Świnia przysięgała

22 Listopad 2018 Czas podróży: z 04 Listopad 2018 na 16 Listopad 2018
Reputacja: +15099.5
Dodaj jako przyjaciela
Napisać list

Moż esz oczywiś cie nazwać to bardziej kulturalnym. Na przykł ad „Nigdy nie mó w nigdy”. Ale gdzie ja jestem i gdzie jest kultura.

Rok temu przysię gał em i przysię gał em, ż e na Sri Lance nie ma już stopy. Ale bilety na Goa wcią ż był y znacznie droż sze, prawie o poł owę , co mi nie mieś ci się w gł owie. I wiza też . Tutaj i rozważ - 10000 UAH. oszczę dnoś ci na biletach plus 130 dolaró w oszczę dnoś ci na wizach. W tej sytuacji jestem gotó w kochać Sri Lankę cał ym sercem i innymi organami.

Ostatnim razem ż artobliwie zatytuł ował em swoją historię A Handbook for Dummies. Niektó rzy brali to dosł ownie i krytykowali do szpiku koś ci. W tym roku poprawił em się i nie nazwał em swojego pisania „Manual-2”, bo nie chciał bym, ż eby ktoś cierpiał decydują c się na taką przygodę jak nasza. Mianowicie – tym razem postanowił em zrezygnować nie tylko z usł ug serwisowych i serwisowych, ale takż e z firm ubezpieczeniowych, a nawet rezerwacyjnych.


Polegają c na woli Wszechmogą cego, w pią tek, uciekają c z pracy godzinę wcześ niej, udaliś my się na dworzec. Tym razem był o nas tylko dwó ch. Verka nie mogł a iś ć , nawet gdybym ją o to poprosił .

Wchodzą c do naszego przedział u, od razu zdaliś my sobie sprawę , ż e wakacje się rozpoczę ł y. Pachniał o tak silnymi perfumami, ż e przez sekundę wydawał o się , ż e jesteś my już bezcł owi. Są siad pachniał nie dziecinnie.

Pocią g ruszył . Nasz towarzysz zasną ł i zaczę liś my ś wię tować począ tek wakacji.

W nocy poczuł em dziki bó l gł owy, któ ry rano nie miną ł . Vadik obudził się i poskarż ył mi się na ten sam problem. Domyś lił em się , ż e to od ducha są siada. Nie moż esz mieć bó lu gł owy od koniaku, prawda? Przynajmniej nie z nami. Ale nasz towarzysz podró ż y nie miał bó lu gł owy. Tajemnica natury!

Tradycyjnie prosto z pocią gu udaliś my się do schroniska Puzatu. Był o wpó ł do sió dmej, ale jak zwykle był a spakowana.

Przed odlotem był czas, przynajmniej wolny, a ja postanowił em zaoszczę dzić trochę wię cej i nie jeź dzić do Boryspola skybusem. Lecieliś my bez bagaż u, ale z dwoma plecakami: duż ym Vadikiem i moim mał ym. Pojechaliś my wię c metrem na stację Charkowską , gdzie, jak powiedział mi jeden z kijowskich cgistalkeró w, autobus powinien jechać na lotnisko. I naprawdę tam był . Sam bilet kosztował aż.60 hrywien! A ja naiwnie myś lał em, ż e 15 hrywien. Moż e to też był skybas. Nie zajmował em się tym problemem. Mimo to zaoszczę dziliś my 32 hrywny.

W Boryspolu nasze dobre znajome, moja mama i có rka, spotkali się przy odprawie doś ć nieoczekiwanie. Okazał o się , ż e lecą do Goa na Ajurwedę . Na 3 tygodnie. Ajurweda oczywiś cie jest dobra. Dieta, lewatywy. 3 tygodnie. Brak morza. Tylko ś wież a woda. Dobrze, dobrze!

Po rejestracji Vadik i ja poszliś my leczyć gł owy. Wzią ł em piwo z beczki za 60 UAH. na szklankę .


