Dziki na Sri Lankę. Podręcznik dla manekinów (odcinek 7)
Rano wstaliś my przed ś witem, nigdy nie pogryzieni! Ta willa, w przeciwień stwie do poprzedniej, miał a nad ł ó ż kiem moskitiery. Ale nie był o komaró w! Jakoś od razu podejrzewał em taki haczyk i nawet nie rozwiną ł em tej siatki. Jednocześ nie zostawił a na noc otwarte okno, by odetchną ć gó rskim powietrzem, przesyconym aromatami drzew eukaliptusowych. Ś mierdzą ce samochody przestał y już ś migać po okolicy.
Zabraliś my aparat i wspię liś my się na dach. Có ż , kiedy się wspinali, otworzyli drzwi i przeszli kilka metró w ś cież ką . Willa został a zbudowana na skarpie, a jej tylna czę ś ć opierał a się na gó rze. Na dachu siedział już facet o wyglą dzie Rastamana wraz z dwó jką miejscowych dzieci. Majstrowali przy panelu kontrolnym czegoś . Kilka minut pó ź niej coś ską dś nadeszł o. Warkot! Potem facet wyją ł taki poważ ny fotik i filtry do niego. Dobrze przygotowane! Jego strzał y musiał y być niesamowite.
Có ż , nasza cyfrowa mydelniczka miał a wszystko, co mogł a.
Nastę pnie usiedliś my na balkonie dwó jki, cieszą c się ś wież ym powietrzem i pię knym widokiem,
Potem udaliś my się na ś niadanie. O! Có ż , ś niadanie był o mił ą niespodzianką po mini racjach na wybrzeż u. Nawet jedliś my! Gospodarz był bardzo mił y i taktowny. Chciał em mu już zapł acić za pokó j, bo wczoraj nie chciał tego robić , ale znowu powiedział - pó ź niej!
Na dzisiaj był obszerny program, ponieważ był to jedyny dzień , któ ry przeznaczył em na zwiedzanie i splą drowanie miasta.
Gł ó wnym magnesem tych miejsc jest Szczyt Mał ego Adama. Czytał em, ż e nie ma to nic wspó lnego ze Szczytem Adama (gdzieś w regionie Nuwara Eliya), podsycanym mitami i legendami.
Tyle, ż e jakiś przedsię biorczy mieszkaniec uznał , ż e ich krajobrazy nie są gorsze. Wybrał em pomalowane wzgó rze i tak je nazwał em. I zadział ał o! Turysta oszalał ! A my jesteś my z nimi.
Szczerze mó wią c, bardzo chciał bym wspią ć się na Szczyt Adama, ten prawdziwy. Ale Wiara!! ! ! ! Jakich poś wię ceń nie trzeba dla niej ponosić ! Musiał em podją ć decyzję kompromisową i wybrać opcję lekką .
Droga na szczyt nie był a trudna. Ale oczywiś cie nie dla wszystkich. Na ostatnim etapie zaczę ł y się strome kroki, któ rych Vera już nie opanował a i siedział a na ł awce w cieniu.
I warto był o pokonać te kroki! Sę dzia dla siebie.
Na trasie spotkaliś my mł odą parę rodakó w ze Lwowa. Byli jedynymi Sł owianami, jakich spotkaliś my w tej czę ś ci kraju.
A wię c wszyscy cał kowicie Brytyjczycy i inni Niemcy. Obecni byli ró wnież Chiń czycy. Wielu chodził o z przewodnikami, chociaż po co są tutaj potrzebni? Trasa jest mocno zatł oczona.
Po powrocie do wioski zacią gnę liś my Verkę do kolejnej atrakcji - wodospadu. Jest poniż ej Elli. Minę liś my to wczoraj. Odległ oś ć.6, 5 km od wsi. Zejdź ze wzgó rza, widoki są niesamowite.
Ale skomlą cy zaproponował , ż e zł apie tuk-tuka przez cał ą drogę . Opieraliś my się tak bardzo, jak tylko mogliś my. Po przejś ciu 3 km wzdł uż serpentyny Verka w koń cu zabrakł o pary. Powiedział a, ż e osobno wymieni 20 dolcó w i pojedzie tuk-tukiem. Na litoś ć Boską ! Ale nikt nie zatrzyma się na serpentynach!
Po przejś ciu wię kszej odległ oś ci dotarliś my do duż ego obszaru z restauracją , w pobliż u któ rej stał tuk-tuk. Kierowca był nieobecny. Na szczę ś cie, gdy go szukali, podjechał autobus i wskoczyliś my do niego.
Pozostał e 3.5 km przejechaliś my, pł acą c po 20 rupii.
Oto wodospad!
