Dziki na Sri Lankę. Podręcznik dla manekinów (odcinek 6)

29 Listopad 2017 Czas podróży: z 06 Listopad 2017 na 17 Listopad 2017
Reputacja: +15099.5
Dodaj jako przyjaciela
Napisać list

Rano, po ś niadaniu i wynaję ciu pokoju, doś ć ciepł o poż egnaliś my dozorcę . Zacią gnię ty ze wszystkimi rzeczami na dworzec autobusowy. Nawet nie pró bowaliś my wsią ś ć do bezpoś redniego autobusu Colombo-Matara - był o to problematyczne ze ś mieciami. Z moich obserwacji wynika, ż e ​ ​ o każ dej porze dnia był o tu tł oczno. A gdzie oni wszyscy idą ?

Wsiedliś my do pustego autobusu z Hikaaduwa-Galle. Konduktor chodził z ś ciereczką i pastą , wycierają c wnę trze. Carrier wł ą czył ż ał obne pieś ni - prawdopodobnie jakieś buddyjskie modlitwy mantry. Za jego siedzeniem miał wią zkę kadzideł ek. Có ż , po prostu tak poboż ni!

Dzień wcześ niej wszystkie drobiazgi wydał em w sklepie alkoholowym - sprzedawca nie miał reszty z duż ego rachunku. A teraz musiał em dać dyrygentowi 1000 rupii. Wzią ł go po cichu, ale jakoś nie spieszył się z oddaniem. Nie martwił am się o to – moż e do tego czasu nie kolę dował am?


Monastyczne zawodzenie zastą piono nieco pogodniejszymi klipami o nieszczę ś liwej mił oś ci, któ rym towarzyszył pokaz pię knych pejzaż y morskich. Moje serce zatonę ł o i napł ynę ł y ł zy! Gdzie pł yniemy (przepraszam, pł yniemy)? Po co? Ale mosty został y spalone.

Kiedy Hikkaduwa już odjechał , a do Galle był o jeszcze doś ć daleko, kierowca wycią gną ł kije i wyrzucił je przez okno. Niektó re ś mieszne! Nie są jeszcze w poł owie skoń czone!

I nadal nie ma zmian! Dojechaliś my na dworzec autobusowy. Vadik i Vera wyszli, dał em im rzeczy. Kierowca uś miechną ł się do mnie sł odko. Mó wię , gdzie jest chench? Zadzwonił do konduktora, któ ry już wyskoczył , i wrę czył mi rachunki. Do tego czasu już wyjechał em. Konduktor wskoczył do kabiny, a autobus odjechał . Po policzeniu odkrył em, ż e ten drań oszacował naszą opł atę na 300 rupii! Doś ć czę sto jeź dziliś my tam iz powrotem w tym kierunku, a z doś wiadczenia dowiedział em się , ż e cena biletu to nawet nie 40 rupii, ale 35. A potem 100!

Kazawszy jej czekać , poszł a szukać autobusu. Stał już na innym peronie, a konduktor, jak to miał w zwyczaju, wstrę tnym gł osem kiwał pasaż eró w. Mó wię mu, ż e dał mi 700 rupii. Uciekł autobusem. Naiwnie wierzył em, ż e poszedł po brakują cą kwotę . Kiedy wró cił , wsuną ł mi coś w rę kę i wskoczył do autobusu, któ ry od razu spadł . Rozwijają c pię ś ć , odkrył a, ż e ​ ​ to wcale nie był y pienią dze, ale jak bilety - dł uga kartka papieru, na któ rej trzy razy odrę cznie napisał „100”! Jestem po prostu zaskoczony taką bezczelnoś cią ! Oto pasoż yt! I udawał , ż e jest przyzwoity! Budda na twojej gł owie!

Musiał em poł kną ć tę piguł kę ! Nie tak, oczywiś cie, to duż a kwota - tylko 33 hrywien, na któ rych został em oszukany. Czy warto był o zrujnować dla niej swoją karmę ? Ale mó j nastró j był bardzo zepsuty. Jestem już niepotrzebnie podejrzliwy, a teraz tym bardziej zaczą ł em oczekiwać od wszystkich i każ dej brudnej sztuczki.

Jedź nastę pnym autobusem Galle-Matara.