Tyle pienię dzy zaoszczę dzonych na podró ż y dla jednego. Lwó w „Biał y Lew”. Boż e, co za bał agan! Jednak opuś cił gł owę . Przeszliś my przez odprawę celną . Butelka wody przeszł a spokojnie w moim plecaku. Chę tnie chwycił a torbę i poszł a do kontroli paszportowej. Moja ciotka w budce wł aś nie mnie oszoł omił a swoim pytaniem, dlaczego nie poleciał em bezpoś rednim lotem do Kolombo i nie przeleciał em przez Sharjah? Pierwsze, co przyszł o mi do gł owy, to skrzywić się i zadać jej kontr-pytanie: „Z UIA ?? ? ? ? ». I wtedy przypomniał em sobie, ż e godzina ich wyjazdu był a dla mnie wyją tkowo niewygodna. Tak, czym dokł adnie jest jej sprawa? Oczywiś cie był em już oburzony na siebie.

Znikną ł . Usiadł obok dutika. A dusza domaga się kontynuacji bankietu! Napijmy się kolejnego piwa? Pospiesz się ! Zatrzymać ! A gdzie sakiewka z pienię dzmi? I nie! Paszporty, bilety są , ale nie! Kapeeeets! Biegnij z powrotem do straż y granicznej. Zapomniał em, mó wię , wszystkiego, co zyskał em cię ż ką pracą . Okazuje się , ż e zapomniał am tam nie tylko portfela, ale i kurtki.

Wujek w celofanowych rę kawiczkach zapytał , jak dostał em się do takiego ż ycia? Powiedział em, ż e to wina piwa. A on mi powiedział : „Piwo-piwo-wó dka? „Nie, mó wię , wó dka jeszcze nie dotarł a. A jak udowodnisz, ż e to twoja sprawa? Dobrze, ż e miał em tam wizytó wkę . Oni dali. Niczego nie brakuje. Piwo wię c, jak podejrzewał em wcześ niej, jest nie tylko szkodliwe, ale i poż yteczne. Gdybym nie chciał piwa, wyszlibyś my bez torebki. Jak ci się podoba opcja wakacyjna? Lesya i Regina nigdy nie widział y czegoś takiego w koszmarze.

W koń cu piliś my piwo. W tej strefie kosztował już.100 UAH. na szklankę . Ale przynajmniej był przyjemniejszy niż Biał y Lew. Wyglą da na to, ż e nawet „Krushovice”. Chociaż pamię tam, ż e powinno być duż o smaczniejsze.

W samolocie poszedł em porozmawiać ze znajomymi. Przygotowywali się do Ajurwedy, rozgrzewają c się tequilą .

Nastę pnie spotkaliś my się na lotnisku w Szardż y. Mieliś my bardzo kró tki dok. Znajomi mają tę samą bramę , ale pó ź niej.

Kropka, któ ra wró cił a z palarni, zapytał a po raz trzeci: „Doką d lecimy? ” Wł oż ył a kamizelkę , ż eby mę ż czyź ni w palarni nie patrzyli na jej klatkę piersiową , i wró cił a. I ustawiliś my się w dł ugiej kolejce do inspekcji. Trzeba przyznać pracownikom lotniska, ż e ​ ​ dział ali jasno i spó jnie. Krzyczą c „Colombo, Colombo”, wybrali pasaż eró w naszego lotu i spę dzili bez kolejek.

Mieliś my jedno miejsce w samolocie Sharjah-Colombo i oczywiś cie z tego skorzystał em. Nie mogę powiedzieć na pewno, czy spał em, ale upadł em.


Nie ma problemu, po otrzymaniu wizy w dniu przyjazdu, pozwolenie na któ re dostał am w domu za 35 dolcó w, poszliś my wymienić dolary. Uznał em, ż e 500 dla dwojga powinno nam wystarczyć . Dali banknoty 5 i 1 tys. rupii. Poprosił em o wymianę jednego mniejszego kawał ka. Pł ywaliś my, wiemy, ż e nie lubią oddawać konduktora autobusu.

