Prawdziwa historia z życia prowincjała za granicą
Kilku autoró w na TurPravdzie zachwyca mnie swoimi humorystycznymi historiami. Moja historia jest raczej smutna, ale naprawdę przydarzył a mi się podczas mojej pierwszej podró ż y zagranicznej w odległ ym 2004 roku. Co wię cej, chociaż „kurczak to nie ptak, a Polska nie jest obcym krajem”, to jest w Polsce. Podró ż miał a charakter biznesowy, w towarzystwie kolejnych 20 rodakó w i był a cał kowicie bezpł atna.
Naszym ostatecznym celem był a Warszawa. I wł aś nie tam wydarzył o się coś , co do dziś pamię tam z mieszanym uczuciem wstydu i rozbawienia.
Wtedy nie był o takich sklepó w jak teraz. Tych. w naszych prowincjach nie był o supermarketó w takich jak Selpo czy Billa, któ re są teraz wszystkim znane. A Fozzy-Ashany-Caravans wł aś nie zaczę ł y pojawiać się w duż ych miastach.
Na prowincji, aby zrobić sobie coś nowego, trzeba był o chodzić na wszelkiego rodzaju bazary w Winnicy, Odessie i Chmielnickim w nadziei, ż e kupi się chociaż coś wyprodukowanego w Europie, a nie z rą k szalonych Turkó w czy Chiń czykó w .
Oczywiś cie w tym czasie odwiedził em już Kijowską Billę , tj. Mają c sklep w formacie zwykł ego, aktualnego supermarketu, przestał em się dziwić . Ale fakt, ż e na przedmieś ciach megamiast znajdują się ogromne mega-centra, w któ rych znajdują się supermarkety i wiele sklepó w, kin, fast foodó w itp. - Nauczył em się dopiero w tej, pierwszej wyjeź dzie za granicę .
Wycieczkę do tak ogromnego centrum handlowego zorganizował nam szef grupy ze strony polskiej na liczne proś by zaró wno ż eń skiej, jak i mę skiej czę ś ci naszej grupy. Oczywiś cie wszyscy chcieliś my zaró wno chleba, jak i cyrkó w (muszę powiedzieć , ż e skoro mieszkam w mał ym miasteczku, w tym czasie darmowa podró ż nawet do Polski był a ró wnoznaczna z wizytą w Stanach w nowoczesnych warunkach. Zaró wno uzyskanie paszportu, jak i ubieganie się o wizy w konsulacie kijowskim był y osobnym trudnym kamieniem milowym tej podró ż y, ale nie o tym w tej chwili).
Kiedy wię c zabrał nas autobus przypisany naszej grupie do tego centrum handlowego (dł ugo nie pamię tam jego nazwy) i zobaczyliś my jego skalę , podziwiają c „OOOOO! ” przetoczył a się przez szeregi rodakó w.
Damom (i nie tylko) w oczy natychmiast zaś wiecił y nie tylko ś wiatł a, ale i ksenonowe ś wiatł a drogowe, a ludzie bez zwł oki rzucili się na ł up. Organizator wyprawy, Pan Tomas, ledwo zdą ż ył krzykną ć w nasze szybko wycofują ce się plecy, ż e czeka na nas tutai wł aś nie na gojina, a ci, któ rzy się spó ź nili, nie, nie dostaną azylu politycznego w tym mega-centrum handlowym, ale zostanie poddany surowemu potę pieniu przez gospodarza. Ale wszystkie te sł owa tylko przyspieszył y tempo poruszania się naszych ciał po obwodzie centrum handlowego.