Ostatnim razem wycieczka z Hikkaduwy do Matary kosztował a nas 60 rupii. Có ż , nie moż e być droż ej od Halle? Okazał o się , ż e nawet jak się da! To prawda, tym razem potraktowali nas bardziej humanitarnie, biorą c 65 na dystans trzy, a nawet czterokrotnie wię kszy niż Hikkaduwa-Galle. Kró tko mó wią c, zdał em sobie sprawę , ż e wycena transportu cię ż arowego na Sri Lance zależ y bezpoś rednio od uczciwoś ci konduktora. Ale w tym konkretnym przypadku najwyraź niej loty na duż e odległ oś ci są tań sze niż w pobliż u. Albo moż e nie! Po prostu nieprzyjemnie jest myś leć , ż e znowu został em rzucony!

Poza tym, ż e autobus bezpoś redni Colombo-Matara był tani, miał jeszcze jedną zaletę – jechał prawie non stop, a droga w tym czasie zaję ł a nam tylko pó ł torej godziny. Có ż , tym razem był o inaczej. Do Matary dotarliś my już na począ tku jedenastego. Bezpoś redni autobus do Elli już odjechał , podobnie jak przejeż dż ają ca Matara – Nuwara Eliya.

Na peronie w budce (prawdopodobnie w punkcie informacyjnym) facet powiedział mi, któ rym autobusem mamy jechać i o któ rej odjeż dż a. Po prostu zdą ż ył em odwiedzić wychodek w celu profilaktyki (droga był a wcią ż dł uga). Z jakiegoś powodu samica okazał a się.2 razy droż sza od samca! (odpowiednio 20 i 10 rupii).

Jeś li wcześ niej nasz bagaż był uł oż ony w stos w pobliż u przewoź nika, bezpoś rednio na mię kkiej, zielonej sztucznej skó rze, teraz jest zał adowany, zgodnie z oczekiwaniami, do bagaż nika. W porzą dku, myś lę ! Teraz pobierają ró wnież peł ną opł atę za bagaż ! Na wszelki wypadek przygotował em mniejszy rachunek (500) - przestań nas oszukiwać ! Podaję go konduktorowi, a on daje mi od ciebie 630 rupii. I daje czek, podstemplowany przez kasę . I tam jest napisana stacja koń cowa - Velavaya. To trochę przed Ellą . Skrzywił em się i powiedział em: „Tylko Velawaya? ”. Konduktor zaczyna coś do mnie mó wić , patrzą c mi prosto w oczy.

Oczywiś cie nie zrozumiał em sł owa, ale tł umaczenie wyraź nie brzmiał o w mojej gł owie: „Jeś li coś ci nie odpowiada, moż esz wysią ś ć i wsią ś ć do innego autobusu! ”. Czy ci się to przydarzył o? Nie? Wię c zwariował em! Jaka szkoda!

Rozł oż ył a rę ce i wrę czył a mu wymaganą kwotę . Zajrzał em do swoich papieró w i znalazł em zapis, ż e opł ata za Matara-Ella rzeczywiś cie wynosił a okoł o 250 rupii. Nic nie szkodzi. Zwł aszcza kasa! Nie moż esz się z nim kł ó cić .


Myś lał em, ż e natychmiast skrę cimy w gł ą b lą du, ale nie! Dł ugo jechaliś my wzdł uż wybrzeż a. Có ż , bardzo dł ugo! W Dikwell był y dzikie korki. Z okien samochodó w wystawał y zielone flagi, wybuchał y petardy. Zamkną ł em nawet okno, ż eby nie szkodzić . Co się dzieje? Peł nia już minę ł a, księ ż yc w nowiu jeszcze nie nadszedł . Wyglą da na to, ż e w tym dniu nie powinno być ż adnych ś wią t?

Autobus ledwo się poruszał . Sł oń ce minę ł o już po poł udniu, a my wcią ż jesteś my na wybrzeż u! Mó zg narysował obrazki, jeden bardziej przeraż ają cy od drugiego.

Dojeż dż amy w absolutnej ciemnoś ci i nie moż emy znaleź ć naszego hotelu! Nie, nie tak! Pada deszcz, a my cią gniemy walizkę i plecaki w cał kowitej ciemnoś ci, mokrej i zimnej!

Ale przewoź nik to mł otek! Czasami nabierał zuchwał oś ci i wyprzedzał cał e kolumny samochodó w i autobusó w w przeciwnym kierunku. Kiedy skoń czył y się korki, pę dził tak szybko, ż e mó gł się tylko modlić !

Pojechaliś my wzdł uż wybrzeż a aż do Hambantoty. Aby lepiej widzieć , usiedliś my przy oknie. Ale już udał o mi się nacieszyć oceanem i nie cierpiał em zbytnio. A Vadik wcią ż coś fotografował po drodze.

Mijaliś my lotnisko, z szerokimi, pretensjonalnymi schodami przy wejś ciu. Ale nie widziano ż adnych samolotó w ani startują cych, ani lą dują cych.