Po zmianie majtek na spodenki w toalecie wyszliś my w wilgotną , ciepł ą ciemnoś ć . W Borispolu przebraliś my się w slaps i tam zdję liś my swetry. Po przejś ciu przez jezdnię dotarliś my do przystanku autobusowego. Moim zdaniem był a 5 rano. Do Kolombo kursował komercyjny autobus za 300 rupii, któ ry miał wł aś nie wypł yną ć . Odmó wiliś my propozycji wsiadania, bo wiem, ż e o wpó ł do szó stej bę dzie pań stwowy autobus za 130. Usiedliś my na ł awce. Tu i tam grzebią miejscowi. Siada na ł awce, wychodzi, wraca. Z mał ymi dzieć mi. Gdzie? Czemu?

Na miejsce odjeż dż ają cego autobusu podjechał kolejny autobus. I znowu komercyjny. A już wpó ł do pią tej. A gdzie jest pań stwo? I nie! Ludzie powoli zaczę li wypeł niać bas. Nie mieliś my innego wyjś cia, jak pó jś ć za ich przykł adem. Aby nie stawiać rzeczy obok kierowcy, jak to tutaj jest w zwyczaju, usiedliś my na samym koń cu autobusu i zabraliś my rzeczy ze sobą .

Gdy zabrakł o miejsc, konduktor zaczą ł umieszczać ludzi na skł adanych siedzeniach w przejś ciu. I wtedy zauważ ył em ś wiecą cy zegar elektroniczny nad siedzeniem kierowcy. Pokazali 5.20. Jak to? Myś lał em, ż e był o dziesię ć po szó stej. Cholerny! Zapomniał em, ż e ró ż nica czasu to nie 4 godziny, a 4.5. I tu nadjeż dż a wielki autobus pań stwowy, któ rym jeź dziliś my w zeszł ym roku. Ale nie był o jak uciec. Cał e przejś cie był o zapchane pasaż erami. Pań stwo zaczę ł o wś ciekle sygnalizować , ż e handel powinien zostać zwolniony. I wypł ynę liś my.

Nadal był o doś ć ciemno. W oknie autobusu zobaczyliś my ruch - demonstrację kobiet w biał ych szatach z kilkoma irlandzkimi flagami. A ludzie nie ś pią !

Kiedy dotarliś my na dworzec autobusowy w Kolombo, był już ś wit. Szukaliś my autobusu do Unawatuny. Niektó rym nam wskazano. Kolombo-Kataragama.


Nie miał em poję cia, gdzie jest ta Kataragama, ale nie miał em powodu, by mu nie ufać . Usią dź , chodź my. Konduktor zbliż ył się . Nazywam go Unawatuna. Kiwa gł ową i wrę cza mi bilety z kasy. Patrzył em na cenę . Skacz skacz? 256 rupii od nosa! Jednakż e! W zeszł ym roku dojechaliś my do 130, choć tylko do Hikkaduwy, ale wedł ug moich obliczeń nie mogł o być droż ej niż.200. Ale z kasą nie moż na się spierać . Dawszy pienią dze, zaczę ł a uważ niej przeglą dać bilety. I wydaje mi się , ż e rozumiem tę sztuczkę . Ta zhuchara schlebiał a nam w sposó b, w jaki nikt nam wcześ niej nie schlebiał . Dał nam bilety nie do Unawatuny, ale do ostatniej, Kataragamy. Jak się pó ź niej dowiedział em, ta sama Kataragama to figa wie gdzie. Dalej Matara, a jeszcze dalej Velavaya. Gdzieś w gł ę bi wyspy. I starannie przygotowaliś my się przed wyjazdem. Opalali się aż do Cał unó w, aby przybyć jako biali (przepraszam, czarni) ludzie.

