Recenzja biura podróży Орбита Туроператор (Kijów)

Moja „magiczna” podróż

Autor:
Data zakupu usługi: 08 styczeń 2013
Pisemny: 29 styczeń 2013
1.0
Biuro podróży: Орбита Туроператор (Kijów)
Typ usługi: пакетный тур

Odpoczywał z żoną i przyjacielem w tym hotelu od 01.11.2013 do 25.01.2013, więc wrażenia są jeszcze dość świeże, choć euforia już minęła. Postaram się być jak najbardziej obiektywny. Więc wszystko jest w porządku.

Zorganizowaliśmy wycieczkę do Kijowa, bo po raz pierwszy pojechaliśmy do Indii. W związku z problemami Aerosvitu wybrałem lot UIA, którego wcale nie żałowałem. Lądowanie w Al Ain na tankowanie to dar od Boga. I możesz palić do syta, pić dobrą kawę i po prostu rozprostowywać nogi. Do tego niedrogi Dutik. Jedyną wadą jest to, że są zmuszeni zabrać ze sobą cały bagaż podręczny z samolotu na czas tankowania.

Przesyłka została zabrana z „Orbity” ze spotkaniem „Tara Travel”. Vouchery na nocleg w Lakshmi Place Hotel (jak się później okazało, taki hotel po prostu nie istnieje w naturze, jest Lakshmi Guest House). Po powrocie do Kijowa wybrałem "Lakshmi", ponieważ indyjska strona 8 hoteli!!! wybrany wcześniej w ciągu miesiąca, potwierdził tylko jego.

W Dabolim spotkaliśmy dwóch Hindusów z napisem „Tara Travel” na kartce A4, którzy nie znali słowa po rosyjsku. Po doprecyzowaniu nazwisk błędnie napisanych na kartce papieru toaletowego, my i dwie inne żaby podróżne, które znają tylko „proszę” w importowanym języku, wsadziliśmy do starego mercedesa i zawieziono na Goa Północne. Główną atrakcją korporacji dinozaurów „Daimler-Benz” był klimatyzator, który pracował w jednym trybie chłodzenia i najmocniejszym. Więc po dziesięciu minutach jazdy musiałem poprosić Ravika (przedstawiciela Tara Travel) o wyłączenie klimatyzacji, inaczej przyjechałoby pięć zamrożonych brojlerów przed Morjimem :). Po drodze musiałem zabrać chleb rosyjskojęzycznemu przewodnikowi imprezy, odpowiadając na pytania dociekliwych towarzyszy podróży, zadając ich najpierw Ravikowi, który też nie był zbyt dobry w języku angielskim :)

W końcu po półtorej godzinie zabrano nas do hotelu. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, jego wygląd w niczym nie przypominał hotelu ze zdjęć organizatora. A nazwa brzmiała nie „Lakshmi Place”, ale „Gurudas House”. Na pytanie „Czy to od zis ???” Ravik zaradnie i bez cienia zakłopotania na twarzy wyjaśnił, że tutaj na wybrzeżu wszystko jest „Lakshmi”, a ten „Lakshmi-Gurudas” jest jeszcze lepszy, ponieważ sala posiada klimatyzację, a jej teren jest ogrodzony. Zaraz potem szybko wskoczył do autobusu i wycofał się w nieznanym kierunku, zostawiając pod opieką personelu hotelu troje zdumionych turystów (z których jeden notabene był osobą niepełnosprawną, słabo chodzącą).

Kiedy pokazano nam numery, stało się jasne, że wszystko, co było wcześniej, to kwiaty. W pokoju czekało na nas mrowisko, udomowiona żaba w umywalce, która może pełzać po ścianach, strzępy farby i pajęczyny zwisające z sufitu, kuchenka gazowa z resztkami jedzenia z co najmniej stu pokoleń turystów, którzy odpoczywało długo przed nami, łóżko ze śladami aktywności biologicznej, ci wszyscy turyści, groźnie warczący klimatyzator z czasów mojej odległej młodości i nieznośny zapach pleśni i coś jeszcze nieznanego, egzotycznie paskudnego, powodującego ból w oczach :)

Widząc nasze niezadowolone miny, kierownik hotelu z dumą stwierdził, że żaba od dawna żyje w duszy i nie przeszkadza żadnemu z turystów. Również, jeśli jesteśmy BARDZO!!! jeśli chcemy, posprzątają w pokojach, a także doradzili nam, abyśmy zostali w jego hotelu, ponieważ w Morjim w ogóle nie ma już pokoi hotelowych, a on daje nam ostatnie dwa z ramienia mistrza. Jestem osobą, generalnie humorystyczną, ale w tamtym momencie nie miałam ochoty na żarty.