Duż o pó ź niej z jakiegoś powodu spotkaliś my samolot stoją cy przy drodze

Konduktor podszedł do mnie i zaczą ł coś wyjaś niać .

Tł umacz wewnę trzny tym razem nie wł ą czył się , ale już zrozumiał em (bo wiedział em), ż e musimy przesią ś ć się do innego autobusu. Opł ata wynosi 60 rupii. W Velawaya po oddaniu bagaż u konduktor wskazał na autobus, któ rym mieliś my jechać . I prawie natychmiast ruszyliś my dalej.

60 to nie 60, ale obcią ż ono nas po 64 rupii. Ponieważ autobus już odjeż dż ał , wszystkie miejsca był y zaję te. Musiał em stać , schylać się , ż eby zobaczyć , co jest za oknem. A za oknem był o coś do zobaczenia! Gó ry się rozpoczę ł y!

Wkró tce wyszli ludzie i usiedliś my. Robił em zdję cia bez koń ca!

Nie jechaliś my tak dł ugo. Gdzieś o wpó ł do trzeciej dotarliś my do Elli. Cał kiem malownicza wieś . A co najważ niejsze, bez deszczu! Po prostu czytam, ż e po obiedzie z reguł y ma gdzie być ! Gó ry!

Wię c gdzie jest nasz hotel?


Rezerwacja obiecał a, ż e ​ ​ jest 800 metró w od centrum. Zastanawiam się oczywiś cie, gdzie jest tu centrum? Mapa w moim telefonie był a pomocna i pokazał a mi, gdzie się skrę cić . Odwró ciliś my się i zaczę liś my wspinać się po serpentynach na wzgó rze. Po pierwszej pę tli pachniał o „bosko”! Droga okazał a się czymś w rodzaju stacji do przetwarzania (sortowania) ś mieci. Szybko wbiegł em na gó rę . Kiedy zapach przestał ł askotać jej nozdrza, przestał a rozglą dać się po okolicy. Tak, imponują ce! Wolał bym się tam dostać , rzucić rzeczy i pobiec na spacer. Jeszcze dwie godziny do zachodu sł oń ca!

Ale jak! Biegnij tutaj! Verka, w linii prostej, nie jest szczegó lnie spacerowiczem, ale tutaj jest gó ra! Tak, nawet z plecakiem! Jej mą ż jest ś wietnym narciarzem i turystą gó rskim, przez tyle lat nigdy nie zadał sobie trudu, ż eby zrobić z niej mę ż czyznę ! Po co? Jest mu wygodniej - gdy jest w gó rach, jego ż ona gotuje w domu barszcz i pilnuje psa. A teraz cierpię !

Opuś cił em Vadika, by towarzyszyć sapią cej Verce i pobiegł em do przodu.

Na zakrę cie był o kilka tabliczek z nazwami ró ż nych hoteli. Gdzie jest nasz? Zahamował a cię ż aró wkę , któ ra wydzielał a kł ę by ś mierdzą cego czarnego dymu, i zapytał a kierowcę . On nie wiedział . Potem wszedł em do jakiegoś budynku przy drodze i zapytał em kobietę , któ ra wyszł a. Pokazał a mi drogę . Idę . Jeszcze kilka zwojó w serpentyny. Fajny hotel. Naszego nie widać . To wł aś nie wybrał em! Bę dę przeklę ty na cał ą wiecznoś ć !

Znalazł em go na czterdziestej pią tej orbicie! Wyję ł a wydruk Bookingu iz westchnieniem ulgi wrę czył a nadchodzą cemu chł opowi. Nate, usią dź ! Patrzył na mnie z oszoł omieniem. Czy jesteś sam, pyta? Nie, mó wię , nas trzech! Ach-ach-ach! Có ż , to zrozumiał e! A gdzie reszta? Gdzie! (i ż arty). Czoł gają się . Zabrał mnie do pokoju. Có ż , nic tak pokoju! Lepiej niż poprzedni. Chociaż... Przestań ! Gdzie jest balkon z pię knym widokiem? I nie był o tylko balkonu, nie był o nawet okna! Zakratowana szczelina gdzieś pod sufitem, nie liczę . Przylą dek! Przyjechaliś my!

Prawie się rozpł akał am. Gdzie jest widok, pytam? Có ż , nie, mó wi, spó jrz, przepraszam! Widoki tylko w deblu. Zabrał mnie na dach. Oto, mó wi, widok! To jest szczę ś cie! Nie, panorama oczywiś cie jest przepię kna, tylko widok samego dachu jakoś nie był imponują cy. Wyglą da na to, ż e zamierzali zbudować nastę pne pię tro.


