ideę ponownego odwiedzenia TORONBI, ale wpadł em na opó r, na szczę ś cie niezbyt gorliwy – albo mó wili, ż e niebezpiecznie jest jechać do strefy militarnej (kiedy się miał o szczę ś cie, i czego innym razem nie był o wiadomo), potem podali argumenty, ż e ktoś musi pilnować "dziury". Ale na szczę ś cie sł aby opó r został przeł amany. Pojawił o się pytanie, jak w jakiś sposó b oznaczyć „dziurę ”, to znaczy, ż e potrzebujemy bojki - nigdy nie mieliś my tak pilnej potrzeby, dlatego nie kupiliś my jej z gó ry. Musiał em zaczą ć od ś rodkó w improwizowanych. Mors znalazł na brzegu w pobliż u hotelu grubą czarną linę , któ rą w efekcie udał o się „rozkrę cić ” w pię kne liny – poł owa sukcesu! Wieczorem, w przeddzień drugiej wyprawy do TORONBI, zorganizowano ukierunkowaną wyprawę na zakupy w poszukiwaniu boi „naś ladowcy”.
Zakupiono dziecię cą tratwę dmuchaną w jasnoró ż owym kolorze - z nią na ramieniu wyglą dał em jak latarnia, nie dał o się mnie nie zauważ yć (oznacza to, ż e problem rozwią zany i wskaż e nam drogę do wyjś cia z woda).
Nastę pnego dnia, jak zwykle o 7.30, my w naszym autobusie (te same pienią dze) przenieś liś my się ponownie do tej zatoki. Już , jak doś wiadczyliś my, sami wskazaliś my, gdzie nas wysadzić . Tym razem ś cież ka wydawał a się znacznie kró tsza, bo już wiedzieliś my, doką d idziemy. Wojownicy oczywiś cie nas zauważ yli i najwyraź niej rozpoznali, ale nie podeszli do nas, tylko pohukiwali, gwizdali, krzyczeli i machali rę kami. My, nie odwracają c się , truchtaliś my obok - mamy cel! Po przejś ciu tego „trudnego” odcinka ś cież ki stwierdziliś my, ż e tym razem wybrzeż e wyglą da zupeł nie inaczej – przypł yw. Jak teraz znaleź ć naszą „dziurę ”? Przybyli na ratunek, ostatni raz znaleź li na brzegu muszle, któ re sfotografowaliś my - okazał się dla nas znakomitym przewodnikiem.
Tym razem odkryto dwa jachty z nurkami, co oznacza, ż e przecież pł ywają tu takż e amatorzy (na szczę ś cie nie tak masowo jak w innych miejscach).
Otó ż sprzę t zał oż ony, tratwa przytwierdzona liną do kamienia na dnie - czas ruszać w morze! Znowu przesunę liś my się na lewo od wejś cia. Dziesię ć minut pó ź niej sytuacja w wodzie zaczę ł a się dramatycznie zmieniać – przypł yw zaczą ł się odpł ywać . Począ tkowo woda zaczę ł a robić się ciemnozielona, prawie czarna, potem zaczę ł y się przebijać zimne strumienie wody i był y tak lodowate, ż e z każ dym uderzeniem wył do rurki, pomimo skafandra. Im bliż ej wybrzeż a, tym zimniej i bardziej te nieprzyjemne „ję zyki”. Nie trzeba dodawać , ż e nie od razu pomyś leliś my o powrocie. Powoli wię c, z pewnym dyskomfortem, dopł ynę liś my do jachtó w (prawie przy wyjś ciu z zatoki). I o cud! w tym miejscu znaleziono ogromnego przystojnego Napoleona - „stał ” na wprost 7-10 metró w od nas, po czym, co waż ne, ukrył się w gł ę binach.
Szkoda, ż e nie mogliś my zrobić mu zdję cia, bo warunki robił y się coraz trudniejsze – prą d wzmó gł się tak bardzo, ż e nie dał o się wisieć w jednym miejscu. Nie pamię tam takiej sił y prą du, któ ra bez trudu w mgnieniu oka uniosł aby ją do morza – zaczę ł o to stawać się niebezpieczne. Postanowiliś my wró cić przez koralowe labirynty, mają c nadzieję , ż e gdzieś bę dzie jakieś wyjś cie. Był a to bardzo trudna i pracochł onna droga, ale został a nagrodzona. W nastę pnej studni znaleź liś my bardzo duż ego, najwyraź niej doś ć starego gitarzystę . Mimo trudnej sytuacji udał o nam się go jeszcze sfotografować , a nawet na gł ę bokoś ci, na któ rej zanurkował do niego z aparatem mors. W poró wnaniu z nim oszacowaliś my wielkoś ć tej ryby - zdecydowanie ponad 2 metry, podczas gdy w moim katalogu jest ona wymieniona na maksymalnie 1.7 m. Mamy wię c szczę ś cie!
Duż o wysił ku i mę ki przez labirynty i jesteś my przy naszej dziurze. Co zrobimy dalej?
Zatoka jest duż a - popł yniemy na ś rodek i nagle diugoń (och, ten diugoń ! nie daje odpoczynku). Nie wcześ niej powiedziane, niż zrobione! W centrum tej poł owy zatoki rzeczywiś cie miejsce jest odpowiednie - piasek i trawa. Oczywiś cie spotkaliś my ż ó ł wie, a takż e bardzo duż ą pł aszczkę obrą czkowaną . Jego ogon był tak dł ugi, ż e gdy mors zanurkował w jego stronę z aparatem, bardzo się bał am, ż e nie zł apie go ogonem, bo to niebezpieczeń stwo jest znane wszystkim. Nie odpł ynę liś my zbyt daleko, bo był y widoczne solidne puł apki miejscowych rybakó w, a to też nie jest bezpieczne. Postanowiliś my wró cić i przez pozostał y czas popł yną ć po prawej stronie naszej „dziury”, tam nie ma muru, ale wyspy są po prostu pię kne.
Ogó lnie zatoka to po prostu klasa! Dla nieś miał ych i doś wiadczonych gorą co polecamy!
Przepraszamy, ale to nie wszystko! Moje sumienie drę czy - chcę pisać jak najszybciej i bardziej szczegó ł owo, ale czasu bardzo brakuje.
Bę dzie wię cej.