Có ż , ś rednia. W Nuwara Eliya widzieliś my ł adniejsze i mocniejsze. Kilku miejscowych ką pał o się pod strumieniami z rur. I chciał em napeł nić butelkę wody. Ale wszyscy myli się i myli! Wszyscy ludzie fotkal z daleka, od mostu. Ale nie bę dę sobą , jeś li gdzieś się nie wspinam! A my, zdejmują c buty, wspię liś my się bliż ej wodospadu. Obchodzą c duż y kamień , znaleź li za nim biał ą parę , wygrzewają cą się w kostiumach ką pielowych w pobliż u stosunkowo gł ę bokiej naturalnej wanny. Zalał się w nim ró wnież mieszkaniec. A moż e nie miejscowy, ale np. znudzony oceanem mieszkaniec Hikkaduwy. Nie braliś my strojó w ką pielowych, wię c po prostu poszedł em po kolana, ż eby zrobić zdję cie. Kamienie są ś liskie!
W mię dzyczasie ludzie z mostu, widzą c, ż e zakł ó camy zamieszki i nikt nam za to nie zrobił a-ta-ta (chociaż na moś cie tł oczył a się cał a masa wojskowych, któ rzy niedawno przybyli), ró wnież podą ż ał . Ach, biedna para! Wraz z naszym zgł oszeniem ich samotnoś ć dotarł a do ostatnich kapetó w!
Kiedy patrzyliś my na mał py szperają ce w ś mietniku, podjechał autobus.
Po tym wró ciliś my do Elli, pł acą c po 25 rupii. W dalszej czę ś ci programu kolejna atrakcja – 9-ł ukowy most. Ale ktoś już potrzebował odś wież enia. I w kawiarni. Był em temu przeciwny. Był bym cał kiem zadowolony z butelki zimnego piwa, przegryzionego pikantnymi lokalnymi mandybriki. Tanie i smaczne. Có ż , chodź my do kawiarni. Ceny mnie nie zainspirował y, wię c zostawiliś my Verkę , ż eby poż reć gł upiego kurczaka, któ rego zamó wił a z ró wnie gł upimi warzywami. I pij gł upi ś wież y sok. Piwo tutaj kosztuje 380 za 0.5.
I wiedział em, gdzie moż na zdobyć.0, 6 za 350. Verka bał a się być sama, ale i tak wyszliś my. Ale obiecali wró cić .
Wypiliś my zimnego laionchika i zjedliś my kilka rodzajó w sł odyczy. Wspaniał y! Wró cili po Verkę . Za swó j posił ek zapł acił a aż.880 rupii. Oboje wydaliś my tę samą kwotę !
Trzeba był o iś ć na most wzdł uż toró w kolejowych. Dojechaliś my na stację . Zapytał em w kasie, czy moż na kupić bilety do Kolombo na jutro? Nie, jutro bę dzie jutro. Przeczytał em, ż e siedzenie na tej stacji moż e być problematyczne ze wzglę du na wielu ludzi takich jak my. Zalecono jechać tuk-tukiem do poprzedniej stacji i już gwarantowano zaję cie miejsc (bilety sprzedawane są bez miejsc). Ale po przestudiowaniu rozkł adu jazdy nie zrozumieliś my, czy nasz pocią g zatrzymuje się na poprzedniej pó ł stacji. I doszli do wniosku, ż e raczej nie niż tak.
Dlatego postanowiliś my zdać się na los i spró bować jutro przeją ć powó z szturmem na tej stacji, oszczę dzają c tym samym jeszcze wię cej na tuk-tuku.
Pę dziliś my na peron, ale nie wpuś cili nas, bo nie mieliś my biletó w! Verka odmó wił a pó jś cia dalej, mó wią c, ż e jeszcze jakoś dostanie się na most w jednym kierunku, ale z trudem bę dzie mogł a wró cić . Poleciliś my, ż eby sama znalazł a supermarket (kupił a trochę herbaty), a potem pojechał a do hotelu. Trudno się tu zgubić .
I chodziliś my po stacji i grzebaliś my w podkł adach. Sł yszą c gwizd nadjeż dż ają cego pocią gu, ukryli się w krzakach. Pocią g jechał w kierunku Badulli (jutro musieliś my jechać w innym kierunku). Był y tylko trzy samochody.
O-o-o! Jak zmieś cimy się jutro, skoro pocią g jest tak mał y? Usią dziemy w przejś ciu na plecakach!
Po odczekaniu, aż pocią g zacznie się czoł gać , wró ciliś my na drogę i ruszyliś my w drogę . Wokó ł las sosnowy.
Pię kno!
Po drodze pojawił się tunel.
Przypomniał em sobie kilka zabawnych i nie tak zabawnych dowcipó w o tunelach. Weszł a. Jakoś niewygodnie. Dobrze, ż e pocią g niedawno przejechał , a nastę pny jeszcze nie przyjechał . Skoro zł apał nas w tunelu, to nawet nie wiem, co zrobić – wybiegać przed silnik czy wciskać się w ś cianę , w nadziei, ż e ten silnik nie posmaruje was na tej samej ś cianie?
Na szczę ś cie nie musieliś my podejmować brzemiennej w skutki decyzji. Dotarliś my do mostu. Tak, imponują ce!