Potem, widzą c moją frustrację , mił y gospodarz powiedział , ż e bę dziemy spać tylko w pokoju. I moż emy skorzystać z balkonu nastę pnego pustego sobowtó ra. Kazano pokazać . Kurczę ! Dokł adnie to widział em na zdję ciu podczas rezerwacji.

Trochę się uspokoił em. W koń cu wiosł owali moi towarzysze. Ze skruszonym spojrzeniem powiedział a, ż e ​ ​ schrzanił a hotel. Ale Verka już się tym nie przejmował a. Opadł a na ł ó ż ko, któ rego był o aż trzy - jedno duż e i dwa nieco mniejsze. Trzecią z chę cią zamienił bym na przynajmniej przyzwoite okno.

Goś cinny gospodarz zaproponował nam filiż ankę herbaty. Ale Vadik i ja już uciekaliś my szukać supermarketu i poprosił em o herbatę tylko dla Very.

I cał kiem przyjemnie był o zejś ć ze wzgó rza po serpentynach i bez plecakó w! I nie tak daleko! W koń cu przypomniał em sobie krokomierz w telefonie i wł ą czył em go. Pó ł tora kilometra! Jeś li wstrzymujesz oddech i starasz się nie poruszać myszką w obszarze przylegają cym do skł adowiska, wszystko jest w porzą dku!

Nie, nadal musimy zablokować wszystkie szalenie ś mierdzą ce pojazdy jeż dż ą ce tam i z powrotem.

Ale czy w tej wiosce jest supermarket? Musi gdzieś być , przeczytał em to! Poprosił em grupę Europejczykó w, któ rzy szli do nas z pytaniem. Jeden z nich zaczą ł coś dł ugo wyjaś niać . Po prostu przewró cił em oczami. Ale z jego tyrady dowiedział em się dwó ch rzeczy: po pierwsze, naprawdę jest tu supermarket! A po drugie, machnię ciem rą k okreś lił em przybliż ony kierunek ruchu. No dobrze! Senkyu Veri Mecz!

Po dotarciu do skrzyż owania ponownie zapytał a o drogę , tym razem od dziewczyny.

Dziewczyna też nie ograniczył a się do kilku sł ó w i krzywią c się , dł ugo coś mó wił a. Rozumiem, ż e w supermarkecie nie jest tak gorą co, zasię g jest raczej sł aby! Pospiesz się ! Znajdź my coś do jedzenia.


W koń cu znaleź liś my supermarket. Rzeczywiś cie, nie był o tu zapachu ogó rkó w. Kupił em kilka puszek makreli. Unosił się nad lodó wką z serami. Niemcy, Holandia. Bree nawet był a. Có ż , ceny są w porzą dku. Rozbijmy to. Kupiliś my duż ą buł kę w jakimś sklepie i wró ciliś my. Po znalezieniu stoiska z piwem nie mogliś my odmó wić sobie przyjemnoś ci wypicia butelki dla dwojga z pikantnymi lokalnymi przysmakami.

W hotelu był aneks kuchenny z czajnikiem elektrycznym i naczyniami. Był też piec, ale bez butli gazowej. Nie był o tu ryb, nic do smaż enia, wię c nie był o nam to potrzebne. Ale potrzebowaliś my noż a, ale go tam po prostu nie był o! Poszedł em do wł aś ciciela i powiedział em, ż e potrzebuję noż a do otwierania konserw.

Przyniosł em potę ż ny tasak. Vadik otworzył banki i usiedliś my w holu, ponieważ nie moż na był o tego zrobić w pokoju.

Mieliś my ze sobą owoce, arak i dł ugo cierpią cą surową wę dzoną kieł basę , któ rej nie mogliś my pokonać . Albo wzię liś my duż o, albo jemy mał o.

Wł aś ciciel przybył . Przyjechał jego pies.

Wł aś ciciel był leczony kieł basą , a pies buł ką . Myś lą c o tym, zapytali, czy jest buddystą ? Co powiesz na kieł basę wieprzową ? Powiedział , ż e jest buddystą , ale wieprzowina nie stanowił a problemu! I szczę ś liwie zjadł em kawał ek.

Ale to nie wszystko!

Tłumaczone automatycznie z języka rosyjskiego. Zobacz oryginał
Aby dodać lub usunąć zdjęcia w relacji, przejdź do album z tą historią
Podobne historie
Uwagi (34) zostaw komentarz
Pokaż inne komentarze …
awatara