Już miał em wyjeż dż ać , ale postanowił em na wszelki wypadek zapytać , czy są tu wolne pokoje i czy jest kuchnia. Tak, wszystko był o. Ale drogie - 4000. Obiecał em wró cić , jeś li w ogó le.

Ale nie wró ciliś my - znaleź liś my to, czego szukaliś my.

Najdroż szy gospodarz pokazał nam do wyboru kilka pokoi. Ale z jakiegoś powodu wszystko za jedną cenę . Na parterze z klimatyzacją za 2.5 tyś , na drugim bez Condera, ale z balkonem w tej samej cenie, na trzecim pię trze - bez Condera i balkonem, ale z kuchnią . Jeś li podł ą czysz gaz, to też bę dzie 2.5. Pozostał e pokoje miał y moż liwoś ć korzystania ze wspó lnej kuchni i lodó wki na parterze. Jednak lodó wki był y na każ dym pię trze, ale najwyraź niej obcią ż enie willi był o niskie, a wł aś ciciel jeszcze ich nie uwzglę dnił . A ostatni pokó j, któ ry wybraliś my, był ró wnież na trzecim pię trze.

Był bez balkonu, bez kuchni, bez kondora, ale z dł ugim wspó lnym balkonem, któ ry był na wył ą cznoś ć . A wł aś ciciel dał nam go za jedyne 1700 rupii. To znaczy za 10 dolcó w. Prosił jednak, aby nie mó wić o tym pozostał ym mieszkań com. Po zapł aceniu za 4 noce zemdlał em. Wreszcie moż na odpoczą ć i nie martwić się , ż e bę dziemy musieli spę dzić noc na plaż y na rę czniku.

Upuszczają c rzeczy, poszedł em przywitać się z oceanem.

Od willi w spokojnym kroku 3-4 minuty ró wnomiernie. Lubię Unawatunę . Jest wielka zatoka bez fal. Zachó d sł oń ca jest jednak doś ć ostry. Ale dla nas - to wszystko! Dopiero w tym roku pojawił a się innowacja. Krajobraz dosyć zepsuł a budowa ogromnego hotelu. Wł aś ciciel willi powiedział , ż e to budynek premiera. Zrozumiał y! Wszystko jest jak wszę dzie!

Ale z produktami w Unie, jak mi się wydawał o podczas poprzednich wizyt - nie bardzo.


Owoc oczywiś cie jest. Gdzieś w pobliż u toru jest też sklep z alkoholami. Ale tutaj nie ma gdzie kupić ryb. Poszliś my wię c do supermarketu w Halle. A po drodze poszliś my do jadł odajni, gdzie wypiekano przeró ż ne lokalne przysmaki. Wzią ł em buł kę z jajkiem. Jak mi ich brakował o! Ale tym razem kosztują nie 50, a 60 rupii. Nawiasem mó wią c, rupia spadł a nieznacznie w cią gu roku, ze 152 do 172. Najwyraź niej z tego powodu, a moż e z innego, opł ata za przejazd do Halle wynosił a 25 rupii, w poró wnaniu do zeszł orocznych 17.

Gdy zbliż ał em się do dworca autobusowego, zauważ ył em dł ugą kolejkę , któ ra wydawał a mi się skł adać wył ą cznie z Europejczykó w. Nigdy nie widział em tylu biał ych na Sri Lance na lotnisku. Stł oczyli się wokó ł boiska do krykieta. Podobno przyszł a kolej na kasę . Wszę dzie wisiał y flagi z napisem „mistrzostwa krykieta”, któ re wydawał y się mieć charakter narodowy. Ale nas interesował y znacznie bardziej prozaiczne rzeczy - ryby, krewetki, piwo, arak i ró ż ne inne ananasy.

Przed pó jś ciem do supermarketu poszliś my na targ rybny w pobliż u fortu.