A był o tu wielu ludzi! A ską d one pochodzą ? Nikt nas nie wyprzedził ! Robili zdję cia pod ró ż nymi ką tami, prawie zlatywali ze ś liskiego zbocza, gramolili się , czepiali pni krzewó w herbacianych.
Mapa mi pokazał a, ż e nie moż na się cofną ć , ale wspią ć się na wzgó rze i wjechać na drogę prowadzą cą na Szczyt Adama. Wię c zrobiliś my.
Wyszliś my na drogę , chodź my, chodź my. Tylko ja jej nie poznaję . Byliś my tutaj?
Okazał o się , ż e zakrę t na szczyt był tuż przy drodze. Jak dł ugo, jak kró tko, ale w koń cu dotarł em do wsi, po drodze jadą c do supermarketu. Nawiasem mó wią c, znajduje się na tej samej ulicy. Tutaj wydaje się , ż e jedna droga prowadzi do wszystkich interesują cych rzeczy. Vadik skarcił mnie za zł e przygotowanie. Mogliś my od razu zejś ć ze szczytu Adama na mostek, a nastę pnie przejś ć do wodospadu, zataczają c w ten sposó b trasę . Mą drala! Nastę pnym razem przygotuj się !
Nie był o za pó ź no. Odkryto kolejną atrakcję - Ella Rock. Ale droga do niego nie jest blisko, dalej niż do Adama. I trochę zmę czyliś my się czymś . Krokomierz wskazywał , ż e przepł ynę liś my dziś.23 km. Tylko. Tam Polina robił a 30 dziennie, a nawet 8 dni z rzę du! I my! Hań ba!
Posypują c gł owy popioł em, pomnoż yli go przez wspó ł czynnik korygują cy uwzglę dniają cy gó rzysty teren i uznali, ż e w zasadzie odległ oś ć jest proporcjonalna do 30. I uspokoili się .
I piwo, któ rego chciał eś ! Rzucił em się do stoiska z piwem, ale jest zamknię te! Oto zasadzka! To był o trochę mniej niż.4 godziny. W pobliskim sklepie z przeką skami dowiedzieli się , ż e stragan otworzy się już o 5. Przypomnieli sobie, ż e za rogiem, na ulicy prowadzą cej do dworca, zobaczyli pub. Chodź my tam. Ale po drodze zobaczyliś my na ulicy mał ą knajpkę z menu. Był y tam doś ć niedrogie. Pomyś lał em, dlaczego wł aś ciwie piwo? Piwo już niedł ugo bę dziemy pić w domu w nieograniczonych iloś ciach. Ale ze ś wież ymi sokami w domu napię ł am się . Daj spokó j, Vadik, lepiej uderzyć w ś wież y sok!
Usiedliś my przy stole na zewną trz zrobionym z… jak myś lisz? Z bę bna, na któ rym nawinię ty jest kabel elektryczny! Tanie i smaczne!
Chł opcy nie zawracali sobie gł owy drogimi meblami, bo podobno ich ś wież e soki są tanie.
Podczas picia, wpatrują c się w przechodnió w. Wielu zagranicznych turystó w z plecakami i plecakami, lub obydwoma jednocześ nie. Plecak leż y na brzuchu, a plecak na garbie.
Odś wież eni ruszyliś my do willi. Jesteś my dziś trzeź wi. Planowali kupić arak, ale sprzedawano go w tym samym straganie co piwo. Z moich obserwacji wynika, ż e to jedyne miejsce w Elli, któ re sprzedaje alkohol na wynos. Chociaż oczywiś cie mogę się mylić . Ale ani szukać innego, ani czekać , aż ten się otworzy, nie był o już sił y.
W domu Verka lubił a leż eć na ł ó ż ku. Nie, co? Przynajmniej, ale przez dziesią tki kilometró w zmusiliś my ją dziś do tupania. Moż e być z siebie cał kiem dumny. Nie znalazł a supermarketu, zamiast tego poszł a do herbaciarni. Kiedy byliś my w Hikkaduwie, powiedział em, ż e herbatę kupimy tam, gdzie roś nie - w gó rach.
Logicznie rzecz biorą c, powinno być taniej niż na wybrzeż u. Ale moja logika wydaje się być inna od logiki kogoś innego. Dziwne, ale faktem jest, ż e tutaj był o droż ej! I ogó lnie najtań sza herbata w Hikkaduwie jest droż sza niż najdroż sza herbata w Mariupolu. I nie mó w mi o „ś wież oś ci” i „naturalnoś ci”. Co za bezsens!
W porzą dku! Przepraszam, jeś li kogoś uraził em. Po prostu nie piję herbaty, bo bez cukru mi nie smakuje, a cukru nie jem. Dodatkowo ma rozsadzać herbatą ró ż ne buł eczki. I ich też nie jem. Ogó lnie cał e zł o z herbaty! Tutaj kawa to inna sprawa! Moż na go pić bez cukru i buł ek. Có ż , piwo generalnie jest poza konkurencją ! Piwo ma wszystkie witaminy!