Jako prowincjonalna mł oda dama i, niestety, wtedy i teraz nie ż ona czy có rka jakiegoś magnata naftowego, wybrał em się w swoją pierwszą podró ż za granicę ze 100 dolarami w kieszeni. Należ y zauważ yć , ż e przy ó wczesnym kursie walutowym, choć nie Bó g wie jakie pienią dze, to też nie był a to drobnostka. Skoro jeszcze przed wyjazdem był o wiadomo, ż e w Polsce czeka na nas peł ne wyż ywienie, myś lę , ż e nie tylko ja miał am nadzieję na wydatkowanie pienię dzy z poczuciem dobrej aranż acji i powró t do domu z czymś w rodzaju, kompletnie magiczne, no, oczywiś cie nie Cardin, ale na pewno coś takiego, z któ rego wszystkie dziewczyny na dł ugo nie bę dą spać , a panowie bę dą mę czyć się ró ż nymi nieprzyzwoitymi propozycjami.
Niestety, wszystkie te sł odkie sny nie miał y się speł nić . Już pierwsze 2-3 butiki pokazał y, ż e przy takich pienią dzach jak ja nie mam absolutnie nic do roboty w tych sklepach z ich cenami. Oczywiś cie prowincjonalna kobieta w strojach znanych ukraiń skich projektantó w mody „Odessa 7 km” i „Chmielnicki Bazar” był a znana ze sł uchu wszelkiego rodzaju Chanels, Erme, Gabbana i Prada. Ale nikt nie rozumiał , ż e markowe przedmioty nie mogą być tanie. Oczywiś cie to centrum handlowe nie skł adał o się wył ą cznie z butikó w znanych burż uazyjnych firm. Nie, był y też zwykł e sklepy. Ale nawet w nich obie ceny niezbyt podobał y się ukraiń skim prowincjał om, a sam wyglą d rzeczy był nieco niezwykł y i dlatego jakoś nie ró sł wraz z zakupami. Kiedy moi towarzysze podró ż y biegali z jednego sklepu do drugiego z tymi samymi rannymi wiewió rkami, nieuchronnie zderzają c się z nimi i kontemplują c ich zdenerwowane twarze, zdał em sobie sprawę , ż e chociaż prawdopodobnie i na pewno mieli znacznie wię cej sum niż ja, ale takż e aspekt cenowy i asortyment. nikomu nie odpowiadał y, a obawy Pana Tomasza, ż e nie dotrzymamy wyznaczonego czasu, był y zupeł nie bezpodstawne.
Po okoł o pó ł godzinie nieudanych wę dró wek ludzie doszli do wniosku, ż e spektakli już doś ć i czas pomyś leć o chlebie, i to dosł ownie. Delegacja stopniowo migrował a do znajdują cego się tam supermarketu spoż ywczego. Klikaliś my ję zykami z podziwem na widok zmielonego pstrą ga leż ą cego w lodzie, jak Titanic nacierany gó rami lodowymi; krę cą c awokado w dł oniach, nie rozumieją c, co to jest; otwierają c usta, zastanawiali się , jak specjalna maszyna zrę cznie kroi szynkę na absolutnie identyczne przezroczyste plastry. Nie, oczywiś cie byli wś ró d nas koneserzy, któ rzy od razu poszli po pudeł ka mozzarelli czy butelki whisky. To oni w koń cu wykoń czyli wszystkich wiadomoś cią , ż e alkohol sprzedawany jest w zupeł nie oddzielnym dziale z osobną kasą . Ceny likieru znowu przygnę biają ce. Niektó rzy rodacy postanowili kupić polską wó dkę wył ą cznie na prezenty, a piwo tylko dla siebie.
Pocieszywszy się tym, ż e w zł otó wkach „sowiecki szampan” (do tego dnia wyjazdu nawet najbardziej ignorant po polsku ludzie z naszej grupy zdali sobie sprawę , ż e jeś li podkreś lisz przedostatnią sylabę w rosyjskich lub ukraiń skich sł owach, jak to jest zwyczajowo po polsku, wtedy moż na sobie schlebiać myś lą , ż e moż na ł atwo i swobodnie wypowiadać się po polsku), a tak pociesza fakt, ż e w zł otó wkach „sowiecki szampan” kosztuje okoł o pó ł tora raza droż ej niż na Ukrainie w przeliczeniu na hrywny rodacy, któ rzy szybko ustawili się w kolejce do kasy i „ takie manekiny jak ja, któ re nie zmienił y waluty, zorientowali się , ż e bę dą musieli tu wró cić .