Nie wierząc na słowo szanownemu zarządcy „Domu Gurudas”, postanowiliśmy jednak dowiedzieć się od przedstawiciela „Orbity”, dlaczego nie zamieszkaliśmy w zarezerwowanym „Lakszmi” i spróbować poprawić nasze warunki życia. Ponieważ w Gurudas nie było internetu i nie było pieniędzy na karcie SIM telefonu komórkowego, postanowiliśmy znaleźć najbliższy szek z WI-FI. Na szczęście był 50 metrów od hotelu w drodze na plażę, według tego samego kierownika. W drodze do szeku natrafiłem na zarysy zarezerwowanego przeze mnie z Kijowa Lakshmi Place, boleśnie znanego ze zdjęć, tylko pod inną nazwą, Lakshmi Guest House (o którym Orbit skromnie przemilczał). Mieliśmy szczęście, że właściciel był w recepcji. Z wielką dumą wręczyliśmy mu od razu bony noclegowe wystawione przez Orbitę i śmiało oświadczyliśmy, że jesteśmy jego gośćmi. Potem twarz Indianina przypominała pysk misia koala :) Okazało się, że nikt u niego niczego nie zarezerwował, a w hotelu nie ma wolnych pokoi. Po dziesięciu minutach przypinania i opowiadania naszej odysei w ciszy indyjskiego wieczoru podjechało do nas jeszcze czterech menedżerów ze wszystkich sąsiednich hoteli. Uśmiechali się słodko, radzili odpocząć i dobrze się bawić, dopóki nie poznają ceny pakietu i noclegu. Potem obok nas stanęły kolejne cztery misie koala. Właścicielka „Lakszmi” natychmiast oddzwoniła do „Tary” i po krótkich negocjacjach po raz pierwszy usłyszałam przekleństwo w hindi. Nic z nich nie uzyskawszy, zaprowadził nas do szeka, gdzie przez Skype kontaktowaliśmy się z przedstawicielem Orbity. Nie przytaczam treści rozmowy, moderatorzy jej nie przeoczą :)))

Po 25-30 minutach na skuterze znany nam już Ravik z Tara Travel podwinął się pod szyję, wykręcił i wręczył nam swój telefon komórkowy. I o cudzie! Po raz pierwszy w Indiach usłyszałem „Hello, my name is Katya…” na wielkich i potężnych… Okazuje się, że rosyjskojęzyczni przewodnicy jeszcze w Indiach nie zniknęli. Katiusza zapytała, co się z nami stało? Po opowiedzeniu naszej historii po raz piąty usłyszałem zdanie, które uderzyło mnie swoją niewinnością: „Więc w Lakszmi po prostu nie ma miejsc”… Treść dalszej rozmowy również nie zostanie pominięta przez moderatora. Powiem tylko, że często wspominałem o kwocie zapłaconej Orbita i odległości z Kijowa do Morjima. Najwyraźniej nasi rodacy, nawet w Indiach, lepiej rozumieją emocjonalne intonacje w głosie i nienormatywne zwroty, bo słodki dziewczęcy głos od razu mi obiecał, że jutro o 11 rozwiąże sprawę przesiedleń i osobiście przyjedzie Spotkaj się z nami, a ta noc jest pełna łez, prosi nas, abyśmy zabrali cię do Gurudów. Ponieważ nie mieliśmy wyjścia, zgodziliśmy się na to, patrząc w przyszłość powiem, że do końca naszych wakacji druga część obietnicy nigdy się nie spełniła.

Następnego ranka, po kacu z lokalnym rumem „Stary Mnich” (swoją drogą polecam wszystkim) zaczęliśmy wyczekiwać 11 godzin. Najwyraźniej zdając sobie sprawę, że dynamizm u nas nie zadziała, dokładnie w wyznaczonym czasie, Ravik przyjechał na skuterze i poprowadził nas do innego hotelu. Okazało się, że to Naga Cottages. Dopiero gdy wjechaliśmy na jego terytorium, nie widząc jeszcze numerów, zdaliśmy sobie sprawę, że tu zostaniemy. Zanim przejdziemy bezpośrednio do opisu hotelu, jeszcze kilka słów o „Orbicie” i jej stronie spotkań. Wyjazd z hotelu na lotnisko również zepsuł nerwy. Aby zdążyć na rejestrację, ponownie skontaktowali się z Kijowem i Orbitą. I już w Al Ain dowiedzieli się od dziewczyn, które latały z nami po lesie, że Tara Travel o nich zapomniała. A na lotnisko przybyli 20 minut przed zakończeniem rejestracji taksówką po skandalu z przedstawicielem tej indyjskiej firmy turystycznej.