Chciał em tuń czyka. Nigdy nie pró bował em tego ś wież ego. Tylko w puszkach. Jak dla mnie - wytrawnie. Ale musisz spró bować . Na rynku sprzedawano zaró wno mał e, jak i duż e. Zdecydowanie nie chciał em mał ego. A za stek z ogromnego zadano 1000-1100 rupii/kg. Wydawał o mi się to drogie. Zaczą ł się targować - nie poddawaj się . Wą chają c oferowane steki, był em niezadowolony z zapachu. Mimo to był o poł udnie, a ryba szł a. Zastanawiam się , co robią z zaginionymi rybami?

Nie kupują c niczego, poszedł do supermarketu. Tutaj był em mile zaskoczony. Ceny w poró wnaniu do zeszł ego roku nie wzrosł y i na odwró t. Stek z tuń czyka kosztował tu 960 rupii i był absolutnie ś wież y. Mocne krewetki kosztował y tylko 1160 rupii, podczas gdy w zeszł ym roku cena osią gnę ł a 1400. Dział alkoholi miał nawet metki z cenami napojó w spirytusowych.

Rum Calypso kosztował.2500 (zapł aciliś my 2600 w sklepie Hikkaduwa), arak 1450 (1600 w sklepie). A piwo Lyon kosztował o 200 rupii razem z pojemnikiem. Pasoż yty ze sklepu Hikkaduwa pokonał y mnie po 280 za butelkę , jednak w zeszł ym roku cena na butelce wynosił a 230, a teraz 160. Cuda!

Po zakupie artykuł ó w spoż ywczych, a takż e 100-gramowych butelek szamponu, pasty do zę bó w i ż elu Aloe Vera, wsiedliś my do autobusu i wró ciliś my do naszej wioski. Po usmaż eniu tuń czyka w oleju kokosowym uż yli go z zimnym lwem.


Po godzinie udaliś my się na plaż ę , ale z drugiej strony – Jungle Beach. Po drodze na jednym z podwó rek kupili kokos do picia za jedyne 50 rupii. Zanim dotarliś my do koń ca naszej podró ż y, postanowiliś my skrę cić w jedną ze ś cież ek i zobaczyć , co tam jest. Znajdował się tam stos kamieni, o któ re uderzał y fale. Có ż , mał y wodospad. Trochę ś mieci. I tak - nic specjalnego.

Tym razem dż ungla w dż ungli był a dobra.

Podczas naszej ostatniej wizyty tutaj nie był o lodu - z Galle wywoł ywał y ró ż nego rodzaju ś mieci, a sama plaż a jest prawie cał kowicie zalana. Teraz woda był a czysta, morze spokojne. Tylko sł oń ce schował o się za mgł ą . Wię c nie zdą ż ył em się opalać . Po zakupach wró ciliś my. Z nami ten dzień się utrzymywał . Czas zjeś ć obiad i spać .

Na obiad zjedliś my arak, kurd i ananasa z mango.

W nocy padał o, był o chł odno. Zamkną ł em nawet okna i przykrył em się prześ cieradł em, nie liczą c wentylatora. Spał em dobrze.

Cał ą noc padał o. A rano też mż ył o. Nie burza, nie ulewa, tylko deszcz. Dzisiaj planowaliś my zwiedzić tereny na poł udnie od Unawatuna. Wedł ug mapy musiał a być dł uga plaż a. Są dzą c, ż e nadal bę dziemy mokrzy, nurkowie zał oż yli kilka plecakó w i zabrali je do swoich plecakó w.

Wstę pnie oczywiś cie zjedliś my ś niadanie z jajecznicą , kurdem i owocami.

Wydawał o się , ż e deszcz ustał , ale niebo nie był o optymistyczne. Był o bardzo ponuro. Trochę mi zaję ł o przejś cie na obiecaną przez mapę dł ugą plaż ę . Wię c musiał em się jakoś ubrać .

W koń cu poszedł em na plaż ę .