Skoro ulegają c instynktowi stadnemu, mimo ż e wę drował am po supermarkecie spoż ywczym, to bardziej przypominał o to salę muzealną (musiał am się zdecydować nie tylko na wydanie waluty, ale takż e na jej wymianę . Aby to zrobić , musiał am znaleź ć wymiennik-kantor w tym mega-centrum na wł asną rę kę i jak jasno poinformować kantora, ż e nie chcę wymieniać cał ej kwoty, ale np. 20 zł - kupić prezenty do domu), a czas nam wyznaczony dla przyjemnoś ci spacer nieubł aganie się koń czył , trzeba był o się na coś zdecydować , a ja pospieszył em szukać tego wł aś nie wymiennika. Ale oczywiś cie, jak normalna kobieta, po drodze wchodzę do wszystkich sklepó w, któ re spotykam na swojej drodze, z pró ż ną nadzieją , no, przynajmniej coś , przynajmniej skarpetki, przynajmniej szalik, ż eby sobie kupić pamią tkę . Z boku wyglą dał o to mniej wię cej tak: wymuszony marsz do centrum sklepu, bł yskawiczne wyrywanie jednym spojrzeniem 1-2-3-5 rzeczy, przeglą danie metek, bolesne obliczenia matematyczne, grymas rozpaczy , odwró t.
Kolejny sklep. Kolejne dwie ł adne polskie sprzedawczynie uś miechają się , przywitaj się , pytają , czy mogą w jakiś sposó b pomó c. Wykonuję niejasny gest, powiedzmy, dzię kuję . Pomijam pó ł kę z rzeczami letnimi, z dzianinami, z czymś innym. Kalkulator w mojej gł owie krę ci się non stop, jak taksometr, z przeraż eniem rozumiem, ż e jakoś kompletnie nie jestem przygotowana, ż eby kupić letnią bluzkę za poł owę moich pienię dzy. Był em już gotowy do wyjazdu, ale. . . To był o jak rewelacja. Kiedy ją zobaczył em, stał o się jasne, ż e cał e poprzednie ż ycie nie poszł o na marne, ale przyszł e ż ycie, już z NIĄ , był oby jeszcze bardziej nieostroż ne.
To skó rzana kurtka, wykonana z najdelikatniejszej skó ry w ciepł ym odcieniu czekolady, z naszywanymi kieszeniami, bez podszewki. A opatrunek skó ry pozwala nosić go ró wnież po drugiej stronie. Drż ą cą rę ką się gam po metkę – wow, 600 zł , czyli wszystkie moje pienią dze razem. Mł oda sprzedawczyni spieszy do mnie, zaprasza do przymierzenia, wzrusza się , gdy pró buję tam czegoś belcotites po polsku.
Zdejmuję pł aszcz, dziewczyna daje mi marynarkę , wkł adam ją , patrzę na siebie w lustrze. . . Myś lę , ż e Kopciuszek przed balem w sukience i szklanych butach nie zachwycał się sobą . Polechka też entuzjastycznie klaszcze w dł onie, och, och, jak pani penkne viglionda i jak te ubrania jej pasują . Staje się jasne, ż e có ż , nie mogę bez NIEJ ż yć , có ż , po prostu nie mogę i tyle.
Mimo to postanawiam zrobić sobie przerwę i spokojnie pomyś leć o wszystkim. Gestami, ukraiń skim i wymyś lonym przez siebie beł kotem, najlepiej jak potrafię , wyjaś niam dziewczynom, ż e w tej chwili po prostu zmienię pienią dze na zbegan i wró cę , nawet jeś li nikomu IT nie dadzą .
Wychodzę . Wydycham powietrze. W mojej gł owie jest jedna myś l: jeś li ONA jest wszystkim, to nie ma pienię dzy na prezenty. W OGÓ LE nie ma wię cej pienię dzy. Ale inna, bardziej uporczywa i natrę tna myś l wyostrza mó zg, usypiają co szepcze, ż e w koń cu to jest rodzaj inwestycji, kontroluje nogi, napę dza wzrok, wycią ga z portfela cenny banknot, trzyma go przez okno, akceptuje w zamian kilkanaś cie banknotó w o ró ż nych nominał ach i zwraca.
Panie uś miechają się radoś nie na mó j widok. Spró bujmy jeszcze raz. Wszystkie trzy strony (i ONA ró wnież ) są bardzo zadowolone z wynikó w przymiarki. Idziemy do kasy. Kolejne wydarzenia odbywają się ró wnolegle, jedna z panien poszukuje duż ej paczki do spakowania. Druga w tym czasie ostroż nie ją owija i podnosi, no có ż , coś takiego, co odczytuje kod kreskowy. Ja, cał kowicie oszoł omiony szczę ś ciem, zaczynam rozkł adać zł otó wki na ladzie. Ponieważ papiery są nieznane zaró wno pod wzglę dem koloru, jak i wyglą du, nie dzieje się to szybko, a dodatkowo gł oś no liczę , ile pienię dzy już zainwestowano. Ale w pewnym momencie, gdy w mojej rę ce został y już tylko dwie kartki za 10 zł , z twarzy ekspedientki z czytnikiem kodó w kreskowych w rę ku zaczynam rozumieć , ż e coś jest nie tak. Chociaż wymienił em pienią dze 5 minut temu w cał kowicie legalnym kantorze, pierwsza myś l jest taka, ż e mam jakieś zł e pienią dze, jak są dzę . Ale wtedy dziewczyna wzdycha: „Nie, to pani…” có ż , coś w tym ź le zrozumiał a i dla wię kszej perswazji wpycha mi pod nos metkę od NIEJ, któ rą już dziś widział am. Znowu patrzę na ten tag, liczby rozmywają mi się przed oczami, ale strasznie, nieubł aganie, katastrofalnie, ogł uszają co sumują się do liczby.
Lub 6000! !
Nawet 6000.00!! !
Czerwony jak pomidor, myś lę tylko o jednym: jak się stą d wydostać jak najszybciej i nie rozpł akać się . Mł ode panie uś miechają się wspó ł czują co i mó wią mi coś uspokajają cego i pocieszają cego. Ja nie sł yszę . Ż egnam się i wychodzę .
Staram się nie pł akać . To tak ż enują ce, ż e nawet gdybym od razu spadł na ziemię , spaliny z moich szkarł atnych policzkó w, jak napalm, spalił yby do ziemi cał e centrum handlowe swoimi mikroskopijnymi cyframi na metkach, a jednocześ nie mnie moimi ś lepe oczy.
10 minut siedzenia na ł awce. Wię c wypuś cił em powietrze i wzią ł em się w rę kę . Poszedł . Do supermarketu spoż ywczego. Gdzie kupił em czekoladki w pudeł kach za wszystkie pienią dze.
Prawie cał a grupa, z kilkoma wyją tkami, był a już w autobusie. Ktoś popijał piwo, ktoś sprawdzał zawartoś ć zakupionych pudeł ek i pudeł ek. Panie z oż ywieniem dyskutował y o ubraniach, któ re widział y. Najbliż si są siedzi, chichoczą c, przeskanowali zawartoś ć mojej paczki i doszli do wniosku, ż e muszę mieć taką obsesję na punkcie czekolady.
Ż aden z nich nigdy nie dowiedział się , co się naprawdę stał o.