Có ż mogę ci powiedzieć ? Nie chciał bym mieszkać w tej czę ś ci Unawatuny. Kamienie peł ne. Plaż a jest bardzo warunkowa. Nie ma gdzie pł ywać . Poza tym pogoda jest doś ć obrzydliwa. Deszcz znó w się nasilił . Tutaj, cholera, uderz! Jeś li to się utrzyma, wszystkie moje plany pó jdą na marne. Dobrze, ż e nie miał em ż adnych wią zań hotelowych. W zasadzie wszystko mogł em zmienić w zależ noś ci od okolicznoś ci.

Dotarliś my do miejsca, w któ rym z wody wystawał y ł awki rybakó w. I mieli tam nawet miejsce.

Czytał em w doniesieniach, ż e handlarze ryb siedzą tam wył ą cznie dla ś nież yc - nie ł apią nifigi.


A dokł adniej ł owią , ale nie ryby, ale turyś ci, któ rzy chcą zrobić im zdję cia. Ale moż e, ponieważ pogoda wcale nie był a fotohigieniczna, nie był o turystó w, biedni rybacy musieli ł owić . Każ dy miał pił kę , w któ rej coś był o widoczne. Przypuszczalnie haczyk. I nawet nie zwracali na nas uwagi. Nie pró bowali pozować i nie domagali się legowiska. Ale wcią ż robił em im zdję cia spod ciszy, idą c za kamieniami.

W dalszej czę ś ci kursu stos kamieni wpadł do morza. Dwie Chinki, ubrane prawie w skafandry kosmiczne, skakał y po kamieniach z tak poważ nym sprzę tem fotograficznym. A ja w kostiumie ką pielowym z telefonem w rę ku też wspią ł em się na zdję cia surfingu. Dzię ki Bogu nie spadł a!

Zapomniał em powiedzieć . Poprzedniej nocy wyją ł em baterie z aparatu i wł oż ył em je do ł adowarki. I nic!

Ż aró wki się nie zapalił y. Podobno trzaskał y baterie, któ re wiernie sł uż ył y przez wiele lat! Katastrofa! Są oczywiś cie dwa telefony. Ale w mojej pamię ci, jak 90-letnia babcia. Kilka zdję ć . Vadik ma wię cej, ale nie da się wszystkiego zastrzelić przez telefon. Niewygodny. Postanowiliś my wię c kupić baterie. Ale bę dzie wieczorem, a na razie filmował em przez telefon. Jakoś ć jest odpowiednia.

Chciał em już iś ć dalej. Na horyzoncie nie był o nic ciekawego, deszcz nie ustał . I minę ł o tylko 5 km. Ukryli się pod krzakami aloesu, przebrali się w suche ubrania i zatrzymali się .

Przybył do Halle. Wydawał o się , ż e deszcz przestał padać . Prawie. Chcieli iś ć do fortu, ale zmienili zdanie i poszli do supermarketu. Tuń czyk kosztował tylko 760. Ale go nie kupiliś my. Chcieli krewetki. I piwo. I jeszcze jeden arak. Nie lubiliś my go wczoraj. Miejscowy facet kupował trochę za 1700.

Powiedział , ż e jest dobry. Có ż , my też to kupiliś my.

Krewetki był y ró wnie wspaniał e jak piwo. Arak był dziwny, inny w smaku niż poprzedni. Ale też mi się to nie podobał o. Przejdź my do Calypso!

Tłumaczone automatycznie z języka ukraińskiego. Zobacz oryginał
Aby dodać lub usunąć zdjęcia w relacji, przejdź do album z tą historią
Вид с нашего балкона. Внизу речечка.
Вид с балкона на стройку нового отеля
По дороге на Джангл бич
Джангл бич
Джангл бич
Джангл бич
Джангл бич
Пляж Унаватуны с видом на стройку
Унаватуна
Унаватуна
Стейк тунца
Слабое подобие заката. Вид с балкона
Крикетный стадион
Podobne historie
Uwagi (68) zostaw komentarz
Pokaż inne komentarze …
awatara